Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2016

Dystans całkowity:1103.00 km (w terenie 10.00 km; 0.91%)
Czas w ruchu:41:03
Średnia prędkość:26.87 km/h
Maksymalna prędkość:58.70 km/h
Suma podjazdów:2208 m
Maks. tętno maksymalne:167 (89 %)
Maks. tętno średnie:145 (77 %)
Suma kalorii:11443 kcal
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:91.92 km i 3h 25m
Więcej statystyk

Wypadek

Środa, 22 czerwca 2016 · Komentarze(11)
Kategoria 0-50km, praca
No i stało się.
W środę o 7:40 uderzył we mnie samochód. Lot przez maskę, szlif po asfalcie, karetka, policja...szycie...na szczęście nic nie złamałem.
Kiedy opadła adrenalina pojawił się ból. Kiedy opadły emocje, ból się zwiększył...Pierwsza noc nieprzespana...masakara.
Po dwóch dniach zacząłem nabierać dystansu ile miałem szczęścia (uderzenie nastąpiło w korbę).
Straciłem dwa starty (w tym triathlon) i jeden wypad na 400km, nie jestem zdolny do pracy (za samo siedzenie pieniędzy nie ma), osprzęt roweru do wymiany...Oddałem sprawę do kancelarii specjalizującej się w odszkodowaniach komunikacyjnych (wina kierowcy). Akurat przepychać się z ubezpieczalnią nie mam najmniejszej ochoty.
Mam miesiąc przymusowego postoju od roweru i dobrowolnego oderwania się od BSa.
Szkoda mi tylko tych upałów, mógłbym mieszkać w Hiszpanii, uwielbiam 40st. full lampę i rower. :)


Selfie z karetki (akurat dzwoniłem do żonki i chciałem jej to wysyłać, ale to by było zbyt okrutne):


Rower w serwisie do opisania strat (na pierwszy rzut oka wyszła całkiem długa lista):


A w piątek przyszedł oczekiwany gift (do roweru ofkors):

Niestety będzie musiał poczekać.
Plan na lipiec? Nie przytyć. :)

fitnessowanie II dzień 1

Poniedziałek, 20 czerwca 2016 · Komentarze(0)
Kategoria 50-100km, praca
"II sezon" cieniowania.
Satysfakcjonującą mnie wagę już osiągnąłem: 80kg, ale poziom tłuszczu wciąż jest za wysoki. Obecnie to 12,1%.
Znowu zaciskam pasa i wracam do podstawowej diety (ostatnio zaczęła być bardzo luźna).
Cel: być fit do końca lipca czyli mieć 10% tłuszczu.
6 tygodni.
Po drodze: 1 wyścig, 1 triathlon i 1 dystans 400km.
Czas start!

Dzisiaj 2 godziny roweru
Do podstawowej diety drożdżówka po 50km jazdy.

A na Instagramie jak zwykle wszyscy piękni i młodzi:

źródło


Licheń - omajgod

Sobota, 18 czerwca 2016 · Komentarze(5)
Czwarta całodniowa wycieczka w ramach przygotowań do BBt.
Tym razem dystans 370km postanowiłem pokonać do Bazyliki w Licheniu. Dlaczego tam? Bo w Koninie jest dobre połączenie PKP do domu. Reszta nieważna.
Po obraniu kierunku przygotowałem mapy do liczników i czekałem na datę wyjazdu.
Tak czekałem, że w piątek omal nie zapomniałem, że w nocy jadę. :) Samo przygotowanie i logistyka była taka sama jak do poprzedniej wycieczki.
Spałem godzinę. Wszystko miałem już naszykowane wcześniej i nawet wyjechałem 20 minut przed czasem czyli o 23:40 w piątek.
Koniec trasy miałem o 15 w Koninie (o 15:37 był pociąg). Teoretycznie dużo czasu (zaplanowane jak zwykle miałem 30 min. na śniadanie i godzinę przerwy na obiad) ale w praktyce różnie może być.
Jeszcze w samym mieście nastąpił pierwszy zgrzyt, bo ślad prowadził przez zamknięty na dniach most cłowy.

Kilka dni temu odpadł od niego element konstrukcji i cały most grozi (dokładnie jedno przęsło) złożeniem się. Na drodze postawiono barierki, zamknięto drogi, usypano z piasku wał...Ale i tak znalazł się baran co wszystko ominął i przejechał...I jeszcze zdjęcie zrobił...
Po tym ryzykownym manewrze nawet kierowcy wyprzedzający na gazetę nie byli już tacy straszni.
Noc minęła prawie spokojnie, bo za Choszcznem zjechałem z idealnie gładkiej i pustej 160tki by władować się na jakieś zapadłe i zapomniane przez drogowców i Boga wiochy. Nawet przejechałem przez las całkowicie piaszczystą drogą, kopiąc się w mokrym po ostatniej ulewie piasku...
Straciłem z godzinę (czyli odpoczynek na obiedzie poszedł właśnie w siną dal), trochę się nawkurzałem. Na szczęście dupsko uratowała mi dakota, bo na niej znalazłem drogę do Bierzwnika i dalej na 160.

O tu właśnie przenoszę rower przez powalone w lesie drzewo. A minutę wcześniej mówiłem sobie, że przejadę ten piach bez stawania...
O tej porze roku noce są bardzo krótkie, dobrze przed czwartą niebo zaczęło odcinać się od horyzontu. O 4 właściwie można było wyłączyć lampki. Do tego było ciepło ok 14-15 stopni. Tylko wiatr przeszkadzał. Wiał z zachodu, ale zmieniał kierunki, częściej był boczny.

Postoje jak zwykle co ok. 60km. Czyli co 2 godziny prostuję plecy, łażę i coś jem. Nawiasem mówiąc zabrałem do bagażnika 3 bułki, 4 żelki Aptonia a w kieszeń koszulki 200g mieszanki studenckiej. Bułkę zjadłem po 150km. Wcześniej tylko żelka i trochę bakalii. Skutek piątkowego obżarstwa w Mcdonie i gigantycznych lodów (8 gałek). No nie byłem głodny i już. :)

Po minięciu Choszczna które leży w pofałdowanej "dzielnicy" kraju wyjechałem na gigantyczny stół. Ciągle proste, wiochy i proste. W końcu podjazd...na most. :) Nawet zacząłem się zastanawiać czy jakiś szosowiec z tych okolic podejmuje się stravowych "climbing challenge" - chyba szybciej by je zrobił wnosząc rower po schodach. :)
W Czarnkowie (195km) przymusowy postój (oprócz sikustopów oczywiście) bo skończyła mi się woda w bidonach. Tego jeszcze nie było 1,5l wody starczyło mi na ponad 7 godzin jazdy. Bez problemu kupuję świeżą i jadę dalej.

Postoje zazwyczaj robiłem w takich miejscach. I tak z Lidla czy Biedry nie skorzystam, więc stawać mogę gdzie mi się podoba. Zresztą ta wycieczka różniła się od poprzedniej tym, że na niej miałem rozpiskę gdzie mam stawać i co jeść a teraz dosyć luźno się tego trzymałem.

Poprawiłem mocowanie liczników i lampki. Dakota 2 razy wypadała z uchwytu. Drogi nie były tak dobre jak do Gdańska, do niemieckich to już w ogóle. Oczywiście był też super asfalt, ale ilość słabego była bardzo zauważalna.

Po 10 niebo zaczynało się przejaśniać. Co się pokrywało z prognozą. Do końca dnia miało być coraz cieplej i słoneczniej. Na trasie mijałem kilka zadbanych kościółków, ten powyżej był najładniejszy, niestety nie wiem gdzie leży (i jak ma w środku, "zwiedzanie" trwało 10 sekund).

Gdzieś znowu pojawiła się wątpliwość o prawidłowo poprowadzonym śladzie, kiedy na skrzyżowaniu z krajówką zobaczyłem zakaz dla rowerów. Jednak dalej była całkiem fajna droga dla rowerów (ulica mocno zatłoczona), uff. Szkoda, że tylko kilka kilometrów. Zanim zdążyłem uruchomić kamerę zaczęła się kończyć i musiałem zrobić selfie. :)
Dalej już ulicą (od kolejnego skrzyżowania, więc na legalu).
Temperatura sięgała 25st. i mimo wiatru było mi gorąco. Nie chciałem robić dodatkowych postojów, ale skończyła mi się woda (tym razem po trzech godzinach) i zajechałem na stację.

Gniezno. 11 godz. (planowałem być o 10:30). Cholera spóźniony jestem, na tyle że zaczynam przeliczać czy nie spóźnię się na pociąg. Podstawowa różnica w wycieczkach po pętli a na przód - tu pół godziny obsuwy skutkuje koczowaniem na dworcu.
Samo Gniezno ładne, ale też z braku czasu nie zajechałem na pobliskie stare miasto. Cyknąłem fotę Chrobremu i kościołowi, zjadłem śniadanie i w dziwnych spojrzeniach turystów pognałem dalej...

Taki asfalt mocno spowalniał, nie dość że trzeba omijać dziury i uciekać przed samochodami to czasem wszystko się ze sobą "zgywa" i zaliczam "trzęsiawkę" całego roweru. To chyba był główny powód opóźnienia. Domyślnie miałem jechać 30-33, ale na odkrytych terenach nie zawsze się dało. Poza tym jakoś bardzo dokuczała mi samotność. Byłem znużony długimi nudnymi odcinkami i trochę przybity nocnymi przygodami. Nie czułem takiego podjarania jak do Gdańska. Licheń to nie moja bajka, no ale jak już wyjechałem to odwrotu nie ma. Mam się trzymać planu i być w Koninie o 15 (max o 15:15).

W Ślesinie trafiam na łuk triumfalny. Ju-huu! - na moją cześć. 350km w nogach. Zaraz Licheń. :)

Ostatni postój nad jeziorem Ślesińskim, na którym wyjadam już wszystko co miałem czyli żela i bułkę. Jest godzina 14, została mi godzina czasu i 26km do dworca, w tym przejazd przez miasto i chociaż rzut oka na Bazylikę. Stresik jest. :)

No i jest. Wiecie jak to się nazywa? Bazylika Matki Bożej Bolesnej Królowej Polski w Licheniu Starym.
Powiem tak: rozmach robi wrażenie. To jest gigantyczny obiekt sakralny. Sama Bazylika to tylko część całego kompleksu. Obok są ogrody, domy pielgrzymów, sale konferencyjne... Full wypas. Pielgrzymów (głównie tych w podeszłym wieku) są całe autokary. Robię fotę na tyle daleko, żeby kamera mogła to objąć i gnam do Konina.
Co jeszcze mnie uderzyło to wrażenie, że Licheń żyje dzięki tej Bazylice. Nich tak i będzie, przynajmniej drogi równe. :)

I w końcu dojeżdżam. Jest godzina 14:58. Sprawdzam perony i kiedy już wszystko jest jasne że zdążyłem, to się nareszcie odprężam.
Na dworcu jem jakiegoś kurczaka od chińczyka i po 15 minutach mam pociąg. :)
Jak dobrze, że to Intercity. W porównaniu do TLK to jak jazda limuzyną do siedzenia na pace żuka. :) O 19 jestem na głównym w Szczecinie, skąd do domu zabiera mnie żonka.
I tyle. Pomęczyłem się, pospałem, podenerwowałem się, poznałem inne rejony, rozwiązałem napotkane problemy... Uznaję więc, że wycieczka się udała.
Następna taka w przyszłym miesiącu.

Luzik

Niedziela, 12 czerwca 2016 · Komentarze(0)
Po wczorajszym czterogodzinnym zagięciu przeciążyłem plecy i ledwo mogłem ustać na nogach (właściwie to nie mogłem się zgiąć). Skutek nowej, niższej kiery i ciągłej jazdy w dolnym chwycie. Dzisiaj już jest lepiej, na tyle że pojechałem na małą sesję foto. :)

Moja chuda noga nieogolona, ale przynajmniej łańcuch czysty. No i pozbyłem się tej aluminiowej, świecącej powierzchni pod klockami hamulcowymi. :)

Pętla Drawska 2016

Sobota, 11 czerwca 2016 · Komentarze(15)
Mój ogór sezonu 2016 - czyli maraton w Choszcznie.
Ponieważ jest to chyba piąty start na tej pętli (na 11) to pokuszę się o spojrzenie na te kilka imprez.
- Wydaje mi się, że ludzi jest coraz mniej. Jest stała gwardia, która jeździ wszystkie puchary w każdym sezonie, ale mało widać nowych. W mojej kategorii jechało 9 osób, ogólem 65 (mężczyzn). Chociaż wg statystyk było 429 osób (jakoś nie widziałem).
- Elektroniczy pomiar czasu to już standard, ale firma Ultimasport mogłaby zainwestować trochę w swój sprzęt i wymienić te wielkie plastikowe tabliczki z numerami na bardziej "pro"  montowane do sztycy. W końcu wydajemy ciężkie pieniądze na to, żeby rowery były jak najlżejsze, a tu Org montuje nam na kierownicy hamulec aero (moim zdaniem wystarczy nalepka na kask, numer na plecy i chip na sztycę. Do tego strona www jest bardzo dziwna i raczej nie działająca (np. fotometa).
- O ile na starcie był policjant wypuszczający nas na główną drogę, to przy skręcie na metę trzeba było skakać między samochodami (a przy ostrym finiszu to wiadomo jak jest). Co roku tak jest, raz trafiłem jak ktoś wjechał pod samochód. Nic to nie dało. :/
Reszta na plus czyli:
- fajna, pofałdowana trasa.
- dobry i bardzo dobry asfalt.
- jak zawszy silny wmordewind
- starzy znajomi
- dobre żarcie i wieczorne ognisko
- miłe podarki
- dobra organizacja, pomiar czasu, zaplecze itp.

Sam wyścig...
Nie ma o czym pisać, to nie jest start wspólny, nie ma peletonów, ucieczek, skoków tego wszystkiego co oglądamy w Eurosporcie z zapartym tchem (no chyba, że długi etap to śpimy) :)
To inna impreza, coś bardziej jak wyścig 10cio osobowych pociągów na czas (w dodatku z losowo dobranymi lokomotywami i wagonami). Tak patrząc to załapałem się do osobowego TLK z kilkoma małymi silniczkami. Pierwszy większy podjazd w Kaliszu Pomorskim (40km trasy) rozwalił wszystko i już tylko z kolegą Michałem Miazgą lecieliśmy do mety. On wywalczył 2 miejsce w kategorii (9 w open) a ja zająłem 8 w open co dało 5 w kat. Pendolino było w pierwszej grupie za co gratuluję chłopakom bo wykręcili dobry czas (4:07:38), ale ja w 2014 miałem lepszy (4:02). ;)

Czas przejazdu 4:12:06 wykręcony we dwójkę. Z trzecim urwałoby się 5 minut, z czwartym kolejne 5. Ale...to tematy do opowiadań przy piwie i kiełbasce na pomaratońskim ognisku. :)
Ogólnie polecam, warto spróbować takiego ścigania zanim pojedzie się na start wspólny z harpaganami.
Ponieważ nie ma żadnych zdjęć to wklejam oficjalny plakat organizatora:

Obrazek z mety (ostry finisz):

Dni Morza...początek

Piątek, 10 czerwca 2016 · Komentarze(0)
Kategoria 0-50km, praca
Na kilka godzin przed otwarciem największej szczecińskiej imprezy masowej:

O 7 rano jeszcze było cicho:

Przystań śpiąca, spokojna, ktoś gdzieś jadł śniadanie na pokładzie, gdzieś załogi się poznają...


Przypływają kolejne żaglowce...


Reklamy Szczecina już wiszą...

A nad wszystkimi (duszami) czuwa O.R.P. Toruń. :)

wtorkowe kręcenie

Wtorek, 7 czerwca 2016 · Komentarze(0)
Kategoria 50-100km, praca
Wtorkowe kręcenie różniło się od poniedziałkowego tym, że było zimniej i na buty nałożyłem skarpety.
Reszta jak zwykle: nawijanie kilometrów po pustych drogach i sycenie się zielenią. :)


poniedziałkowe kręcenie + pomiary

Poniedziałek, 6 czerwca 2016 · Komentarze(0)
Kategoria 50-100km, praca
Oprócz lekko zajechanego napędu doszła przerzutka.
Pora na nową linkę...ale wiecie, coś pogmeram i jeszcze działa.
Jak to mówią: szewc bez butów chodzi. :)

pomiar: waga 80,4kg, tłuszcz: 12,2% - czyli trzyma się wszystko w kupie. :)

Niedzielna runda

Niedziela, 5 czerwca 2016 · Komentarze(2)
Kategoria 50-100km, wycieczka
Poprawione ułożenie klamek. Jest dobrze i rower wyrywa aż miło. :)
Pasewalk to niemieckie miasto godzinę jazdy od Szczecina. Miałem wolne dwie, więc na szybko skoczyłem zjeść tam batona i z ogniem wróciłem do domu.
A że fajnie tam pojechać, niech świadczy to zdjęcie niemieckiej DDRki: