Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2012

Dystans całkowity:1823.50 km (w terenie 209.00 km; 11.46%)
Czas w ruchu:75:03
Średnia prędkość:24.30 km/h
Maksymalna prędkość:65.80 km/h
Suma podjazdów:1736 m
Maks. tętno maksymalne:173 (93 %)
Maks. tętno średnie:151 (81 %)
Liczba aktywności:37
Średnio na aktywność:49.28 km i 2h 01m
Więcej statystyk

dom - praca - dom

Czwartek, 24 maja 2012 · Komentarze(2)
Kategoria 0-50km, praca
rano - dojazd 23min. Bez przygód
wieczorem - puszcza Wkrzańska. Jadąc do Wołczkowa kierowca ciężarówki z przeciwka postanowił nie zwalniać, kiedy wyprzedzał rowerzystę. W skutek czego jej lusterko przemknęło mi nad kaskiem, a ja lewą rękę i nogę maksymalnie przytuliłem do ciała bo inaczej otarłbym się o burtę samochodu....
Kurna jego mać, w Niemczech tego nie ma...

dom - praca - wycieczka - dom

Środa, 23 maja 2012 · Komentarze(1)
rano - ogień jak zwykle. Chwila nieuwagi a na skrzyżowaniu wjechałbym w drzwi samochodu. Na szczęście hamulce mam bardzo dobre i zdążyłem go w ostatniej chwili ominąć.
wieczorem - z racji wolnego wieczoru zaplanowałem sobie krótką wycieczkę nad jezioro Świdwie.
Dojazd był całkowicie spontaniczny i prawie że "na azymut", kilka razy musiałem odpalać mapę by zorientować się gdzie jestem (komary w tym czasie miały ucztę). Trasa była bardzo piaszczysta co w połączeniu z moimi mocno startymi oponami i wysokim w nich ciśnieniem powodowało stałe zakopywanie się kół.
W końcu znalazłem:
wieża widokowa na jezioro Świdwie © James77


Na górze wyczekany popas (roztopiony marsik):
jem coś © James77


Widok z wieży bardzo ładny. Dosyć mocno wiało, więc długo tam nie siedziałem.
panorama jeziora © James77


Dalej, już do Bolkowa, gdzie był skręt na singletrack oznaczony czarnym szlakiem. Jeździ tam chyba jeden rowerzysta na miesiąc, bo ścieżka prawie znika w wysokiej trawie. Tak sobie jadąc (jak dobrze, że mam fulla) trafiam na kanał:
kanał © James77

Wytężam wzrok aż w końcu widzę, gdzie prowadzi ścieżka. Po chwili trafiam na taki kwiatek:
niespodzianka na szlaku © James77

Chwila nieuwagi a mógłbym rower już tylko nieść (nie miałem łatek).
Dojeżdżam w końcu do asfaltu, a dalej do Rzędzin, gdzie chciałem się przejechać nową ścieżką rowerową. Ostatecznie wjeżdżam na nią w Łęgach:
nowa ścieżka rowerowa Dobra-Rzędziny © James77

Nawet fajnie się jechało, w okolicy nie ma chyba lepszej. Dalej już prosto do domu, gdzie ostatni fragment z hopkami pokonywałem pod wiatr.
W sumie miło się przejechałem. Pomimo piachu i wiatru jestem zadowolony a przy okazji odświeżyłem sobie stare miejsca.


interwały

Środa, 23 maja 2012 · Komentarze(3)
6x30:60

Tylko drugi i trzeci prawie wyszedł, reszta mimo ognia i palących ud poniżej oczekiwań.
Za to w przerwach całowicie uspokajam oddech.

dom - praca - dom

Wtorek, 22 maja 2012 · Komentarze(0)
Kategoria 0-50km, praca
rano - padało, więc szosa została w domu, a na rower wsiadłem dopiero jadąc do pracy. Dojazd standard - ogień w nogach: 10km w 23min - samochodem jestem w 30.
wieczorem - standard przez wkrzańską z zapier$#@m pod gubałówkę ( drugi raz z rzędu na mecie 30km/h), do tego jeden z moich ulubionych fragmentów; długi podjazd Wołczkowo-Bezrzecze ze stromym finiszem też na 30...
Normalnie nie poznaję kolegi ;)

p.s. prawie codziennie rano na światłach w Mierzynie mijam się z jakimś góralem w rowerowych ciuchach. Jeszcze mi nie odpowiedział na pozdrowienia, ale dzisiaj widziałem - zadrżała mu ręka... kropla drąży skałę...

dom - praca - dom

Poniedziałek, 21 maja 2012 · Komentarze(1)
Kategoria 0-50km, praca
rano - ogień i skakanie między samochodami. Pozdro Pawle :)
wieczorem - zabawa we wkrzańskiej z omijaniem żywych pachołków, na mojej wirtualnej mecie na gubałówce (przejście dla pieszych) wpadam z 30 na liczniku. W ogóle jakoś szaleńczo jechałem (sądząc po reakcjach ludzi), rano muszę się wyżyć.

poranna jazda wer. 3a

Poniedziałek, 21 maja 2012 · Komentarze(2)
pora wrócić do rzeczywistości i kontynuować te moje jazdy, bo jednak przynoszą pewno korzyści :)
O 5 rano 17st. nooo, w końcu ciepełko.
Pojechałem luźno, bez sprężania, wypatrując zwierząt (3 sarny).
Bardzo lubię tak rano jeździć, przed pracą, przed wszystkim...
Wolniejsza jazda to i więcej widzę, nawet się zatrzymałem pooglądać okolice i posłuchać ptaków:
szosa w polu © James77


Nogi wcale nie zmasakrowane, bardziej bolały kiedy jechałem dookoła Zalewu. Czuję, że szybko odzyskuję siłę.

p.s. Budowa ronda na granicy weszła w kolejną fazę i krótki odcinek jedzie się bez asfaltu po ostrych kamieniach (brak pobocza). Dzisiaj się poszczęściło.

XII Ultramaraton Rowerowy im. Olka Czapnika - Świnoujście 2012

Sobota, 19 maja 2012 · Komentarze(13)
Mój pierwszy maraton, do którego miałem wyjeżdżone kilka tys. km w aktualnym sezonie (+ rolki), przepracowaną zimę, mini wyścigi z kolegami...
Trochę się obawiałem i jeszcze wieczorem przed startem zanudzałem żonę nad taktyką...

Rankiem szybko się spakowałem i razem z Mateuszem pojechaliśmy do Świnoujścia.
Na miejscu załatwiliśmy formalności, spotkaliśmy znajomych ze Szczecina, chwila pogaduchy i pora się rozgrzewać...
Temperatura przed startem oscylowała wokół 10 st., Mateusz trząsł się z zimna (ja też), wiał wiatr - początek przyjemny :)
Roman, który już miał w głowie rozplanowany cały wyścig, udzielił mi wskazówek jak i kogo mamy gonić. Wtedy właśnie dotarło do mnie, że to jest k%$#wa wyścig a nie zabawa i będzie ostra walka.
Plan był taki, aby dogonić startującego we wcześniejszej grupie p. Zbigniewa Kaczałę (nr 72) i razem jechać po medal ;) Musieliśmy więc od razu urwać się grupie i maksymalnie szybko dojść kolarza.

Start! (foto Gosia Adama):
rozgrzewka © James77


Jak ustaliśmy - tak zrobiliśmy :D
Z nami zabrał się jeszcze gość z M4 nr 88 i w tempie sprinterskim we trójkę pognaliśmy. Tym razem postanowiłem nie patrzeć na pulsometr tylko pilnować prędkości, Roman ustalił tempomat na 43-45 i tak po zmianach goniliśmy. Do Miedzyzdrojów "pożarliśmy" kilku samotników i małe peletonki, szybkość z jaką na nich spadaliśmy nie pozwalała nikomu się podczepić ;) (piękne to było)
Na tym odcinku na szynie kolejowej straciłem litrowy bidon z izotonikiem, zostając z pół litrem wody... Jak się później okazało, to zdarzenie zadecydowało o moim losie na wyścigu.
W drodze do Międzywodzia, na chopkach trochę odpuszczamy, jednak tempo nadal jest mocne. Ostatecznie grupę p. Zbigniewa dochodzimy przed zjazdem na Wolin ;)
I tu mój plan minimum został wykonany, mogłem już odpuścić, albo dalej walczyć.
Wybrałem to drugie i w 5-6 osób jedziemy po zmianach pod bardzo silny wiatr. P. Zbigniew udziela mi (właściwie każdemu) krótkich kolarskich rad jak mam jechać (cenne doświadczenie), więc czuję się "ustawiony" w szeregu. :)
Niestety zaczyna brakować mi wody, i do tego wysychają mi usta co niechybnie wróży mój zgon, zjeżdżam więc na koniec grupy, gdzie jechało kilku takich jak ja (chyba) i postanawiam dotrwać do bufetu.
W Wolinie oczywiście stało co miało się stać; grupa odjeżdża przy uzupełnianiu bidonu. Tankowanie trwało z 10 sekund ale mimo długiej pogoni nie byłem nawet w stanie skasować połowy dystansu. Wyprzedzam kilku odpadniętych, aż na długim zjeździe za Wolinem (tam był Vmax) doganiam gościa chyba z M5, który dziarsko pogina i widać że chce jeszcze jechać. Przed nami majaczy jakaś nowa grupka, rzucam więc koledze propozycję wspólnego dojścia do niej. Zgoda i współpraca jest, więc szybko się do nowych kolarzy podczepiamy. Grupa (ok. 12 osób) ma numery od 50 wzwyż, więc myślę sobie, że mam mega czas i sporą nad nimi przewagę. W peletonie rowery szosowe i górale, zwykłe i karbonowe, jest ekipa z Gryfic. Niestety prędkość w okolicach 30-32 jest dla mnie za wolna (!), w dodatku na końcu jest dużo szarpania i nieskładnej jazdy. Przebijam się na początek i zaczynam nadawać ton ;)
Daję długie po 35-37km/h zmiany licząc na współpracę. Niestety początkowo nikt za mną nie jedzie, często odjeżdżam i później czekam, zmiany są wolniejsze...
"tracę czas" - myślę, na półmetek wpadamy rozpędzeni i pora zaczynać od początku.
Tak jechaliśmy do Międzyzdrojów, dopiero gdy zaczęły pojawiać się hopki (na szczęście) reszta zostaje a ja z kolegą z nr 56 i jeszcze z góralem połykamy górki. Góral na którejś zostaje a my we dwójkę dajemy czadu na zjazdach. Gdy za nami już nikogo nie widać, krótka narada co robimy; zdecydowanie jedziemy! Przed zjazdem na Wolin łapie się z nami jeszcze jeden gość. I w trójkę na krótkich zmianach przemy na południe. W połowie odcinka podczepia się jeszcze czwarty kolarz, więc czekając na zmianę można już sporo odpocząć. Mniej więcej w tym miejscu kończy mi się woda, język staje kołkiem a ja zaczynam modlić się o utrzymanie koła...
Na szczęście kryzys minął, gdy zobaczyłem most w Wolinie (piękny widok:)), w bufecie robimy sobie wszyscy postój na napełnienie bidonów. Łapię jeszcze bułkę i w drogę. Na podjeździe za Wolinem odpada kolega, i tak już we trójkę dojeżdżamy wszyscy dająć równe zmiany do końca. Jeden z nas pojechał na trzecią pętlę, drugi kolega był z M5 (3 miejsce, 11 w Open) więc bez ostrego finiszu wjeżdżamy na metę...

ufff. Koniec, finito, the end, chcę pić!!
Podchodzą do mnie wyluzowani Roman z Magdą popijając colę w puszcze, pytają się jak było... Myślałem, że im te puszki zabiorę i gdzieś szybko - zanim mnie złapią - wypiję :D
Niedługo po mnie wpada Mateusz, równie zmęczony.
Na gorąco dzielimy się wrażeniami; jak się okazuje spokój Romka spowodowany jest pierwszym miejscem w generalce, więc jak zwykle wszystko pod kontrolą ;)
Jeszcze szybko posiłek regeneracyjny (byłem tak zmęczony, że miałem problem z utrzymaniem łyżki), chwila odpoczynku i w drogę powrotną...

Wyniki:
M3 1/9
Open: 6/60 ze stratą do Romka 16min:29s (ach ten bidon!)

Organizacyjnie było bez większych zastrzeżeń.
Może zabrakło policjanta, który by wstrzymywał na chwilę ruch kiedy grupy wpadały do Wolina, 2 razy jechałem i 2 razy totalna partyzantka z wymuszaniem przejazdu...
W bufecie były kartony bułek, ale na mecie tylko batony i banany których już nie mogłem w siebie wpychać. Żurek oczywiście dobry tylko mało... Przydała się bułka z Wolina ;)
Zabrakło miejsca aby gdzieś się opłukać, na twarzy każdy miał zaschniętą sól no i coś kupić do jedzenia (nie słodkie)... ale to tylko moje skromne 3 grosze i organizator nie musi brać ich pod uwagę.

na trasie zjadłem: 3 żelki (najlepsze jakie jadłem) Isostara, 2 banany, 2 batoniki
wypiłem: 2 bidony (małe) wody, w domu do wieczora wlałem w siebie jeszcze 4 litry różnych płynów.

Następnego dnia pognałem po puchar (już drugi - Romek idziemy równo :D ), tam z resztą bandy porobiliśmy sobie foty, była kupa śmiechu i zabawy. Musiałem się jednak wcześnie zawijać, więc nie wiem na czym się skończyło. ;)

ekipa ze Szczecina © James77


Niestety licznik nawalił i straciłem dane z 3/4 trasy, mam tylko dane statystyczne.

strona organizatora: maraton
strona do wyników (były na żywo): wyniki

<iframe src="" width="600" height="400" frameborder="0" scrolling="no" marginheight="0" marginwidth="0"></iframe>

dom - praca - dom

Czwartek, 17 maja 2012 · Komentarze(3)
Kategoria 0-50km, praca
standard, wieje

zmierzyłem nachylenie kilku ulic, którymi jeżdżę.
Piotra Skargi ma 6-7%
a droga z Wołczkowa na Bezrzecze ma stałe 3% by na końcu szybko skoczyć do 8%-9%.
Miodową szutrem nie dało się jednoznacznie określić.

dom - praca - dom

Środa, 16 maja 2012 · Komentarze(0)
Kategoria 0-50km
do pracy - standard
do domu - miastem przez Madbika, złapał mnie pierwszy wiosenny deszcz i trochę zmokłem (padał okurat 10min - wtedy kiedy jechałem)

interwały

Środa, 16 maja 2012 · Komentarze(0)
taki sam system jak 8go maja
6x 30:60
wyszło mi lepiej niż za pierwszym razem.