Wpisy archiwalne w kategorii

maraton mtb

Dystans całkowity:287.12 km (w terenie 210.12 km; 73.18%)
Czas w ruchu:12:15
Średnia prędkość:23.44 km/h
Maksymalna prędkość:62.00 km/h
Suma podjazdów:2608 m
Maks. tętno maksymalne:173 (93 %)
Maks. tętno średnie:159 (85 %)
Suma kalorii:6165 kcal
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:47.85 km i 2h 02m
Więcej statystyk

maraton Gryf mtb edycja I

Niedziela, 14 kwietnia 2013 · Komentarze(11)
Kategoria 0-50km, maraton mtb
O mały włos nic by z tego nie wyszło.
Dzień przed maratonem zrobiłem podstawowy serwis roweru co zajęło mi 5 godzin (szczęśliwy posiadacz Hayes Nine), już po zachodzie wybrałem się jeszcze na przejażdżkę sprawdzić jak to wszysko działa. Wynik był zadowalający, więc ze spokojną głową poszedłem spać...

Rano spakowałem wszystko, pojechałem zatankować auto...i już nie odjechałem. Wtopa na całego, szczególnie, że czekał Bartek na transport.
Na szczęście coś tam zatrybiło i już razem, na dwa auta (Bartek przyjechał mnie ratować) dojechaliśmy na miejsce.
Tam: rejestracja, przygotowanie rowerów, pogaduchy z kolegami i takie tam napięcie przedstartowe :)

Gdy wybiła 11:10 ruszyliśmy zrobić te 50km. Dystans jechało (szałowe) 50 osób - taka to Gryfowa frekwencja...
Trasa była ustalona z dużą ilością błota i kałuż czego należało się spodziewać, dodatkowo poprowadzona była przez kilka trudnych zjazdów (kamienistych oraz z grubymi gałęziami przykrytych liśćmi) no i oczywiście z mnóstwem podjazdów (jak to w naszej Puszczy Bukowej).
Moja kondycja pozwoliła na ścieganie się tylko na jednym okrążeniu - na nim czułem się mocny i ścigałem się z "młodymi" ;) Na podjazdach noga dawała i cieszyłem się, że te zimowe poranki przyniosły efekty. Sytuacja zmieniła się na drugim, kiedy po prostu skończyła mi się energia. Miałem jakieś żele (nie testowane wcześniej), w bidonach samą wodę ale nie pomogły. Prędkość zmalała i wcześniej wyprzedzeni koledzy doszli mnie i odjechali...

Jadąc tak samotnie przez las miałem sporo czasu na rozmyślania co zrobiłem źle, co z tego że głowa każe, jak noga nie chce... (mam już parę teorii)
Właściwie drugie koło przejechałem samotnie, miałem wrażenie, że jadę ostatni co dodatkowo demotywowało...

W końcu po prawie trzech godzinach mijam metę... Zmęczony jestem mocno, napęd rzęzi, wszystko w błocie, ale... za to zapłaciłem więc jest ok.

Po ogłoszeniu wyników okazuje się, że jestem 3 w M3 na 9 osób (18/49 w open). Trafiło się podium, chociaż mam uczucie farta - Robert miał awarię i musiał się wycofać a był przede mną...

Podsumowując:
Gryf odbija się od dna - moim zdaniem był to ostatni moment na ratowanie imprezy, gdyby zostało to jak rok temu to byłoby nas jeszcze mniej. Widać starania orgów; jest więcej sponsorów, sporo nagród, i nawet TV przyjechała :)
W końcu wprowadzili czipy, bufety bardzo skromne (woda i banany) ale wystraczające na trasie, oznakowanie b. dobre - nikt nie mógł się zgubić. Cała impreza skończyła się o 15, gdzie ludzie rozjechali się do domów.

Mój sprzęt za to jest na wykończeniu. Maraton przejechałem bez przedniego hamulca (który jeszcze wczoraj działał), z wyciągniętym łańcuchem (już w domu przy myciu odkryłem wbity między kółka przerzutki kawałek drewna), który stale trzeszczał jak jakiś wysłużony holender...

Dzień pełen wrażeń, pogoda dopisała (a tydzień temu wcale nie była pewna).

Jeszcze ukradzione zdjęcie od Bartka:


dajesz, dajesz! © James77



VII Maraton dookoła Miedwia 2012

Sobota, 4 sierpnia 2012 · Komentarze(17)
Zapewne wiele jest osób, które ten maraton wpisują w swój kalendarz wyścigów...
Należę do nich i ja, bo mimo, że mtb to nie jest, ale tylko na takim rowerze da się go szybko przejechać, to trasa jest fajna i b. szybka.
Nawierzchnie od asfaltowych (b. dobrych i dziurawych), przez płyty, szuter, żwir, piach no i różne rodzaje bruku... Do tego sporo kałuż, których nie da się ominąć...

Tegoroczny maraton przebiegł w 99% po mojej myśli (o tym 1% później).
To już mój trzeci start, znałem trasę, warunki oraz specyfikę jazdy w (bardzo) dużej grupie rowerzystów.
Do maratonu przystąpiłem wypoczęty, ze "świeżą" nogą i nastawiony na walkę - chciałem być w pierwszej dziesiątce M3.
Trzydziestolatków startowało... 280, najliczniejsza grupa. Ważnym więc było zajęcie właściwej pozycji startowej...
Udało się ustawić w drugim rzędzie, co automatycznie ułatwiało wyścig. Pozostało utrzymać pozycję i zaatakować na końcu...
Po starcie mimo odcięcia 260 osób okazało się, że wcale nie było łatwiej. Jechaliśmy odcinkiem asfaltowym po 37-40 zbici ciasno w kupie, co chwilę ktoś krzyczał "uwaga", słuchać było otarcia opon, ktoś mnie popychał, zajeżdżał drogę, dotykałem ramieniem kolegę... Było niebezpiecznie i nerwowo. Skutkiem czego na polnym odcinku (bruk) doszło do dużej kraksy przede mną i brakowało dosłownie milimetrów abym był kolejnym kolesiem na kupie innych (chyba z 7 się położyło).
Wypadków były jeszcze 3 i za każdym razem dzieliły mnie centymetry od wjechania komuś na rower, albo zakończeniem jazdy spektakularnym OTB. Na odcinku z płyt byłem chłostany przez pobliskie krzaczory, jakaś osa czy coś wbiła mi się w ramię i jechałem z rwaniem w mięśniu (wieczorem wyszedł bąbel).
Najfajniejsze były kałuże, jadąc w grupie nie sposób ich ominąć, więc rower i ja byłem całkowicie pokryty zaschniętym błotem. Napęd rzęził, ale do końca dał radę.
Udało się nie wywrócić i ciągle jechać na czele grupy. Na początku było nas ok 30 osób, by na finiszu grupka stopniała do 10...
Stale pilnowałem Adriana Trycha, który był faworytem (zwyciężył ubiegłoroczny maraton), jak zauważyłem robili chyba tak wszyscy ;)

Najbardziej zadowolony jestem z finiszu, który zasługuje na upamiętnienie (dla mnie).
Końcówka trasy przebiega przez leśny odcinek by na ostatnich 500 metrach biec już wybrukowaną promenadą do mety. Wyjeżdżając z lasu było nas 10-11 osób, ja na końcu (puls wysoki). Z powodu oblepionego napędu biegi nie pewne, grupa zaczyna finiszować, ja nie chcę stracić koła, cisnę co sił...
Jedziemy już sporo brukiem, a ja dalej gonię ostatniego w grupce. Wspinam się na wyżyny swoich umiejętności i... kosmicznie przyspieszam...
Wyprzedzam prawie wszystkich i na kole pierwszego wpadam na metę... :) (wg. licznika miałem 52km/h w co nie wierzę).
Na najbliższym trawniku padam na ziemię i ciężko dysząc dochodzę do siebie...
Po złapaniu oddechu zdaję sobie sprawę z ogromnego wysiłku. Ostania minuta była najtrudniejsza, najcięższa z całego wyścigu.
I z niej jestem najbardziej dumny, to zapamiętam z tego maratonu.

Teraz ten 1% - otóż dosyć szybko zawinąłem się do domu, nie czekając na losowanie, nawet nie jedząc posiłku regeneracyjnego...
Już w domu dowiedziałem się od Roberta, że mega burza spowodowała obsunięcia czasowe i kłopoty z wynikami. O 17 udało mi się je znaleźć w necie i... oczom nie wierzę ale mnie nie było!
Nie jechałem, to wszystko co napisałem to mój wymysł.

Wsiadam w samochód i po 45min. jestem ponownie, gnam do orgów, tam dostaję maila do gościa z poleceniem opisu zdarzenia...
Więc koledzy (i koleżanki) w zależności od rozwoju sytuacji: albo mam bujną wyobraźnię, albo chip nawalił (albo jeszcze coś innego).

Dołączam jeszcze sprokurowany ślad (licznik zatrzymany sporo za metą):


I obrobiona w fotoszopie fota, jaką zrobiłem czekając na start:
przed startem © James77


Gdzieś na trasie:
Maraton dookoła Miedwia © James77


A że finisz był ostry to widać po twarzach:
maraton dookoła Miedwia © James77



Film kolegi Jaszka
Jestem od 1 do 13s ;)



p.s. czas z garmina szacuję na 1:42:31 - 1:42:50, co plasuje mnie w pierwszej 10... open
Przyjechałem przed Adrianem Trychem, na kole gościa w lajkrach Turowskiego.

p.s.2. Prowadzącym był Adam Probosz - znany z komentowania kolarstwa w Eurosporcie. Sympatyczny gość. Wielki plus dla organizatorów!

Howgh
idę na piwo

Gryf Maraton - edycja II XC 2012

Niedziela, 10 czerwca 2012 · Komentarze(2)
Kategoria 0-50km, maraton mtb
Nie miałem chęci do walki na tym Gryfie. Pamiętałem dokładnie jeszcze ból nóg z ostatniego maratonu w Niechorzu. Żeby nie zrejterować zastosowałem stary numer i wpłaciłem pieniądze na tydzień przed, tak abym się już nie wykręcił...

Byłem przed 10, zastały mnie pustki na parkingu i w biurze. Załatwiłem wszystko bez problemu i niespiesznym tempem zacząłem się przygotowywać.
Pojechałem na objazd trasy i trochę się rozruszać.
O 11 - zonk - startuje dystans mini, a my czekamy aż skończą. Przybliżony czas startu - 12:30. Kurna - myślę - 1,5h do stracenia - przespałem ją w samochodzie - dosłownie. 15 po 12 wyłażę i idę znowu trochę pokręcić, w lesie spotykam Ojca Dyrektora od którego dowiaduję się, że teraz staruje Gryfik, a później my...
Kurna - myślę znowu - ostatecznie start mamy o 13:05.

Na starcie - jestem w sektorze 0, razem z Piotrem. Za mną Adrian Trych (mistrz świata w kolarstwie strażaków). Na szybkiego wymyślam plan pojechania na kole Adriana i sprawdzenie ile mogę na nim jechać oraz zobaczenie mistrza w akcji...
Start był na podjeździe rozjechanym singletrackiem, więc już od początku grupa się rozciągnęła. Początek mocny, udaje mi się jechać z planem (utworzył się mały pociąg 4 osób na kole Adriana).
Pierwsze koło - tempo bardzo mocne, tłok, ostre hamowania, tasowanie się z innymi. Walczę o miejsce w pociągu.
Drugie koło - jedziemy już sami. Widać doświadczenie u kolegi, 0 odpuszczania, wykorzystujemy wszystkie okazje do połykania innych. Zjazdy bardzo szybkie i po bardzo dobrych trasach.
Trzecie koło - głupio mi tak siedzieć na kole i na podjeździe z płyt betonowych ryzykuję wtopę i wyprzedzam. Mam cichą nadzieję na mikro odjazd, albo przynajmniej na danie zmiany w naszym pociągu. Coraz mniej ludzi wokół (duża grupa nam odjechała, innych wyprzedziliśmy). Ale cisnę ile mogę...
Czwarte koło - jadę sam! Parę razy oglądam się do tyłu i nikogo nie widzę. Dostaję skrzydeł (mój osobisty pesymista mówi, że Adrian się wycofał i to nie możliwe, że go wyprzedziłem).
Piąte koło - zaczynam doganiać ludzi na odcięciu, z łatwością wyprzedzam ich na podjazdach.
Szóste koło - dalej jadę sam, mijam jeszcze 2 czy 3 osoby, aż w połowie okrążenia zaczynam dochodzić Piotra. No nie, Piotr przecież jest mocny na takich górkach - myślę i nadal nie odpuszczam. Ostatni podjazd to praktycznie sprint aby go dojść, ale zabrakło mi paru sekund...

1:43:00 czas oficjalny co daje 5 miejsce w M3/10, Adrian szósty z czasem 1:44:34
Open 17/39. Do Piotra zabrakło 10 sekund...

Trasa... ZAJEBISTA, pełno podjazdów (i to mocnych) i mega-hiper-szybkie zjazdy (uwielbiam je). Przyspieszenia zapierające dech. Trasa bardzo szybka z paroma technicznymi zjazdami. Świetnie było, naprawdę jestem bardzo zadowolony, że pojechałem. Plan i atak się udał (100% satysfakcji). Moja zryta psychika tylko mi przeszkadzała, ale myślę że więcej maratonów dobrze jej zrobi. :)

Gryf Marataon - XC © James77


Gryf Maraton XC © James77




Pierwsze (całe) okrążenie dystansu giga:
&feature=youtu.be
start mini:
&feature=youtu.be

Gryf edycja I 2012

Niedziela, 22 kwietnia 2012 · Komentarze(6)
Rano mocno padało i przyznam bez bicia, gdybym nie wpłacił wcześniej kasy to zostałbym w domu (nawet żonka zaczęła mi współczuć losu jaki mnie czeka :)).
Na szczęście przed wyjściem przestało padać, więc już spokojnie pojechałem na miejsce zbiórki.
Byłem dosyć wcześnie, bez pośpiechu załatwiłem wszyskie formalności, przebrałem się i pojechałem rozpoznać teren.
O 11 wszyscy byli gotowi do startu:
przed startem © James77

Sam wyścig przebiegł mi raczej w samotności i to nie dlatego, że wszystkim uciekłem :D Dosyć szybko główna grupa odjechała, a ja nie zdążyłem się do niej przebić. Połknąłem kilku podobnych do mnie, aż utworzył się mini składzik (3 osoby), który próbował jeszcze coś zawalczyć. Niestety jazda na tętnie w okolicach 170 jest dosyć męcząca, więc po ok. 40 minutach musiałem je uspokoić do sensownego pułapu 160. Tamtych odpuściłem, jednak po jakimś czasie znowu "zlepiła" się ekipa (też 3 rowery) i tak zostało nam już walczyć prawie do końca. Na drugim okrążeniu załadowałem sobie żela, który dał mi nową energię. Kolega z grupki odjechał, a ja po dłuższym (niestety) namyśle również zostawiłem drugiego rywala. Próbowałem dojść uciekiniera, ale gość dobrze jechał i już do mety jechaliśy w znacznej odległości.

No i to tyle. 2:45 mocnego wysiłku.

- Organizacyjnie bez zastrzeżeń, najadłem się do oporu. Bufety na trasie skromne, ale dało się złapać wszystko w biegu (przywiozłem na metę pełny bidon i 2 swoje banany), trasa też fajna (mimo denerwującego bruku)
- Kondycyjnie to jednak czeka mnie nabranie więcej siły, bo wytrzymałość mam.
- No i technika, na szosie też trzeba się wykazać refleksem, ale mtb ma jednak większe wymagania (moim zdaniem)

Rower wytrzymał bez problemu, pod koniec łańcuch cicho popiskiwał. Udało mi się ustawić zawieszenie, więc bujanie było mniejsze niż w piątek. Skorzystałem za to z darmowego serwisu i mechanik wyregulował mi obie przerzutki (poprawiając moje błędy), przy okazji sugerując wymianę przedniej (z którą miałem zawsze kłopoty) bo jest wygięta.
Trochę kłopotów sprawiało mi tylne koło, przez zjechany w zimie bieżnik na błotnych odcinkach było dosyć ślisko.

Wyniki:
oficjalny czas: 2:44:08
punkty zdobyte: 506.22
klasyfikacja M3: 11/ 18
klasyfikacja w open: 26/ 56
czyli lipa :( Nie wiem czy te wyniki są miarodajne, szkoda że nie było więcej uczestników.

Pamiątkowa fota:
na trasie... © James77


Rower po wyścigu:
po wyścigu... © James77









Po analizie śladu wychodzi, że:
I koło zrobiłem w ok. 1:17 - 77min. jazdy
II koło w ok. 1:28 - 88min jazdy



Waga rano: 86kg. TO jest moje osiągnięcie. :)

V edycja Gryf Maratonu

Niedziela, 25 września 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 0-50km, maraton mtb
No cóż... z opóźnieniem ale trochę uzupełnię.
W tym sezonie miała to być okazja do wypróbowania skuteczności treningów z Pawłem (akcja Polska na rowery). Gryf - jak to u nas mocno lokalna impreza - nie zgromadził tłumów więc można było bez napiniki pojechać. Spotkałem przy okazji hPiotra, postanowiliśmy jechać razem (ja jedno koło, on dwa). Start był dla mnie nie najlepszy, bo mimo że stałem w środku grupy to dałem się zamknąć przez "flanki" przeciskające się przez bramkę startową i tyle widziałem Piotra ;) Po starcie szybko zorganizowała sie grupka 5 osób jadących podobnym tempem. Tym razem odmiennie niż zazwyczaj postanowiłem jechać krótki dystans za to maksymalnie szybko, więc atakować mogłem często ;)
Jak postanowiłem tak robiłem, plan przynosił skutek, a ja piąłem się w generalce. Trasa z lasu wyszła na jego obrzeża po trudno przejezdnych terenach, na szczęście posiadanie fula ma czasem zalety i mogłem tu również ciśnąć ile mogę (za co podziękował mi później na mecie gość za mną ;)). Niestety plan wziął w łeb przy sławnym szlabanie, przy którym zatrzymało się z 15-20 osób nie wiedząć gdzie dalej jechać. Jak się później okazało ktoś zadał sobie na tyle trudu, żeby zwinąć oznaczenia trasy i tym samym popsuć nam zabawę. Jeden debil a tyle krwi napsuł... Po tym incydencie cały trud poszedł na marne i straciłem ochotę na jazdę. Jechaliśmy tak sobie chwilę w grupce złorzecąc na idiotów którzy to zrobili (trochę też na orgów ;). Jak złość minęła to postanowiłem pościgać się chociaż z tymi co jadę i tak kilka osób urwało się grupie. Później w lesie jeszcze był jeden atak kilku gości, niestety nie zareagowałem na niego i zanim spostrzegłem błąd sporo odjechali. Na szczęście przed nami były zjazdy a to jest coś co bardzo lubię i tu mogłem poszaleć. Odblokowałem tłumik i dogoniłem (i przegoniłem) prawie wszystkich. Ostatniego dogoniłem już za metą ;)
Po wszystkim spakowałem się i pojechałem do domu. Już z forum dowiedziałem się, że z nagrodami też było nieszczególnie i ogólnie ludzie są rozczarowani tą edycją...
Miejsce jakieś tam zająłem ale w chwili pisania tego tekstu wyników już nie było.
Zdjęcie za to jest. :)
Finał Gryf Maratonu © James77

Maraton dookoła Miedwia

Sobota, 6 sierpnia 2011 · Komentarze(3)
Ten maraton postanowiłem pojechać, ze względu na ciekawą i szybką trasę. Byłem na nim 3 lata temu, mogłem więc sprawdzić formę po rocznej przerwie w rowerowaniu.
Byłem na wspólnym objeździe trasy, jak również na tydzień przed pojechałem mocno, sprawdzić na ile mnie stać.
Okazało się, że wykręciłem równo 2:00 godz. Znając moje moce, i poprzednie osiągnięcia wynikało, że celuję w środek mojej kategorii M3.
Mój plan taktyczny był taki: zejść poniżej 2 godzin ile się da, aby to zrobić musiałem znaleźć mocnego zawodnika i najlepiej razem dojechać do końca.

W dniu maratonu umyłem rower (w końcu), zmieniłem opony na Schwalbe Hurricane, nasmarowałem łańcuch, usztywniłem zawieszenie i tak przygotowany o 10 wyjechałem.
Po drodze od teściowej wyłudziłem 2 agrafki na chipa i pędem na maraton.
Na miejscu okazało się, że nie wziąłem licznika (ech ten pośpiech), zostało mi więć poleganie na intuicji.
Podczas oczekwiania na swoją kategorię spotkałem ludzi z wtorkowych treningów, jakież zdziwienie ich było jak się okazało, że jadę w M3, podczas gdy oni są w M2. Dobrze - mówię - będziecie mnie gonić :) Na starcie byłem trochę za późno, bo byłem praktycznie na końcu, wiedziałem że czeka mnie dużo wysiłku w przedzieraniu się do przodu. Przed startem jeszcze na komórce ustawiłem timer na 2 godziny i pora ruszać. Start był lotny, więc na dojeździe trochę się przepchnąłem, by jeszcze na ulicy wykorzystać zbity peleton i gonić czołówkę. Przy pierwszym skręcie na Kunowo widziałem, że peleton się przerywa a ja zostaję niestety w tej drugiej części. Nie mogłem tu zostać bo później nie będę w stanie ich dogonić. I tu okazuje się, że podobnie myślących jest kilku, tak formuje się mała grupka 3-5 zawodników, którzy jadą - na moje oko - ok 35km/h. Tak mijamy kolejne wioski, wyprzedzając wolniej jadących (całkiem sporo ich było ;). Czasem ktoś się podłączył do nas, jednak stała ekipa liczyła 3 rowerzystów. Zależało mi aby wypracować największą przewagę na asfalcie, bo później po płytach i bruku jedzie się ciężej. Dlatego do Koszewa cisnąłem mocno. Przy wjeździe na drogę polną, kolega z numerem na chipie napisanym pisakiem (coś jak 573??), który był na przedzie zrobił bardzo dobry ruch i zjechał na boczną, równoległą do żwirowej drogi szeroką ścieżkę zrobioną chyba przez traktory. Pozwoliło nam to utrzymać wysoką prędkość i praktycznie do Wierzbna sporo ludzi wyprzedziliśmy. Po wjeździe na asfalt wychodzę na zmianę i cisnę w wysokiej kadencji. Czuję, że moc jest ze mną, jedziemy dobrym tempem. Jestem zadowolony, że się tak dobraliśmy, jedziemy teraz we trzech (trzeciego nie pamiętam, bo stale był z tyłu). Po wjeździe na drogę szybkiego ruchu zmiana, chwila odpoczynku na kole daje mi wystarczająco dużo czasu na uspokojenie oddechu i rozglądanie się kogo mijamy. Ciągle trafiamy na grupki po 3-5 kolarzy oraz pojedynczych jadący chyba na "odcięciu prądu". Mam cichą nadzieję, że sporo z nich jest z M3. Za Okunicą odbijamy na Ryszewo to mój ulubiony fragment trasy. Zawsze jadę tu z wiatrem, dodatkowo dobry asfalt i lekki zjazd pozwalają się rozpędzić. Drogą węższa, grupek ciągle sporo, na szczęście kolega ma dzwonek w rowerze i do tego głośny - bardzo przydatny na maratonie. Mijamy bufet, oczywiście bez przystanku, szkoda tych kilku sekund ;) Po drodze wyprzedzamy jakiegoś tubylca na wigrusie, któremu udzieliła się chyba atmosfera wyścigu, po cisnął... ile mógł ;) Trafiają się też pierwsze gumy. Po wjeździe na brukowany mostek wiem, że to koniec zabawy i teraz liczą się twarde tyłki ;) Kolega jednak na przedzie nie zwalnia zbytnio, więc po płytach całkiem nieźle nam się jedzie. Staram się nie myśleć - "ile jeszcze", tylko "połowa dystansu już za mną". Przeskakujemy co chwilę z pasa na pas wyprzedzając słabszych, dość ryzykowne, zważywszy, że jadę prawie dotykając koło kolegi a nie widząc drogi przede mną.
Po czasie dojeżdżamy do pierwszego wzniesienia (tego z płytami i piachem między nimi), w takich momentach przydaje się rozeznanie terenu, bo od razu ustawiam właściwe przełożenie i ciągnę do góry. Tu jestem wyraźnie szybszy od kolegi bo zostaje z tyłu. Przy okazji wyprzedziliśmy sporo ludzi w tym miejscu, parę osób prowadziło też rowery. Sytuacja powtórzyłą się przy drugim i trzecim wzniesieniu (z płytami). Cieszę się, że mam je za sobą bo ten fragment był najgorszy szczególnie psychicznie, zacząłem się bać, że za szybko ruszyłem i teraz kończą mi się siły. Ale nie, kończą się płyty i wjeżdżamy na asfalt, wyskakuje przede mnie gość z jakiegoś teamu (pamiętałem!), postanawiam siąść mu na koło, okazało się bowiem, że jadę sam. A teraz potrzebny jest mi jakiś pociąg. Szybko przecinamy skrzyżowanie obstwione przez policję i rozpędzeni wpadamy na ostatni bruk na trasie. Tu zostaje jechać tylko po nim - boki są zajęte przez wolniejszych. Za brukiem skręt w prawo i ostatni podjazd na trasie - asfaltowy.
Czuję, że kończą mi się siły, mówię sobie - "nie możesz go zgubić", wrzucam "młynek" i wciągam się pod górkę, idzie mi to na tyle sprawnie, że utrzymuję koło. Na szczęście (dla mnie) kolega na górze też jest zmęczony, bo rozpędza się powoli. Mam przez to czas na łyka i uspokojenie oddechu (prawie zadyszki). Został nam jeszcze las i koniec. Przed skrętem do lasu przedobrzyłem, bo chciałem wziąć ostatniego łyka i tak to silnie zrobiłem, że ustnik został mi w zębach a ja kierując jedną ręka a drugą z bidonem wchodzę w zakręt. Zdążyłem wyhamować i się w nim zmieścić (ledwo), ustnik schowałem do kieszeni, bidon do koszyka i gonię kolegę. Na szczęście las jest krótko, jednak piaszczysta nawierzchnia skutecznie rzuca mnie na boki i spowalnia (dobrze, że innych też ;). W lesie pierwszy raz wyprzedzają nas goście z M2, około 7-9 osób, nie mam już siły się podnich podczepić, chcę dojechać już tylko na kole kolegi (jak dla mnie i tak jedzie mocno). Przy wjeździe na asfalt popełniam błąd i zakopuję się w tym cholernym piasku, tracę przez to kilka sekund i najgorsze, że mój pociąg też. Za szlabanem wiem, że zostało kilkaset metrów, zbieram więc wszystkie siły i postanawiam zawalczyć o lepsze miejsce w generalce, wyprzedzam 2 czy 3 gości przed samą metą. Wpadam na nią z wywieszonym językiem. Już po wyścigu odnajdujemy się z kolegą i dziękujemy sobie na wzajem, to była dobra jazda. Obaj jesteśmy zadowoleni. Sięgam do kieszeni po komórkę sprawdzić czas, okazuje się że urwałem 7 minut. Suuper, kolejny cel osiągnięty :) Jeszcze medal za uczestnictwo, i można jechać do domu.
Fajnie było znowu poczuć atmosferę rywalizacji. Polubiłem ostre finisze. No i jestem zadowolony, że poradziłem sobie szybko z kryzysem jak również nie odpuszczałem sobie aż do końca.
Sprawdzając wyniki pogratulowałem sobie: 19 miejsce w M3 na 170 i 71 w generalce na 653 (Vśr. 29,46km/h, 1:52:00.12). Lepiej już nie mogłem. To był udany wyścig. Świetna organizacja (jedzenie i woda były nawet na oficjalnych objazdach trasy) i możliwość spradzenia się na tej samej trasie w warunkach wyścigu powodują, że startuję za rok.

p.s. znalazłem naszą trójkę na zdjęciach. Na mecie byliśmy na 17,18,19 miejscu w M3
maraton dookoła Miedwia © James77

z galerii użytkownika Wober