Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2014

Dystans całkowity:2017.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:83:55
Średnia prędkość:24.04 km/h
Maksymalna prędkość:70.00 km/h
Suma podjazdów:1306 m
Maks. tętno maksymalne:169 (90 %)
Maks. tętno średnie:140 (75 %)
Suma kalorii:28507 kcal
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:126.06 km i 5h 14m
Więcej statystyk

Bałtyk-Bieszczady Tour 2014

Sobota, 23 sierpnia 2014 · Komentarze(18)
No i jestem..."po drugiej stronie". Jeszcze kilka lat temu wydawało mi się to absolutnie nieosiągalne, jednak przeczytane (chyba wszystkie w necie) relacje gdzieś w głowie zostawiały z czasem przekonanie, że nie jest to takie straszne...
Aż w końcu, kiedy żonka 1 stycznia spytała się przy szampanie - "a jaki masz plan na ten rok?", wypaliłem - "przejechać BBtour". Klamka zapadła, zaczęły się przygotowania...
Powoli gromadziłem sprzęt "wyprawowy" (w sensie na 2 doby :)), zmieniłem samochód na rower, zimę spędziłem na rolkach a wiosną i latem odkrywałem dalsze rejony Niemiec na całodniowych wycieczkach. Generalnie ćwiczyłem wytrzymałość, wytrzymałość i jeszcze raz odporność na warunki atmosferyczne.
 Nie jestem podróżnikiem, który tygodniami, czy miesiącami potrafi jeździć rowerem po świecie, moje doświadczenie rowerowe ograniczało się do maratonów szosowych i wycieczek 100-300km. Stąd, cały dystans podzieliłem sobie na ćwiartki 250km (na 11-12 godzin) jako podstawową jednostkę, którą ogarniam swoim rowerowym doświadczeniem (wiem czy nie za szybko jadę, ile jeść, pić, odpoczywać, jakie tętno itp.).
W końcu po wydaniu góry pieniędzy i przejechaniu 10kkm nastał "ten" dzień.


Prolog

W piątek w Świnoujściu odbył się przejazd uczestników razem z masą krytyczną po centrum miasta. Na odprawie technicznej dowiedziałem się kilka szczegółów o których nie było mowy w regulaminie i na forum maratonu. Sędzia główny udzielił swoich rad (wszyscy orgowie to ultrasi) jak mamy jechać...i pora wracać do domu przygotować się na jutro.

Właśnie w tym miejscu ważą się losy niejednego bbtourowca ;). Teraz wiem co mogłem jeszcze wziąć (ta różowa torba to na przepak), plusem jest to, że prawie wszystko co wziąłem używałem ("na górkę" wrzuciłem tylko zapasowe klocki hamulcowe i baterie do lampki). 


Pierwsza ćwiartka - kozakowanie

Startowałem o 9, więc snu miałem odpowiednią ilość (noc przed startem z reguły jest nieprzespana - dlatego spałem w domu, mimo dodatkowego dojazdu 100km samochodem). Ranek zimny i wietrzny ubieram się "na długo". Na promie telewizja (internetowa), widzowie, lekkie przedstartowe zamieszanie. 

Równo o 9:00 dźwięk syreny promu ogłasza start grupy. Ruszamy razem i spokojnie. Pierwsze kilometry mijają na różnych zmianach, jechał ze mną kolega z kwalifikacji we Włocławku, reszty ludzi nie znałem. Tu wychodzi różny sposób jazdy, inne tempa, całkowicie odmienne sposoby pakowania (kolega miał zwykły plecak na bagażniku)...
Przed startem długo zastanawiałem się jak jechać. Samotnie, czy w grupie? Chciałem zrobić pewien wynik i samo dotarcie do mety w regulaminowym czasie trochę mnie nie interesowało (ze wszystkich celów był to ostatni na liście). Na szczęście na pierwszych podjazdach (falbanki na krajowej 3 i podjazd do Wolina) sytuacja się klaruje i już swoim tempem gnam do mety :)

Lecę lekko z wiatrem, "łykam" innych i słucham muzyki. Luzik :)
Zaliczam 3 punkty: Płoty (76km), Drawsko Pomorskie(130km), Piła (227). Jest ciepło, jadę na krótko i jednak trochę za szybko. W Pile jestem o 16:10 - czyli pierwszą ćwiartkę robię w 7 godzin (plan był na 11). Nic to, dobrze się czuję, będzie na poczet górskich kilometrów - myślę. Na punktach dolewam tylko wody i wcinam bułki (na całym BBt zaopatrzenie na PK było różne od dwóch skrzynek drożdżówek i kilku zgrzewek wody po możliwość zjedzenia śniadania, obiadu, kolacji z podwieczorkiem na raz). 
Kolejny PK to tzw. D(uży)PK1 z obiadem i naszymi rzeczami. Utrzymywanie całkiem niezłego tempa schodzi mi na oglądaniu takich krajobrazów:

Po zjechaniu z krajówki natężenie samochodów mocno zmalało. Co więcej jakość dróg jest bardzo dobra. Tuż za Piłą dochodzą mnie dwaj mocarze, którzy lecą jak po złoto. Kolega mówi, abym wsiadał do nich. OK, trochę odmiany też się przyda.
Dystans między Piłą a Kruszyńcem (90km) pokonujemy w tempie jak dla mnie wyścigowym. Dajemy zmiany po 40-42, do tego świetna jazda na kole. No trafił mi się pociąg idealny na wyścig, ale na ten maraton to chyba za mocno. Tętno mam wyścigowe. Studzę sobie głowę, że na DPK odpocznę, a tym czasem pora na moją zmianę...

366 to Dariusz Bulanda...który zwyciężył tego BBt w kategorii Open. No kosmos z jakim tempem jechali do mety...


Druga ćwiartka - jazda wg planu

DPK1 - Zajazd "Chata Skrzata" - 306km - godz. 18:45 (niecałe 10 godz. jazdy)
Pierwszy mały kroczek przybliżający mnie do mety zrobiony. Tu odpoczywam, czyli spokojnie jem dwudaniowy obiad, oraz przygotowuję rower i siebie do jazdy nocnej.
Do tej pory toczyłem się tak obładowany:

Na sztycy jest doczepiony bagażnik, w którym mam zapasowy sprzęt (czyli dętkę i klucze) i ściągnięte ubranie. Po drugiej stronie jest monitoring maratonu (właśnie to urządzenie widzieliście jako przesuwający się punkt na mapie), za mostkiem (za)duża torba w której miałem power bank do liczników, telefony i kable. Telefon miałem stale na widoku, więc jak dostawałem od Was smsa to praktycznie od razu go odczytywałem (za te teksty każdemu z Was wiszę po dobrym browcu :)).

Nie dotykać, urządzenie pod napięciem:

Rower maksymalnie doładowany (miał chyba z 7kg sprzętu) ledwo go podnoszę. Na siebie ubieram cieplejszą warstwę, oraz wszystko co miałem na sobie rano.
Jeszcze puszka Oschee z magnezem i druga z witaminami i w drogę. Tu już mam się trzymać tego co sobie zaplanowałem. Kręcę okolice 30km/h, tętno niskie, trochę mocniej bolą ramiona i lekka pieką stopy, ale jest ok. Co jakiś czas kogoś doganiam. Na następnym PK (Toruń, 21:40) jadę już na głównej lampie. W nocy na krajówce pierwsza awaria - guma w tylnym kole! No fak! Czemu teraz? Miałem jeden zapas - zmieniam go w miarę sprawnie, znajduję w oponie przyczynę dziury - 3 mm ostrego drucika - chwilę trwa zanim wypycham go z opony. Mijają mnie kolejni kolarze, w końcu wdrapuję się na siodło i gonię kolegę, który mnie niedawno minął. Mija sporo czasu zanim go dochodzę, tętno wysokie, ale spoko - odpocznę na jego kole. Jak już się z nim zrównałem to koleżka mówi, że jedzie solo i nie mogę z nim jechać... (nr 102 Remigiusz Ornowski, który wygrał...generalkę BBt!). Ok, uspokajam tempo, tętno i jadę 30 samotnie...
Przed kolejnym PK w nocy dochodzi mnie grupka chyba 5-6 ludzi, którzy całkiem fajnie jadą. Podczepiam się i wspólnie zaliczamy Włocławek (00:07), Gąbin (2:32) (w tych okolicach przeżywam krótki sen na jawie) i prawie Żyrardów (5:45 - 558km).
Prawie, bo tuż przed PK wpadamy po kolei w dziurę w asfalcie (było nas już tylko trzech) i tylko ja dobijam na maksa tylną oponę, słyszę syk... No i teraz mam kłopot. Drugi zapas jest 150km przede mną, a mi zostało łatanie dętek. Łatam pierwszą gumę, pompuję na oko do 6 barów i już o wschodzie dojeżdżam do Żyrardowa. Mimo, że jedzenia jest full wypas, to nie mają dętki ani nawet stacjonarnej pompki. Jednak ludzie pomagają mi dopompować "ile się da", tam odkrywam luz na piaście taki, że koło czasem obetrze o hamulce... 

Tu dygresja - na kilku PK byli ludzie z Włocławka, którzy rozpoznali mnie z kwalifikacji, jako tego który ją wygrał. Nawet poznałem zdetronizowanego króla. Fajne uczucie, jak ktoś mówi: "no mówiłem Ci, że to on" :)

Trzecia ćwiartka - dzień próby

Tak, "pińcet" przejechane, odtąd z każdym kilometrem poprawiam sobie życiówkę. Na liczniku pojawiają się już duże liczby. Trzecia ćwiartka miała być najtrudniejsza...I była, więc zaskoczenia nie było :)
Poprzedniej nocy jechaliśmy w deszczu, do tego temperatura oscylowała wokół 13st. - ale strój dawał radę i bez większego wyziębienia jechałem dalej. Niestety główny licznik stale się wieszał, do tego zablokował się z kadencją i tętnem (stale pokazywał to samo). Z tylnego koła powoli uchodziło powietrze, bałem się o dobicie no i ten luz na piaście...

Padało...ciągle padało, wszystko było mokre, ale dopóki jechałem podgrzewałem sobie ciuchy i minimalny komfort miałem zapewniony. Za Mszczonowem był jakiś nawigacyjny koszmar, oficjalny ślad prowadzi na krajówkę, po której jest zakaz jazdy rowerem. Jeździłem po okolicach szukając jakieś bocznej drogi ale nic nie było (nawet jechałem z 500m szutrówką), nikogo nie widziałem, w końcu decyduję się jechać wg śladu (za jazdę ekspresówką była kara 12 godzin). Co godzinę staję dopompowując koło, wilgoć i temperatura sprawia, że zaczynam odczuwać zimno, do tego niepewność czy dobrze robię podwyższały hormon stresu...
W końcu trafiam na innych, tu się lekko uspokajam i dojeżdżam do Grójca, przed którą ekspresówką ostrzegał sędzia. Tu sprawnie nawiguję i wjeżdżam w najciekawszą okolicę całego BBt (oprócz gór). Do tej pory jechałem przez lasy, pola, nijakie wioski i miasteczka. A teraz mijam sady z okazałymi domami (chyba ich właścicieli?). Ciekawa odmiana, szczególnie że jest to boczna droga i ruch mam niewielki (postoje robię "tylko" na dopompowanie koła - niestety już teraz co pół godziny).
Zaliczam PK Białobrzegi (631km, brak wpisanego czasu, coś koło 8-10), najsłabiej wyposażony punkt - tylko drożdżówki i woda. Z obsługi tylko jedna pani, więc sam wszystko ogarniam. Tu rozmawiam z treneiro Romano - wypowiadam chyba najwięcej słów od ostatnich kilkudziesięciu godzin. Wsiadam na rower i pokrzepiony słowami Romka prę na DPK2 (za 67km).
Krajówka nr 7 - bardzo duży ruch, ciągle pada, mijam przysypiającego na przystanku Waxmunda, pozdrawiamy się, powoli zbliżam się do Radomia...
Tuż przed wjazdem do miasta następuje apogeum kryzysu - pompowanie nic nie daje - widzę jak przez kilka dziurek w oponie tworzą się bąble uciekającego powietrza, dodatkowo pada licznik od nawigacji, został mi garmin E500, który ma buga w sofcie i częściej śladu nie pokazuje niż widać jak mam jechać. Mam jeszcze mapki od orga, ale nie mogę ogarnąć co na nich widać. Stoję jak głupi z 15 minut na przystanku i próbuje coś wymyślić, ale morale leci na łep na szyje (nawet jak ktoś poratuje dętką, to musi mieć długi wentyl do stożkowych kół). Pojawia się widmo rezygnacji....Mija mnie Wax, krzyczy czy w porządku? "NIE!" rozpaczliwie wrzeszczę (chyba już przez łzy). Mówię jaki mam problem, po czym kolega wyciąga dętkę taką jaką mi potrzeba :) Ocieram łzy, wycieram gluty w rękawy i nawet się uśmiecham. ;) Stokroć dziękuję i naprawiam sprzęt. Za Radomiem dochodzę dobrego kolegę i prawie razem wjeżdżamy na DPK2 (Iłża, 698km, 12:48).
Uff!

Czwarta ćwiartka - zwycięstwo

Plan minimum zrealizowany. Jem obiad, biorę gorący prysznic i kładę się do łóżka na 2 godziny. Zasypiam natychmiast.
Trochę wypoczęty ogarniam sprzęt - stacjonarną pompką dobijam koło do 8 atm., kasuję luz na piaście (tylko odkręcona pokrywa łożyska), ubieram jesienne rękawice i suche skarpetki. Ciuchy też lekko przeschły (drugich nie zabrałem - duży błąd), czuję się całkiem nieźle.
Jak i ja do wyjazdu przygotowują się dwaj kolarze (na oko ok. 6 na karku), pytam się czy mogę się z nimi zabrać (jak się okazuje jednym z nich był kolejny gość z czołówki BSa - Pawsol ).
Przed nami druga noc, ponoć w tych okolicach jest  już bardzo chłodna - 5-6st. Moje wdzianko jest na 10st...hmm przynajmniej przestało padać.

Trafiłem na doświadczonych kolarzy, Mieczysław jedzie to czwarty raz, kolega drugi. Toczymy się spokojnym tempem po 27-30, na podjazdach też bez pośpiechu... Zaczynam częściej korzystać z mniejszego blatu...
Kolejny PK - Nowa Dęba (800km, 21:02), dalej już przy lampach - Rzeszów (860km, 00:22). Tam już ledwo wytrzymuję z zimna. Sytuację na stopach i splocie słonecznym ratują chemiczne ogrzewacze. Jednak na zjazdach mam tak silne dreszcze, że główka ramy chodzi po 5cm na boki. Zgrzytam zębami, siedzę skulony ale nie ma opcji - nie poddam się już i jadę wspólnie dalej. 
W Rzeszowie postanawiamy 25min. się zdrzemnąć, bo każdemu rozjeżdża się obraz i dalej jest niebezpiecznie. Kładę się na krzesłach...po czym Mieczysław mówi, że już pora jechać :/
Widząc moje problemy termiczne, poleca worek foliowy. Zgadzam się, inaczej padnę.

Pieprzyć stylówę, jest 1 w nocy - nikogo nie ma :D
Nooo inna jazda, nie myślałem że jeszcze poczuję ciepło. Przemy dalej.
Pojawiają się pierwsze większe podjazdy. Od dłuższego czasu palą ramiona, kolana przy mocniejszym naciśnięciu też. Sprężyny w spdach jakby mocniejsze... Kolejny błąd to nienasmarowanie łańcucha. Kiedy miałem możliwość był zupełnie cichy i za Rzeszowem zaczyna domagać się oleju. Mozolnie pokonujemy kolejne kilometry trafiając na różne grupki, temperatura dalej spada i na kolejnym PK w Brzozowie o 3:34 lekka załamka - worek jest już za cienki. Mówię, że ja chyba poczekam do rana, ale znów Waxmund mówi, że wiezie niepotrzebną kurtkę goretexową i może mi ją oddać (wcześniej ja mu dałem swoją małą lampkę). No teraz to już mam prawdziwy komfort termiczny. Na zjazdach rower odzyskuje prowadzenie - znowu idzie jak po sznurku, a mi się robi prawdziwie ciepło...
Przed nami ostatni punkt i meta. O 5 zaczyna świtać i ukazywać się cudowny, górski wschód słońca. Już wiem, że do mety dojadę, że teraz będzie już tylko łatwiej (co tam podjazdy), że w końcu jestem w utęsknionych górach i to na rowerze...
Euforia nie ma końca, daje to olbrzymią motywację. Mieczysław mówi, żebym jechał sam po dobry czas (nad ranem jechaliśmy we dwójkę, mała grupka za nami), żegnamy się i jadę po to, po co tu przyjechałem.
Rano Romek wysyła info, że jak się zepnę, to zdążę na 9 na metę (czyli mój podstawowy cel - przejechać to w 48godz.). Ok, jeszcze na tyle się zdobywam i przez góry przejeżdżam w tempie ekspresowym (po drodze PK Ustrzyki Dolne o 7:01, na którym biorę banana i wpycham w siebie śniadanie - kromkę chleba - byłem tam chyba 1min.). Z ostatnich 100km pamiętam nareszcie słońce (rozebrałem się do koszulki), super fajne podjazdy, zjazdy po 60-70km/h, dodatkową motywację w postaci dochodzenia kolejnych zawodników, wyprzedzenia na podjeździe traktora ;), smsa Romka (i innych) "wszystkoooooo!!! Grzesiu wszystkooooo". Na płaskim wypluwam płuca, nie zważam na ból kolan, kręcę ile fabryka dała: 25km/h :D
Ostatnie kilometry dłużą się jak flaki z olejem; zaraz, to po Ustrzykach Dolnych nie ma od razu Górnych? Z tablic informacyjnych wynikało 40km, obliczam i co widzę: Smolnik, Procisne, Bereżki...w końcu jest! Flaga BBt że do mety 5km! No kurde już bym chciał zejść z roweru, ale nie ma lekko, kolejna tablica 2km, jeszcze chwila. Odwracam się (z dużym trudem) co jakiś czas, czy ktoś mnie nie dochodzi, ale nikogo nie widać. Po (długiej) chwili widzę metę, przejeżdżam nią - nikogo nie ma - zostawiam rower, wyszarpuję książeczkę i biegnę do gospody - tam zaskoczoną obsługę punktu pytam się gdzie jest obsługa punktu :) Wręcz żądam podania aktualnej godziny i jak słyszę 8:52 to napięcie całkowicie schodzi. Jest, cel numer jeden osiągnięty. Po tym wszystkim, po tylu trudach przejechałem 1000km, poniżej dwóch dób...

Epilog

Ja już skończyłem, ale wyścig trwa jeszcze przez 25 godzin.
Dalsza część mija już na regeneracji:

Po dotarciu do pokoju biorę szybki prysznic i zasypiam snem kamiennym :)
Reszta dnia to witanie kolejnych uczestników, wymiana wrażeń i doświadczeń z innymi. Sala pełna osobnych historii maratonu, fajne miejsce na pogawędki przy piwie.
Wieczorem przyjeżdża kompan z pokoju ale tak zmęczony, że nie gadamy za wiele i od razu zasypiamy.
Wtorek - 10 godz. zamknięcie trasy i o 12 ceremonia zakończenia.
Później już czekam na wyjazd (następnego dnia), pogoda się popsuła i zaczęło padać, więc w najbliższe góry nie mam ochoty iść.
Zapoznaję się za to z miejscowym koten-banditen, któremu musiałem odpalić kawałek konserwy żeby przestał po mnie łazić:


Czas na ceremonię zakończenia.
Po to tu jechałem:


Król BBt Zdzisław Kalinowski (x7) wręcza medal za pierwsze miejsce w generalce Remigiuszowi Ornowskiemu (jechałem chwilę za nim):

oraz medal Dariuszowi Bulandzie za pierwsze miejsce w open (też z nim jechałem :)) Obaj panowie pobili rekord trasy Zdzisława  Kalinowskiego - niesamowite!
Wieczorem odbyła się impreza integracyjna w której siedziałem obok Roberta Janika (komandor wyścigu) i dowiedziałem się całej kuchni maratonu. Olbrzymi wysiłek organizacyjny, miliard spraw do załatwienia, milion telefonów do wykonania. Co chwilę też podchodzą do niego ludzie i pytają; kiedy stroje, a jak tam należało jechać, a dlaczego mapki taki małe itp...


Powrót.

Wydostanie się z Ustrzyk to kolejne wyzwanie logistyczne. Generalnie sprawę powrotu zostawiłem swojemu biegowi, licząc na to, że ktoś będzie potrzebował kogoś do pełnego składu. Udało się wynająć busa z przyczepką do Przemyśla, a tam zarezerwować kuszetkę do Szczecina (oczywiście wszystko odpowiednio wcześniej).
Tu miałem największy zgrzyt, bo "busiarz" przyjechał ze zwykłą przyczepą, w której nie było żadnych koców ani nawet kartonów do osłony rowerów. Mimo starannego ułożenia sprzętu fatalnie zarysowałem ramę (tak, że aż serce się pokroiło). Rower zresztą ucierpiał od torby z monitoringiem, bo porysowała i zmatowiła lakier... No cóż, warunki nie były łatwe i z pewnymi szkodami trzeba się liczyć (licznik do tej pory nie odzyskał sprawności).
Ciekawy był powrót kuszetką: 6 miejsc z czego 2 przeznaczyliśmy na rowery (do Szczecina jechały 4 osoby).
Na dworcu wstępnie rozebraliśmy rowery i okryliśmy wszystko folią malarską. Przyznam, że sposób złożenia i pomysł świetny. Konduktor w ogóle się nie czepiał (oczywiście mieliśmy rezerwację na 6 miejsc i wykupiony nadbagaż).

W przedziale czas szybko minął, a przy okazji trafił się mały kwiatek PKP:

Następnego dnia (czyli już w czwartek) rano wjeżdżamy na Szczecin Główny, skąd odbiera mnie żonka i odwozi szybko do domu.
O 11:00 w czwartek zakończyłem swój maraton BBt 2014.

Wnioski

Z dystansem dawno się oswoiłem i wiedziałem, że pierwsze 500km przejadę dobrze, odcinek 600-700 będzie kryzysowy, a końcówka dobra. Trzeba być w miarę odpornym na warunki atmosferyczne, nie poddawać się przy jakiś bólach (bo boleć coś będzie na pewno) i umieć ogarnąć różne awarie sprzętu. Myślę, że całość może przejechać średnio zaawansowany kolarz (bez presji na wynik), śpiąc po kilka godzin na DPK i jadąc 22-25km/h. Maraton nie jest tak trudny jak się początkowo zdaje i raczej premiuje sakwiarzy, niż ścigantów (jednak ci drudzy prowadzą w generalce). Nawet podjazdy w górach nie są jakieś masakryczne (chociaż jak jechałem busem to kręciłem głową z niedowierzaniem).
Popełniłem kilka błędów, których można było łatwo uniknąć: minimum 2-3 dętki, koniecznie drugi stój i ciepła kurtka na noc w górach.
Na koniec pragnę podziękować za Wasze smsy, Romano za dzielenie się na gorąco wrażeniami (budżet tego numeru starczył tylko na jedną rozmowę i kilka smsów zwrotnych), Waxmundowi za dętkę i kurkę, oraz Pawsolowi za właściwe tempo w górach i polecenie nałożenie na siebie worka na śmieci ;)

Ślad, niestety niepełny i podzielony na dwie części (w Iłży - więc I cz. płaska, II cz. góry). Przez te ciągłe resety licznik wypadł chyba z kursu, brakuje też przejazdu przez Rzeszów, bo nie zorientowałem się, że nie włączyłem startu. Dodatkowe kilometry to błądzenia.

height="405" width="590" frameborder="0" allowtransparency="true" scrolling="no" src="http://www.strava.com/activities/186556175/embed/58b99101c34c8f343b1618633ee8ceb725e75bd8"> height="405" width="590" frameborder="0" allowtransparency="true" scrolling="no" src="http://www.strava.com/activities/186555948/embed/24aec4c5b7063c5fa2d2c6f29f210370d83f47ca"> Monitoring online na trasie był strzałem w 10. Świadomość, że są ludzie którzy śledzą mój wysiłek dodawał watów. Z drugiej strony emocje mają również "widzowie". Jak wspomniałem, była też telewizja. Filmy, które nagrali można obejrzeć tu:

Dzień pierwszy:
Jestem na filmie:
0:17:15 - start (pełne skupienie)
2:06:20 - PK Płoty (szybka bułka, bidony)
3:32:19 - parcie na szkło (szkoda, że przycinał się transfer.  6 min. z przebitką na PK)
3:42:00 - PK Drawsko Pomorskie (niby tylko bułka, sms i zdjęcie, ale ile czasu zeszło!)

Dzień drugi: Widziałem się w 3:28:40 - medal (pierwsze wrażenie - ciężki) i uścisk dłoni Zbigniewa Kalinowskiego


 To wszystko. :)


A i nie wykluczam startu za dwa lata, bo jak powiedział Mieczysław: BBt wciąga. :)



aktualizacja:
wzmianka z portalu DSI.net.pl i zdjęcie: link


 Na portalu Resko24.pl notka o BBt ze zdjęciami: link

BBTour live! (prolog)

Piątek, 22 sierpnia 2014 · Komentarze(28)
Piątek wieczór - oficjalny start mega imprezy - z przejazdem w szyku defiladowym przez Świnoujście.
Kto jeszcze nie wie co to jest: strona organizatora

W tej edycji będzie można na żywo śledzić w necie wszystkich uczestników - ok. 170 osób.

Relacja live jest: tutaj
Mój numer startowy 322
A jakby ktoś chciał mnie pogonić bo za wolno jadę, czy po prostu dodać otuchy to może wysłać smsa na specjalny numer BBt - 882361498
Można dzwonić w nocy ;)

Halt!

Czwartek, 21 sierpnia 2014 · Komentarze(1)
Kategoria 50-100km, praca
- Du deutschen Sarnen!* - wrzasnąłem rano za Gellin na wypłoszoną z krzaków młodą sarenkę. Nie wiedziała co się dzieje, ale oczywiście chciała mi przebiec tuż przed kołem. Dlaczego, kiedy uciekają zawsze chcą przeciąć drogę?


*wiem, że to nie niemiecki, ale okolice przygraniczne i nawet sarna to zrozumie :)

ostatki

Środa, 20 sierpnia 2014 · Komentarze(9)
Kategoria 0-50km, praca
99% "czek listy" BBt zrobione - jednym z ostatnich punktów było zbadanie serca - miła pani lekarz życzyła mi powodzenia i nawet będzie trzymać kciuki :)
Budżet już dawno osiągnął masę krytyczną, ale chyba widać już koniec.
Ranki ostatnio są tak zimne i wietrzne, że nie chce mi się wychodzić spod kołdry. Dzisiaj miałem ubiór już prawie zimowy, a zmarzłem w stopy (6:00 - 13st.).


DPD

Czwartek, 14 sierpnia 2014 · Komentarze(0)
Kategoria praca, 0-50km
Mokro wszędzie po nocnym deszczu, więc krótko żeby trzewików nie uj$#@ć.

zimno

Środa, 13 sierpnia 2014 · Komentarze(2)
Kategoria praca, 50-100km
Czy 12 stopni rano to ciepło jeszcze?
Dołożyłem trochę ciuchów, aby nie zmarznąć. Za to słońce fajnie oświetlało pola i drogi.


Gaz...

Wtorek, 12 sierpnia 2014 · Komentarze(5)
Kategoria praca, 50-100km
...poszedł od początku i tyle się widziałem.


To jest dobra pętla.
Taka okrągła 50tka przed pracą robi mi miejsce na śniadanko, a nogi przyjemnie mrowią...

KOM w kapciach

Poniedziałek, 11 sierpnia 2014 · Komentarze(3)
Kategoria 50-100km, praca
Kapcioch 500m przed pracą. Ciśnienie spadło tak szybko, że końcówkę przeszedłem z buta.
Jakby ktoś nie widział flaczka to poniżej jest zdjęcie poglądowe:


A KOMa w poniedziałek se zrobiłem :)

Das Boot

Piątek, 8 sierpnia 2014 · Komentarze(16)
Pojechałem sobie na wycieczkę, która miała ostatecznie potwierdzić moją zdolność do dłuższych wypraw. Trochę po macoszemu do niej podszedłem: rano okazało się, że mam tylko "samą chemię" do jedzenia, rower nieprzygotowany, telefon ledwo trzyma...
Cóż o 5tej nie było mowy o marudzeniu. Wsypałem żarcie do bagażnika, szybko przetarłem rower, dałem świeżą oliwę na łańcuch i pojechałem.

To miało mi starczyć na cały dzień jazdy:


Start o 6:30, jak zwykle: kierunek Niemcy. Kładę się na kierownicy i lecę 35 po super gładkich i pustych drogach:


Tym razem przestudiowałem drogę i oznaczyłem sobie trasę co ciekawszymi miejscówkami. Poniżej miały być ruiny zamku - ale wyszedł mój rower (zamek jest w tle - tzn. fosa):

No dobra, okazało się że to zarośnięte ruiny i można tylko pocałować klamkę - której i tak nie ma (a w Googlach były fajne zdjęcia):



To była ok. 3 godzina jazdy, więc pora na drugie śniadanie - oczywiście - moje ulubione wycieczkowe żarcie: kabanosy :)


Po kolejnych paru godzinach, w których nic ciekawego, oprócz urokliwych niemieckich wiosek nie było do zobaczenia wjechałem do Wolgast. Ładne i dobre do sfocenia Anklam tym razem ominąłem. Wolgast też jest fajne, ale mnie interesował gigantyczny zwodzony most (przed którym było dobrych kilka km korka):


Wiem, kiepskie zdjęcie, ale byłem tu przejazdem i przez pół godziny przebijałem się w korku, więc chciałem stąd jak najszybciej uciec. Jeszcze jedna fota mostu (dla niego można tu się jeszcze wybrać) - oprócz dwóch pasów dla samochodów, jest jeszcze linia kolejowa i droga dla rowerów:

Przekraczając przeprawę wjeżdżam na wyspę Uznam (Usedom po sąsiedzku). Tam Niemiaszki pobudowały kilometry takich dróg rowerowych:

Jest to ważne, bo ruch samochodowy jest bardzo duży a taka droga pozwala na swobodną jazdę 35km/h bez stresu, że coś tam może wyjść.

A to już cel wycieczki - stary, rosyjski okręt podwodny, na którym teraz zarabiają Niemcy. Nazywa się U-Boot Juliett U-461 (ma nawet swoją stronę). Wstęp 6 euro, ale sobie darowałem.


Kolejne kiepskie zdjęcie, więc jeszcze jeden strzał:


160km od domu. Miałem tylko 2 bidony wody i 2 oschee. Powoli brakowało mi napojów. Trzecie śniadanie pod U-bootem:


Po zaliczeniu pierwotnego punktu wycieczki, miałem się skierować do Świnoujścia aby kupić wodę i żarcie. Czyli jakieś 50km bez picia w 30sto stopniowym upale. Chory pomysł, ale wtedy wierzyłem, że mi się uda. :)
Trasa prowadziła wzdłuż wybrzeża, lasem, ścieżką rowerową. Wspomnę tylko, że wyprzedzanie turystów na niej to była loteria - parę razy było gorąco, stąd dałem sobie spokój i jechałem ulicą. Co jakiś czas były fajne zjazdy na plażę. Nie mogłem sobie odmówić zobaczenia wody:


A to kolejny zjazd. Byłem zszokowany ilością rowerów. Na zdjęciu widoczna jest zaledwie połowa. Jak to tak - zostawiam rower w stojaku i idę się plażować? Nikt nie kradnie, nie niszczy? Nie-mo-żli-we. A jednak. Witamy w cywilizowanym kraju.:


Na 180km zabrakło mi już wody, usta zaczęły zasychać, a ręce lepić do kierownicy. Zły znak. Zacząłem się zastanawiać, ile wody mam w żelach ;) Ale to był głupi pomysł. W końcu oświeciło mnie, że po co jechać do Świnoujścia, do kraju gdzie potrafią ukraść gumę do żucia z samochodu, jak tu ludzie zostawiają rower przed sklepem i normalnie idą na zakupy?
Szukam jakiegoś Netto. No cóż muszę złamać swoją żelazną zasadę: Nigdy, ale to przenigdy nie trać z oczu swojego roweru. Przypinam go cieniutką linką za przednie koło i trochę nerwowym krokiem idę do sklepu.
To były najbardziej stresujące 5 minut wycieczki:

1,5l wody, jakieś 3 wygniecione bułki, ajskaffe... Miodzio. Zmieniam plan, olewam Świnoujście i szukam drugiej drogi wyjazdowej z wyspy:

Stale jadę po takich drogach. 0 stresu, przyjemnie mi się jedzie (nawet wyprzedzam ciągnik, za którym ciągnął się sznur samochodów).
200km, drugi most. Tu sobie trochę przystanąłem. Wiatr był właściwie znikomy. Odwoniłem się trochę, to teraz woda idzie o wiele szybciej. Przełamałem się i już nie odmawiałem sobie łyka - co więcej zamierzałem powtórzyć numer ze sklepem jeszcze raz. :)



Tak zachwalam super drogi, że pewnie już nie możecie tego czytać. Ale jak ktoś by chciał ze mną jechać to też są takie drogi:

Selfie musi byyyć :D. Dobrze jest, nawadniam się trochę i chce mi się mocniej jechać. To był jedyny szutrowy odcinek. Miałem jeszcze trochę bruku i "polskiego" asfaltu, ale może z kilometr, dwa się męczyłem.
Poniżej dobrze widać skalę inwestycji w ścieżki rowerowe Niemców. Robią to z rozmysłem i jeżeli jest obok drogi taka ścieżka to naprawdę warto po niej jechać. W tym miejscu spotkały się ślady z rana i wieczora. Zatoczyłem pętlę i pora kierować się do domu.

Po dobrej godzinie jestem w Ueckermunde. Jeden z ostatnich przystanków (w Anklam w Netto kupiłem wodę i red bulla - o dziwo roweru nie ukradli!). Nie chciałem się na nią wdrapywać w obawie, że nie będzie mi się chciało dalej jechać. Odczuwałem już trudy wycieczki.



Od ławki miałem 60km do domu. Postanowiłem przejechać to w dwie godziny. Aby się nie zniechęcić nakręcałem się niemieckim browarem chłodzącym się w lodówce... Po godzinie doszło jeszcze Grande Qurrito w zestawie powiększonym :D
No i po 12 godzinach od startu najedzony i nasączony snuję sobie tą opowieść.


Teraz trochę "cyfrów":
waga rano: 81,5kg, wieczorem 77,5!
Wypite 6 bidonów 0,7l, 2 małe oschee, puszka coli, red bull.
Zjedzone: 6 żeli, 4 galaretki, 3 słodkie bułki, paczka cukierków-żelków, paczka kabanosów, 3 wafelki Knoppers

Największą porażką wycieczki był Garmin Edge 500. No takiej lipy nawigacyjnej to nie widziałem. Według mnie nie da się jechać po śladzie bo go ciągle gubi, znika z ekranu, coś przelicza i %uj widać (przez pomyłki i cofania nadłożyłem z 10km). Pomylony zakup. Stary F305 jest nie do zdarcia.

Mimo tego to fajna wycieczka. Plan zrealizowany, trochę stopy pieką i bolą ramiona (niepotrzebnie je napinam). 500km jest do ogarnięcia bez problemu. Ale 1000? Zobaczymy :)