Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2012

Dystans całkowity:993.00 km (w terenie 25.00 km; 2.52%)
Czas w ruchu:39:43
Średnia prędkość:25.37 km/h
Maksymalna prędkość:63.00 km/h
Suma podjazdów:363 m
Maks. tętno maksymalne:179 (96 %)
Maks. tętno średnie:161 (86 %)
Suma kalorii:5254 kcal
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:55.17 km i 2h 05m
Więcej statystyk

poranna jazda i odcięcie prądu

Czwartek, 29 marca 2012 · Komentarze(1)
Dzisiaj miało być luźno i spokojnie, ale silny zachodni wiatr skutecznie mnie zatrzymywał. Miałem się nie wysilać, a zmagałem się z wiatrem, nogi po tygodniu mocniejszych jazd mocno zmęczone... No i stało się... w Buku... myślałem, że zejdę z roweru i usiądę obok. Brak mocy i chęci do wysiłku. Nogi "puste", nie mam czym depnąć. Turlałem się zaledwie. Jakoś pokonałem "mega" podjazd i za Bukiem już lekko z górki rozpędziłem się do szalonych 25km/h :).
Dawno tego stanu nie miałem, chyba jutro odpoczynek...

Strzałowska wieczorem

Środa, 28 marca 2012 · Komentarze(3)
Wieczór miałem luźny, więc postanowiłem sprawdzić podjazd ulicą Strzałowską. Szybki dojazd na miejsce z wiatrem po czym start.
Pierwszy podjazd z blatu (a co to nie ja ;)) - uff, kurna daje po łydach ;)
następne już z mniejszej tarczy, bo jednak podjazd konkretny (jak na Szczecin).
Bardzo słaba nawierzchnia, nieciekawa okolica oraz długi dojazd raczej mnie nie zachęci do ponownych odwiedzin. Pojechałem z ciekawości o czym pisał kol. Saren86.
Co ciekawe puls za każdym razem zatrzymywał się na 162 i nie chciał iść więcej.
Podejrzewam, że jestem zmęczony po niedawnym poginaniu, poza tym szybko łapałem optymalną kadencję, obciążenie i oddech tak abym mógł długo jechać z takim nachyleniem. Nie było to 100% mocy, więc dało się 5 razy podjechać.

Do celów bloga trzasnąłem fotkę ze szczytu:
Strzalowska © James77


Wiem, że marna, ale wyjmując telefon wypadł mi dowód, co zauważył menel i nawet coś tam do mnie krzyczał. Miałem słuchawki w uszach więc go zignorowałem i zjechałem.
Czekał jednak na mnie przy kolejnym wjeździe i mi go oddał (piwa nie chciał). Fotka więc z "historią" :)

Wracając, wyprzedzający "na gazetę" autobus omal nie zepchnął mnie do rowu, gdy zostawił mi ledwo pół metra jezdni w dodatku z głęboką koleiną. Dogoniłem dziada później, ale nie chciało mi się już wykłócać. Co to da...

poranna jazda i wyścig z sarną

Środa, 28 marca 2012 · Komentarze(2)
Po wczorajszym pędzie miałem ochotę na regeneracyjną jazdę.
Prawie się udało, aż zacząłem spotykać sarny...
Jakaś samotna mignęła, dalej 4 bryknęły przez drogę ( o świcie mocno świecą im białe zadki :)... Została jedna niezdecydowana, machnąłem jej ręką i chyba spłoszyłem bo zaczęła biec do lasu akurat tego do którego ja też jechałem. :) Depnąłem do 40 i tak równolegle biegliśmy/jechaliśmy (ona po polu/ja asfaltem). Sprint trwał kilkanaście sekund, ale się nie dałem i "metę" przekroczyliśmy wspólnie. :)
Dalej bez przygód już spokojnie wróciłem do domu.

mocna jazda po kole

Wtorek, 27 marca 2012 · Komentarze(2)
Rano nie mogłem zwlec się z łóżka. Po południu była piękna wiosenna pogoda, postanowiłem więc uratować ten dzień i pojechać na szybkie koło.
Wiał lekki zachodni wiatr, było b. ciepło. Pierwszy raz w tym roku ubrałem wiosenne ciuchy.
Mocne tempo narzuciłem od razu po starcie licznika (bez rozgrzewki). Podjazd do tablicy Dobra z palącymi udami - to był najwolniejszy fragment, w Buku po dziurawym asfalcie poginałem szybciej. W Bismark uciekałem przed tirem, w Linken na czerwonym wymusiłem pierwszeństwo (spokojnie, wszyscy jeszcze stali), podjazdy 1 i 2 - po 30-32km/h. W sumie widzę, że mam problem z dłuższą jazdą na palących nogach, nawet stojąc nie mogę mocniej depnąć. Byłem tak skupiony na pedałowaniu, że w ogóle nie pamiętam co leciało w słuchawkach. Przez 99% trasy dawałem ile fabryka dała, więc trudno będzie mi poprawić ten czas (54:24). Ale rekord jest i o to chodziło.

p.s. garmin podaje, że spaliłem 1480cal-nie wiem czy to jest prawdziwe, chyba za dużo

poranna jazda

Poniedziałek, 26 marca 2012 · Komentarze(1)
Wróciły zimowe klimaty...
-2, mgła - dołożyłem drugie tylne światło i wyciągnąłem z szafy dodatkową warstwę ubrania.
Dzisiaj nie miałem motywacji do jazdy, stąd czas -jak na szosę- słaby...
Przegoniłem kilka saren i zająca, minąłem batmana...
Był okres, gdzie prawie zasypiałem, dopiero marznące kciuki mnie rozbudziły - zaczęły boleć.
Podjazdy 1 i 2 po 27 i 25km/h.
Wschód słońca o 6, więc nie jest tak źle, tylko to zimno...

krótka jazda po nowej pętli

Niedziela, 25 marca 2012 · Komentarze(1)
Kategoria 0-50km, wycieczka
Łikend minął mi pracowicie i jedynie dzisiaj przed śniadaniem mogłem wskoczyć na przecinaka poorać niemieckie drogi.
Moja pętla Bismarkowa trochę się znudziła, wyszukałem więc zamienną (na długość) trasę - Raminową. Na krótki, godzinny wypad bardzo fajna; niemieckie fragmenty mają idealne asfalty (szczególnie Grambow-Linken), a polskie są skrócone do minimum (tylko dojazd do granicy).
Moje podjazdy 1 i 2 po 33km/h
Jutro rano znów w ciemności...

p.s. waga 83,5 :D

<iframe src="" width="600" height="400" frameborder="0" scrolling="no" marginheight="0" marginwidth="0"></iframe>

poranna jazda

Piątek, 23 marca 2012 · Komentarze(3)
No i godzina "pękła" :) Czego można było się spodziewać. Można jeszcze urwać 3-4 minuty, ale przy okazji płuca też. Ranek bezwietrzny, z gęstymi miejscowymi mgłami. Przyjemnie się jeździ w porannym słońcu.
Na odcinku między polami (Blankensee - Bismark) jechałem w "miłym" fetorku gnojówki rozrzuconej na polach równolegle do drogi (na szerokość maszyny), nawet wyprzedzałem niemieckiego rolnika orzącego ten pas w swym gigantycznym traktorze.
Z cyklu napotkanych zwierząt: 3 czaple jedzące coś z pól, no i rekord - 12 saren (w parach lub 3 "osobowych" rodzinach). Płoszyłem je z krzaków, drzew, rowów, pól... No kurde pełno ich było :)
Z cyklu spotkanych bikerów: jeden samotny szosowiec... pewnie znowu ten z SaxoBank ;)

poranna jazda

Czwartek, 22 marca 2012 · Komentarze(0)
Po krótkiej przerwie pojechałem zrobić sobie luźne kółko. Górala postawiłem na kołki - robię mu wiosenny facelifting.
Z cyklu zwierząt spotkanych: dziś zając siedząc na polu nasłuchiwał szum gum :) (ale nie uciekł)
Ze spraw technicznych: szosa umyta, jednak hamulce coś głośno trą a w obręcze mam wtartą gumę z klocków i nie mogę tego doszorować.
Mimo wręcz rekreacyjnej jazdy (bez licznika jeszcze) wyszedł fajny czas (na podst. radia), jak miałbym bić rekord to spokojnie można zejść poniżej godziny (ale na szosie)

samotnie dookoła Zalewu Szczecińskiego

Poniedziałek, 19 marca 2012 · Komentarze(15)
W końcu dostałem upragniony urlop(-ik, 2 dni). Jeden dzień z niego mogłem przeznaczyć na całodniową wycieczkę. Na mojej liście marzeń na 2012 było dokonanie objazdu Zalewu, więc poczytałem sobie relacje doświadczonych kolegów w celu wyznaczenia optymalnej trasy (dzięki Misiacz :).
Przygotowawszy wcześniej sprzęt i prowiant ustawiłem budzik na 4:30 i o 21 poszedłem spać. :)
Rano, po zapakowaniu się, wyruszyłem o 5:30 na trasę. Wszystkie prognozy zapowiadały silny zachodni wiatr, więc postanowiłem jechać najpierw niemiecką stroną. Ustaliłem sobie przerwy co 2 godziny na kanapkę i na batona o pełnej godzinie między postojami.
Pierwszy postój wyszedł w Hintersee
pierwszy postój © James77


Przede mną był najtrudniejszy etap trasy, więc starałem się go przejechać możliwie najszybciej zachowując przy tym jak najwięcej sił. Etapy "prosto na zachód" były najbardziej pracochłonne.
Przerwa na kanapkę wyszła przy wjeździe na 109.
wjazd na drogę 109 © James77

Przyznam, że się wahałem jak będzie dalej, pełno ciężarówek jeździło, a pobocza Niemcy nie przewidzieli. No ale nasi tu byli, więc szlak przetarty, myślę sobie, 2 żelki później jechałem już najtrudniejszym odcinkiem wycieczki.
Co się tam działo, to ja tylko wiem. Wiatr wiał z boku, powodując stałe przechylnie roweru w celu utrzymania prostej jazdy. Czasami silniejszy poryw wiatru wymagał szybkiej kontry, ale zabawa była większa przy tirach. Wyprzedzające "wciągały" mnie po naczepę, a mijające "waliły mnie wiatrem" jak ściana. To nie było fajne, ale się skończyło jeszcze przed Anklam. Tam cudem odnalazłem szlak rowerowy o który mi chodziło. Przy wyjeździe trzasnąłem jeszcze taką fotę:
przejazd przez Anklam © James77


Bardzo czekałem na moment w którym zacznę jechać z wiatrem i tam właśnie to nastąpiło. Prędkość wzrosła, puls spadł, zaczęło mocniej słońce świecić i ogólnie zaczęło być bardzo przyjemnie. Jechałem asfaltową, gładką ścieżką rowerową, gdzie szybko dotarłem do mostu na wyspę Uznam.
odpoczynek na moście na wyspę Uznam © James77


Na wyspie niestety wyszedł brak dokładnego przygotowania, bo wjechałem nie w ten zjazd i zamiast równego asfaltu jechałem po bruku.
Kanapka w Bossin:
Bossin © James77


Klucząc dojechałem do Kamminke (jeszcze wtedy nie wiedziałem), gdzie mają fajny widok na wieś, prawie jak w filmach amerykańskich ;)
widok na Kamminke © James77


(z mapy jednka wynika, że to widok na polską wiochę, chyba część Świnoujścia)

Jadąc znowu na czuja (brak oznaczeń) wyjechałem w nieplanowanym przejściu granicznym:
przejście graniczne w Świnoujściu © James77


W Polsce przyszło załamanie pogody i niestety zmokłem. Do tego jeszcze syf z ulic nasączył mi spodnie i ochraniacze. Trochę mnie to podłamało, bo ubrany byłem "na styk". Balansowałem ciągle na granicy wychłodzenia, a teraz czułem że stopy zaczynają mnie boleć z zimna. Jedyne co mogłem to energicznie pedałować i czekać na ocieplenie.
Na stacji przed Wolinem musiałem się jednak ogrzać. Zjadłem hotdoga, wypiłem gorącą kawę, uzupełniłem bidony po czym pojechałem dalej.
Ulewa - jak się okazało - była lokalna i już na drodze alternatywnej do Szczecina jechałem po suchym asfalcie. Wiatr też jakby osłabł, do tego kierunek w miarę pasował. W okolicach Stepnicy (ok. 200km) zacząłem odczuwać pierwsze dłuższe bóle kolan (wcześniej same przechodziły) no i zadek też się "letko" ubił. Jeżeli wiatr pozwalał to jechałem w okolicach 30, jednak były momenty gdzie prędkość spadała do 20. W Goleniowie zjadłem to co mi zostało (osuszając niestety bidony) i toczyłem się dalej. W Załomiu dokupiłem jeszcze powerejda, bo jednak szybko zaschło mi w gardle. Robiąc sobie tam krótką przerwę z trudem ponownie rozruszałem nogi.
W końcu dotarłem do miasta, gdzie mogłem już na spokojnie wypić wszystko co mi zostało i pomyśleć, że się udało.
ostatni łyk © James77


W domu byłem tuż przed zachodem, fajnie wyszło, bo nie chciałem jechać po zmroku.
Na miejscu wypiłem puszkę coli, którą wiozłem jako "zestaw awaryjny" i zjadłem resztki prowiantu (+ w sumie 2l różnych płynów).
Wycieczkę uważam za udaną. Miałem jeszcze jeden cel do osiągnięcia to jednak życie zweryfikowało plany.

Statystyka:
zjadłem: 5 kanapek, 6 batonów, 1 hotdoga, 5 kabanosów, paczkę żelków
wypiłem: w sumie 4 litry płynów co uważam, że o co najmniej 2 za mało.
waga: przed 86,9kg, po 84,4kg
tłuszcz: 15,4%/15,8% (czyli bez zmian)
woda: 58,9%/55,8% (tu widać, że się wysuszyłem)
mięśnie: 44,0%/41,8% (trochę mięśni chyba też poszło się...)
ciekawe co będzie za kilka dni.

ślad trasy:

luźne kręcenie

Niedziela, 18 marca 2012 · Komentarze(2)
Kategoria 0-50km, wycieczka
Spokojne kręcenie po lesie przed jutrzejszym biciem życiówki. Nogi wypoczęte...
jestem gotów.

p.s. no to dojechałem tą poniedziałkową wycieczką... wpis do moderacji :/