Wpisy archiwalne w kategorii

wycieczka

Dystans całkowity:15784.55 km (w terenie 989.00 km; 6.27%)
Czas w ruchu:605:53
Średnia prędkość:25.80 km/h
Maksymalna prędkość:67.70 km/h
Suma podjazdów:36035 m
Maks. tętno maksymalne:183 (98 %)
Maks. tętno średnie:166 (89 %)
Suma kalorii:117426 kcal
Liczba aktywności:168
Średnio na aktywność:93.96 km i 3h 38m
Więcej statystyk

spalić kfc i lody

Sobota, 13 sierpnia 2016 · Komentarze(0)
Kategoria 50-100km, wycieczka
Można jeść co się chce, ale później trzeba nadwyżkę kalorii gdzieś upłynnić. Najlepiej w ruchu.
Wystarczy kilka godzin :

Misja: Wroclove

Sobota, 6 sierpnia 2016 · Komentarze(8)
Uczestnicy
Pojechać ze Szczecina do Wrocławia było kolejnym pomysłem na całodniową wycieczkę. Tym razem poszukałem po znajomych podobnych wariatów i znalazłem jednego, któremu pasował i termin i moje towarzystwo. :)
Czyli pierwszy krok zrobiony. Dalej ustalanie przebiegu trasy, planowanie przerw, rezerwacja miejsc w pociągu. Aż w piątek po pracy przygotowałem rower, jedzenie i po 21 położyłem się spać...żeby obejrzeć kolejny raz Mission Impossible.
Zasnąć się nie dało.
Nic to, jedną noc nie raz się zarywało dam radę i teraz.
Sobota, godz. 0:00, Szczecin - wycieczkę czas zacząć:


Do świtu mieliśmy 5 godzin jazdy po znanej trasie. Pierwsza setka Romkowi była doskonale znana, więc na bieżąco dokonywaliśmy skrótów wybierając te z lepszymi nawierzchniami. Pierwsze godziny minęły bez większych problemów. Jedynie co o mały włos zgubiłbym tylne koło, które nie było trzymane wystarczająco mocno przez zamykacz. Jakoś dziwnie mi się skręcało ale dopiero na sikustopie, kiedy przestawiałem rower koło zostało na ziemi.
Jazda jak to w nocy...puste ulice, tylko nasze światła rozcinały ciemność. A, że lampy mieliśmy silne, to mknęło się powyżej 30 i gadało o dupie Maryni. :)
Postój na 80km na Orlenie w Barlinku:

Uzupełniamy kalorie i w drogę.
Noc była ciepła (14), widoczność doskonała...do czasu okolic Drezdenka. Wjechaliśmy w taką mgłę, która w świetle lampy okazywała się jeszcze gęstsza, do tego ciągnęła się przez wiele kilometrów. Oczywiście cali byliśmy mokrzy, woda kapała z nosa, rąk, kasku...
Dodatkowo Drezdenko...ja cię zapamiętam. Drugi raz tamtędy jechałem i na przyszłość: główna droga jest wyłożona starym, krzywym brukiem. Następnym razem poszukam objazdu.

Mgły się skończyły, bruk też...zaczęło być klimatycznie jak to wczesnym rankiem. Jest taki moment, kiedy widać jak świat budzi się do kolejnego dnia: pierwsze promienie słońca, pierwsze głosy zwierząt, ktoś na 6 jedzie do pracy...
Dojechaliśmy do Międzychodu, w którym planowane było śniadanie (oczywiście na Orlenie):

Lubię te obecne stacje benzynowe. Nie było jeszcze 6 a można było kupić hotdoga w 10 smakach, kawę w 15 rodzajach i do tego posiedzieć w ciepłym pomieszczeniu (tak, jestem dinozaurem i pamiętam epokę CPNów :)).
To był 170km. Przyspieszę trochę akcję, bo przez następne 150km nic się więcej nie działo. Po prostu łykaliśmy kolejne kilometry z prędkością szosową. 30-35 - stale było na liczniku. Jechaliśmy raz na zmiany, raz obok siebie, w ciszy czy rozmawiając. Romek jak i ja, nie musi zatrzymywać się prze każdym kościele, czy rynku. Można powiedzieć, że cechuje go podobna "wrażliwość krajobrazowa". Wyciągałem kamerę dopiero jak zobaczyliśmy coś takiego:

Po 200km zaczęliśmy robić częściej postoje. Nieplanowane, ale krótkie dla rozprostowania pleców (szczególnie moich).

No ten był akurat dłuższy (300km, Góra):

Można powiedzieć, że czwarta setka była najtrudniejsza do wykonania. Czuliśmy już dystans, mi doskwierały plecy, pampers zaczął przeszkadzać i paliły stopy, a Romka łapały kurcze. Do tego jechaliśmy w porywistym wietrze. Przynajmniej było ciepło i słonecznie.

Po mokrej i zimnej nocy (w stosunku do dnia) nogawki i rękawki zdjęliśmy dopiero gdy temperatura sięgała 23 stopni. Na rynku we Wschowej. Dosyć ciekawa starówka, chodź zniszczona i długo nie odnawiana. Tutaj też, podczas posiłku starsza pani zaczęła do nas narzekać na wschowską służbę zdrowia. Mówiła z 10  minut (zahaczając o inne tematy), aż w końcu zauważyła, że chyba jesteśmy z innej planety bo nagle skończyła i sobie poszła. :)
Rejony przed Wrocławiem obfitowały w podjazdy. Niewielkie (coś jak na pojezierzu Drawskim) ale płaskiego już nie było (Park Krajobrazowy Dolina Jezierzycy, okolice Trzebnicy). Romek coś zwolnił, wiatr jakiś dziwnie w mordę wiał...Do ostatniego punktu przed Wrocławiem - Oborników Śląskich - strasznie nam się dłużyło. Mieliśmy tu już spóźnienie, więc postanawiamy nie jeść planowanego obiadu, tylko po uzupełnieniu bidonów jedziemy do Wrocławia (ostatnie 30km). Tutaj też dostaliśmy wiatr w żagle, trasa zaczęła być "opadająco-płaska" bo sporą część przejechaliśmy z 4 na liczniku...
Po długo wyczekiwaniach Oborników, Wrocław wręcz pojawił się znienacka (jeszcze trzeba było tylko wyhamować z 40km/h):

Już było pewne, że zdążyliśmy. Według planu było 30 minut spóźnienia, ale zapas był jeszcze spory i wystarczyło jechać 30.
Na początku tylko spore zaskoczenie: gwałtownie zwiększył się ruch samochodowy i pogorszyła jakość ulic. Do tego jakiś matoł w BMW wyprzedzał na czołówkę i zmusił nas do zjechania z ulicy (prawie do rowu) a chwilę dalej gość w Fordzie włączał się do ruchu bez sprawdzenia czy ma wolną drogę... Jeszcze tylko nie dać się zabić...
Nie daliśmy się i po krótkim kluczeniu nastała meta:

400km, godz. 16, Sukiennice we Wrocławiu. :)
Stare Miasto Wrocka jest bardzo ładne i tętniące życiem. Chwilę siedzimy i jedziemy na pobliski dworzec główny zjeść zasłużonego Macdona. :)
Tu kończy się nasza wycieczka. Pakujemy rowery do pociągu Intercity i w komfortowych warunkach wracamy do Szczecina.
Podsumowując: był ból, był śmiech i jest satysfakcja. Uznaję więc, że i ta wycieczka była udana. :)
Plan na sobotę wypełniony w 100%:


Dzięki Romek za towarzystwo.


niedzielna runda + staty

Niedziela, 24 lipca 2016 · Komentarze(0)
Kategoria wycieczka, 100-200km
Ponieważ rower treningowy po wypadku leży w garażu i nie wiadomo kiedy dostanę odszkodowanie to żonka przymyka oko na drugą łikendową rundę.
A ponieważ nie mam ochoty na planowanie jak parę lat temu wycieczek, to patrzę gdzie mogę wyskoczyć na 100-110km w jakieś znany rejon, do którego dojadę z pamięci...
Stąd w niedzielę - Schwedt nad Odrą. Koledzy byli w sobotę, ja poturlam się w niedzielę.
Dodać należy, że droga "w tamtą stronę" biegnie wałem przeciwpowodziowym i trasa jest bardzo fajna. Czyste obcowanie z przyrodą i sakwiarzami (szlak rowerowy Odra-Nysa). :)
Niestety ciągle szukałem najlepszego ujęcia do zdjęcia aż dojechałem do Schwedt.

70km w nogach. Niby nic, niby żaden dystans, ale coś jednak było słabo. Nie wiem, zbyt lekkie śniadanie, wczorajsze poginanie z jęzorem na wierzchu, a może zbyt mało zaangażowania...
Od wczoraj walczę z uszczelnieniem szytki przebitej tydzień wcześniej. Tym razem przeczytałem instrukcję, pomyślałem i wymyśliłem wlanie uszczelniacza przed samą jazdą. Samo pompowanie do 10bar przeprowadziłem w kilku etapach i zaraz po zakręceniu zaworu wskoczyłem na rower. Naprawa szytek to zupełnie inna bajka niż wymiana dętek. Cóż, tego też można się nauczyć. Metoda chyba poskutkowała, bo uszczelnione jest na 99% (bardzo powoli ciśnienie spada - na dzień wystarczy, wczoraj wytrzymywało 2 godziny).
Wracając do wycieczki...zjadłem banana, popiłem wodą, wysłałem smsa do Trenerki, zrobiłem selfie, wyciągnąłem gnaty no i zrobił się koniec przerwy, pora wracać.

Wracałem zwykłą drogą, jazda wałem drugi raz byłaby trochę nudna, na ulicy więcej się działo. :)

W niedzielę Niemcy nie handlują. 99% bud jest zamkniętych. Oczywiście małe restauracyjki gdzieś są pootwierane (głównie na szlaku Odra-Nysa). W ten dzień szkopki przyjeżdżają do Szczecina na shopping day (a właściwie shopping weekend). Generalnie trudno coś u nich wtedy kupić.

To Gartz. I całkiem dobra kostka brukowa. Jednak dla roweru nawet taka jest uciążliwa. To może pasy asfaltu? No i już nikt nie narzeka. Można jechać (w Gartz jest jeszcze taki wyjątkowo dziadowski bruk nawet dla samochodu, to jest ulica przez centrum).

O właśnie tu w Mescherin skończyła mi się woda, energia i chęć do jazdy. Stanąłem rozprostować się i "pocieszyć", że o suchym pysku w 30 stopniach mam tylko 30km. Była 14 godzina, akurat na tą się wstępnie zapowiedziałem w domu i wiedziałem, że Trenerka coś dobrego pichciła. Znowu zawaliłem termin...Nic toczę się dalej. Z trudem trzymałem te marne "szosowe" 30. Czasem było 27, czasem 33. Do domu przyjechałem po 15, padłem na kanapę, nie miałem siły się podnieść (trzeba dodać, że na ostatnich 10km mam dwa podjazdy, które mnie zmasakrowały).
Mimo, że jestem na diecie i obiecałem sobie przez miesiąc nie pić piwa to skoczyłem po 4 radlery. Wszystkie od razu wypiłem. Pieprzyć to - ujechałem się na maksa - jestem rozgrzeszony. :)


niedzielne fitnessowe staty: rano waga 80,3 (tydzień wcześniej 83,5 i nie wiem dlaczego tak to mi się buja. Waga zgłupiała i nie chciała zmierzyć tłuszczu). Zaraz po wycieczce: 77. Fak, 4 litry wypociłem (jeszcze jeden powód za zimnym radlerkiem). 

sobotnia runda

Sobota, 23 lipca 2016 · Komentarze(1)
Kategoria wycieczka, 50-100km
Próby ratowania zdolności do długotrwałej jazdy po 35km/h. Kiedyś to była prędkość przelotowa na byle wycieczcie, obecnie madafakerskie zagięcie. 
Świat się zmienia.


fitnessowanie...tydzień 1/4

Piątek, 22 lipca 2016 · Komentarze(4)
Kategoria 50-100km, wycieczka
Być jak Arni:

(źródło)
Ciekawe czy ćwiczył wytrzymałość, czy gięcie ramy ;)
No mi trochę do niego brakuje, ale to dopiero pierwszy tydzień "wychudzania".
Rano 4x orbita + 60km szosowo (przez tydzień ofkors).
Dieta i inne takie...czyli panika mode on, bo do BBt już tylko 28dni.

Zalew Szczeciński z Cubica Racing Team

Niedziela, 17 lipca 2016 · Komentarze(9)
Cubica Racing Team to szczeciński zespół rowerowych wycinaków, którzy postanowili sobie skoczyć dookoła Zalewu Szczecińskiego. A że znam kilku to dostałem zaproszenie do całodniowej wyrypy.
Trasa wszystkim była znana i to niejednokrotnie, więc spokojny o ślad, do bagażnika wrzuciłem kilka bułek, żeli, bananów i trochę sprzętu. Start też ze standardowej szczecińskiej, rowerowej miejscówki: kąpieliska Głębokie, czyli po prostu jazda na 265km...
Ekipa Cubicy była naprawdę mocna, w tym jedna dziewczyna, która daje zmiany po 35km/h. Nie ma lipy, nogi ogolone, łańcuchy nasmarowane, tylko ja jakiś amatorsko zarośnięty...
Start o 7 rano, kierunek jak zwykle: nach Deutschland (inaczej nikt chyba nie jeździ), jeszcze fota startowa i w nogi:

Na początku spokojnie po 35-38 w parach, rozmowy, śmiechy, kto co wygrał, kto gdzie się ścigał... Jechało nas 7 osób, więc na końcu peletonu była "ośla ławka" na której można było sobie dłużej odpocząć (jak ktoś chciał, dzięki czemu pary ciągle się zmieniały).

Pierwszy postój to oczywiście ławka w Ueckermunde na 60km trasy. Ekipa zgrana tylko ja coś odstaję... ale ok, nie mam takiego fajnego stroju, więc jem w odosobnieniu bułkę, robię cichaczem fotę i jedziemy dalej. :)

Po chwili, 90km trasy czyli magiczny most przez Pianę w Anklam. Magiczny dlatego, że za chwilę będziemy jechać przez 100km z wiatrem po bajecznych drogach wyspy Uznam. :) Kończy się zaginanie, zaczyna się...zaginanie z wiatrem. :)
Oczywiście jeszcze trzeba uzupełnić paliwo i zrobić foty. 

Od jakiegoś czasu przesiadłem się na szytki. Na początku treningowe tanie Tufo, co by nie "popłynąć" w razie większej awarii. Niestety gdzieś najechałem na ostry kamyczek, który wbił się w oponę i ją przebił. Na dętkach byłoby to samo, kamyczek w kształcie ostrza z całą pewnością przebiłby i dętkę. To co się działo później to była walka o zaklejenie dziurki w gumie. Zeszło całe mleko do uszczelniania, jeden nabój CO2. Przeżyliśmy śmierć pompki, w użyciu były "zapasowe" 3, kompresor wulkanizatora, z 5,6 dobijań po milion pięćset ruchu tłokiem...ale się udało. :) Chociaż 20km przed Świnoujściem, gdzieś na wiejskiej niemieckiej drodze myślałem, żeby zostawić ekipę a samemu dokulać się do najbliższej stacji PKP (czyli do Świnoujścia). 

Jakoś żeśmy dotarli "na kawkę" czyli na bigmaki, ciasta i inne frytki. Każdy kto przejechał dłuższy dystans podkreślał, że te buły smakują inaczej, kiedy jest się ujechanym. A frytki to można garściami jeść (to akurat ja mówiłem). Żarcie na maksa, Ela i Piotr trzymają fason i wzięli kulturalnie ciasto i kawę, ale kto by się tam nimi przejmował... Jest wycieczka - jest wyżerka. :)
Przy okazji uzupełniliśmy wodę w bidonach a ja powietrze u wulkanizatora.
Ilość przyjętych kalorii była taka, że ze Świnoujścia do Wolina poszedł gaz po 40 i więcej. Jechaliśmy gęsiego poboczem Trójki. Prowadził nas Michał, który pechowo zgubił w lesie (część trasy prowadziła szutrem) licznik i jechał nie wiem...na wyczucie? Jechałem jako drugi i modliłem się, żeby nie miał ochoty zejść ze zmiany. :)
W Wolinie (180km) postój na lody i oczywiście dymanie szytki. Na postojach schodziło powietrze i trzeba było pompować. Ale jak się okazało było to już ostatni raz. Tym samym problem szytkowy po 60 kilosach został załatwiony.

Lody po takim sprincie też dobrze smakowały. Pani z budki cieszyła się, że może na kimś oko zawiesić a przy okazji sprzedać 15 gałek po 2,5 (w Szczecinie wołają 3 zeta). :)
Przed nami ostanie 90 kilometrów, na których będzie już tyko jeden przystanek w Goleniowie. I właściwie nie wiem co napisać. Że znowu ostry sprint, że znowu wgapianie się w koło kolegi (albo koleżanki), że nie ma to tamto, tylko po odpoczynku twoja kolej i przez te parę kilosów dać z siebie wszystko...
Do Goleniowa (225km) przyjechaliśmy z takim czasem, że ustanowiliśmy jakiegoś godzinnego KOMa na tej trasie. 

Całe szczęście, że miałem jeszcze trochę żarcia, bo po macdonie nie było śladu. :)
Nie wiem co oni biorą, ale mocne to. Czuję się trochę jak turysta w bolidzie. Chyba zbyt długo jeździłem samotnie i odzwyczaiłem się od takich ekspresów. Na plus to naprawdę super się jedzie w okolicach 4 na liczniku, do tego kiedy ma się zmianę za 20 minut, a każdy jedzie jak po sznurku to wrażenia są super (chociaż puls ciągle był powyżej 150).

Symboliczna meta, czyli wlot do miasta. Chyba przed 19, dwójka odczepiła się wcześniej. Powymienialiśmy się wrażeniami z całego dnia i każdy po swojemu poturlał się do domu.

Kończąc: to nie była super wycieczka to był super dzień. Dawno tak się nie ujechałem, ale wrażenia niezapomniane. :) Z tą ekipą nie ma lekko, ale jak ktoś utrzyma im koło to będzie zadowolony.
Jeszcze moje podsumowanie:
zjadłem: 2 bułki, 2 banany, 3 wafelki, 2 galaretki Aptonia i 3 żele, powiększony zestaw Macdona, 5 gałek lodów. Wypiłem 6 bidonów 0,75l wody, litr coli.
Koszty: mleko do szytek, nabój CO2 dla Piotra (dzięki!). Już sobie zamówiłem taki zestawik.
Nowe doświadczenie: przeżyłem przebicie szytki w "dziczy" i mimo pewnych problemów udało się ją naprawić. Jestem pewien, że uszczelniło by się to szybciej, gdyby wlać całą butelkę płynu. Całe szczęście, że chłopaki mieli z tym doświadczenie i widzieli co robić (również dzięki!).
Do kosztów zaliczę jeszcze bolące kolana. Niestety tydzień przerwy zrobił swoje i teraz nieźle bolą (czuję dokładnie te miejsca, które ucierpiały w wypadku). Do BBt się zagoi, więc strachu dużego nie ma. Gorzej z formą. Ale..coś jeszcze pojeżdżę. :)



Jak to w lipcu...gorąco

Niedziela, 10 lipca 2016 · Komentarze(4)
Kategoria wycieczka, 100-200km
Niedzielna seta tym razem z zahaczeniem o Prenzlau.
Do celu pod mocny wmordewind.  Do domu, zmęczony, pozwoliłem sobie na luz pchania  mnie przez wiatr.
Przerwa od jazdy zrobiła swoje i przeciążyłem kolano. Jak również odzywa się krzyż...Słowem wybiłem się z rytmu i lipa.
40 dni do BBt...trochę panikuję. 



Jak to w lipcu...pada

Sobota, 9 lipca 2016 · Komentarze(1)
Kategoria 50-100km, wycieczka
Pojechał, sfocił, zjadł banana i wrócił.
Zwykła sobotnia seta, jakich pełno na BSie (i Stravie).


Ratusz Miejski w Nowym Warpnie.
Obecnie to najlepsza miejscówka pod Szczecinem na łikendowe sety. :)