Banan na ustach czyli moje (samotne) 200km
Plan miałem na 200km, zapodałem, zareklamowałem i czekałem...
Do 8:00 (godz. odjazdu) był czas na zjechanie. Równo o 8:01 kierownik wycieczki ogłosił reszcie grupy, że pora wsiadać na swoje maszyny i trzasnąć fajną dwusetkę.
Start wycieczki © James77
Nikt nie miał nic przeciwko, więc odpalam ślad i jedziemy!
Oczywiście kierunek Niemcy, nowe trasy, a jeszcze lepiej aby odkryte tereny przyniosły fajne asfalty, do których warto będzie wrócić.
Ścieżka rowerowa w Niemczech © James77
Pierwsze kilometry, to jak zwykle wyjechanie ze "strefy nudy" czyli zjechanych do końca ścieżek. Dla mnie zaczyna coś się dziać za Locknitz w kierunku na Brussow. Trzeba tu napisać, że trasa miała kształt spłaszczonej pętli, wiatr pomagał dokładnie do najdalszego zachodniego punktu. Od ok. 30km zaczęła się moja ulubiona jazda, czyli wiatr lekko w plecy, gładki asfalt i znikomy ruch na drodze. Położyłem się na kierownicy i kręciłem te swoje kilometry...
Do Prenzlau nabiłem 60km po trasie takiej jak wyżej na zdjęciu. Temperatura rano dopiero zaczynała się podnosić, więc mimo czystego nieba było coś około 8-9st.
W mieście zrobiłem postój na szybkiego batonika (nie był to jeszcze główny postój na popas).
Prenzlau © James77
Ciągle mi wiało (jechałem w zimowych rękawkach, normalnych nogawkach i wiatrówce) i jednak ziębiło stopy i palce. Tu na postoju byłem osłonięty od wiatru i słońce szybko mnie nagrzewało. Typowa podpucha, nie radzę zbyt długo się wylegiwać, bo rozruch może być bolesny.
Właściwie dalej za Prenzlau nie jeździłem. Od tego miejsca zaczynała się "strefa nieznana".
Jak na razie, opłacało się zaryzykować:
Jedziemy dalej © James77
Bajeczne drogi. Dlaczego nikt po nich nie jeździ? Może Niemcy robią takie drogi jako minimum w ogóle budowania ulicy? Równo i...wietrznie :) Raz na parę minut mija mnie jakiś Volkswagen czy inne BMW (ale nie takie trupy jakie w Polsce jeżdżą).
Do 80ego kilometra miałem stale coś takiego:
Prosta droga © James77
Nawet się zatrzymałem, aby zfocić coś innego niż te ulice:
Pola rzepaku © James77
Nie wiem, czy w naszym kraju rolnicy też sieją rzepak na potęgę, ale Niemcy robią to do oporu. Rzepak często był po horyzont.
A w nim elektrownie wiatrowe oczywiście.
To już nudne wiem, ale... jak się odkrywa nowe trasy to chce je się pokazać:
Droga w Niemczech © James77
Ponieważ nikt i nic nie przeszkadzało w jeździe to nie schodziłem poniżej 35km/h. Jeszcze wspomnę, że jako jedyny uczestnik wycieczki wszystko co jadłem i piłem zabrałem z domu. Samemu jakoś nie widzę się, w bieganiu po ichnim Netto, kiedy rower stoi tylko oparty o ścianę. Miałem 2 bidony 0,7l wody i dwie puszki jakiegoś napoju energy do śniadania.
Po niecałych trzech godzinach jazdy docieram do pierwszego większego przystanku, gdzie zamierzałem trochę odpocząć:
Zamek w Boitzenburger © James77
Marne zdjęcie, nie obejmujące całego kompleksu. Miejsce jest bardzo fajne, szybko się do niego dojeżdża a obok jest jeszcze jeziorko.
Tu jest strona zamku i profesjonalne zdjęcia: klik
A ja wyciągam z bagażnika jedzonko i relaksuję się w słońcu:
Posiłek © James77
"Wsad" w kanapce jeszcze ze świąt :) Mam takie skrzywienie wycieczkowe, że zabieram na nie kabanosy. Banan miał mi dać szybką i długą energię na następne godziny jazdy. Od jakiegoś czasu przestałem jeść na takich wycieczkach żele, batony energetyczne, czy pić izotoniki... Nie ukrywam, że moje guru ultrasów - Wilk - gdzieś wspomniał czym się żywi na większych wyrypach i wiem, że miał rację. Więc przegryzam sobie, siedząc przed zamkiem, kanapkę z serem i wędliną, 2 kabanosy, banana i popijam jakimiś witaminami (pierwszy raz kupione).
Ruszam się w końcu i drogą L243 prę na północ obczaić kolejne fajne trasy. Akurat ta droga przypomina nasze wiejskie wertepy i tu prędkość mam patrolową z obawy o trakcję.
Ale po jakimś czasie wjeżdżam na taką drogę dla rowerów:
Droga dla rowerów © James77
Dokąd ta droga? Dlaczego tu? Nie wiem. Zaczyna się we wsi Krewitz (nic tam nie ma) i...ciągnie się przez 20km do Woldegk! Czy ja mówiłem, że asfalt tu jest gładki? Jest równy jak stół. Kładę się na kierze podkręcam na 35 i...płynę (przez ten czas nikogo nie spotkałem).
Scieżka rowerowa w Niemczech © James77
Trasa biegnie przez pola i trochę dużo owadów lata. Zalecane jest zamknięcie japy. :)
No dobra, ale chyba widać że trasa jest płaska. Kierownik wycieczki przewidział i to, hopki w okolicach Woldegk:
Pierwsze wzniesienia pod Woldegk © James77
Asfalt znośny. Dalej minimalny ruch. Wiatr lekko w mordę ale i tak ponad 30 lecę... Dawno minęła pierwsza setka. Z bidonu ubyło...zaledwie połowa zawartości. Baaardzo oszczędnie racjonuję picie, ale sikustopy robię więc nie jest źle.
W całkiem fajnym mieście Woldegk następuje zmiana trasy, bo ślad zaczął prowadzić po drodze gruntowej takie nawet Niemcy nie asfaltują. Pojechałem krajówką nr 104 w kierunku następnego miejsca na popas - Strasburga. Na garminie widzę, że pierwotna droga prowadzi równolegle do krajówki w odległości ok. 500-800m. Na pierwszym zjeździe w jej kierunku skręcam bo widzę, że dobry afsfalt i przez las dochodzę do tego co wyznaczyłem siedząc przed kompem 2 dni wcześniej (ach ta technika!)
Boczna droga © James77
W końcu dojeżdżam. Strasburg. 130km. Pora na jedzonko:
Posiłek w Strasburgu © James77
Dygresja: byłem tu trzeci raz i za każdym razem na rynku siedziały jakieś niemieckie chlory (nigdzie indziej ich nie spotkałem). Teraz jakiś kwiat niemieckiej młodzieży tankował ok 100m ode mnie i jak się pojawiłem to coś zaczęli do mnie krzyczeć.
Trochę nerwowo się zrobiło, więc spałaszowałem drugie śniadanie nie spuszczając ich z oka i w pogotowiu do szybkiego odwrotu.
Takie tam menelstwo, nie należy drażnić i zignorować. Zjadłem i pojechałem dalej. Na wyjeździe jedyny miły akcent tego miasteczka:
Wiatrak w Strasburgu © James77
Żeby nie słodzić tu Niemcom za wiele o ich drogach to trafił się i taki odcinek:
Bruk się trafił © James77
Na szczęście byłem sam i żaden "asfaltowy purysta" nie mógł mi nic zarzucić.
Odcinek przejechałem bez przygód i pognałem dalej.
Po ok. 45km dojedżam do Grunhof (czyli już prawie dom), tu nareszcie mogę się rozebrać bo jednak już ciepło się zrobiło.
W bidonach mam jeszcze 0,5l wody, oraz żelkowe cukierki, które mają mi dać energię na ostanie kilometry.
Ostatni posiłek © James77
190km. Granica państwa. Koniec śladu i oficjalnej wycieczki:
Granica państwa © James77
W bidonach już prawie pusto (jakoś tak mam, że na początku prawie nic, a później to ciągnę równo). Wszystkie zapasy zjedzone. Odkrytych mnóstwo fajnych tras. Coś tam nowego zobaczyłem. Kondycyjnie przejechałem to bez żadnego problemu. Jedynie wkładka obtarła mi uda (dziwne, bo po 300km nie miałem takich problemów). Wiatr w sumie nie przeszkadzał, dało się jechać "pod" 33 a "z" 38. Wszystko przejechałem na jednym biegu - bez dokręcania na zjazdach. Przełożenie tak dobrałem, żeby jechać z kadencją 100 i tętnem 130-140. Ostanie 2 godziny to był bardziej sprint bo sobie wymyśliłem, żeby być o 15:00 w domu (byłem 15min. po).
Do dystansu doliczam dojazd na start 10km i czas 20min.