Das Boot

Piątek, 8 sierpnia 2014 · Komentarze(16)
Pojechałem sobie na wycieczkę, która miała ostatecznie potwierdzić moją zdolność do dłuższych wypraw. Trochę po macoszemu do niej podszedłem: rano okazało się, że mam tylko "samą chemię" do jedzenia, rower nieprzygotowany, telefon ledwo trzyma...
Cóż o 5tej nie było mowy o marudzeniu. Wsypałem żarcie do bagażnika, szybko przetarłem rower, dałem świeżą oliwę na łańcuch i pojechałem.

To miało mi starczyć na cały dzień jazdy:


Start o 6:30, jak zwykle: kierunek Niemcy. Kładę się na kierownicy i lecę 35 po super gładkich i pustych drogach:


Tym razem przestudiowałem drogę i oznaczyłem sobie trasę co ciekawszymi miejscówkami. Poniżej miały być ruiny zamku - ale wyszedł mój rower (zamek jest w tle - tzn. fosa):

No dobra, okazało się że to zarośnięte ruiny i można tylko pocałować klamkę - której i tak nie ma (a w Googlach były fajne zdjęcia):



To była ok. 3 godzina jazdy, więc pora na drugie śniadanie - oczywiście - moje ulubione wycieczkowe żarcie: kabanosy :)


Po kolejnych paru godzinach, w których nic ciekawego, oprócz urokliwych niemieckich wiosek nie było do zobaczenia wjechałem do Wolgast. Ładne i dobre do sfocenia Anklam tym razem ominąłem. Wolgast też jest fajne, ale mnie interesował gigantyczny zwodzony most (przed którym było dobrych kilka km korka):


Wiem, kiepskie zdjęcie, ale byłem tu przejazdem i przez pół godziny przebijałem się w korku, więc chciałem stąd jak najszybciej uciec. Jeszcze jedna fota mostu (dla niego można tu się jeszcze wybrać) - oprócz dwóch pasów dla samochodów, jest jeszcze linia kolejowa i droga dla rowerów:

Przekraczając przeprawę wjeżdżam na wyspę Uznam (Usedom po sąsiedzku). Tam Niemiaszki pobudowały kilometry takich dróg rowerowych:

Jest to ważne, bo ruch samochodowy jest bardzo duży a taka droga pozwala na swobodną jazdę 35km/h bez stresu, że coś tam może wyjść.

A to już cel wycieczki - stary, rosyjski okręt podwodny, na którym teraz zarabiają Niemcy. Nazywa się U-Boot Juliett U-461 (ma nawet swoją stronę). Wstęp 6 euro, ale sobie darowałem.


Kolejne kiepskie zdjęcie, więc jeszcze jeden strzał:


160km od domu. Miałem tylko 2 bidony wody i 2 oschee. Powoli brakowało mi napojów. Trzecie śniadanie pod U-bootem:


Po zaliczeniu pierwotnego punktu wycieczki, miałem się skierować do Świnoujścia aby kupić wodę i żarcie. Czyli jakieś 50km bez picia w 30sto stopniowym upale. Chory pomysł, ale wtedy wierzyłem, że mi się uda. :)
Trasa prowadziła wzdłuż wybrzeża, lasem, ścieżką rowerową. Wspomnę tylko, że wyprzedzanie turystów na niej to była loteria - parę razy było gorąco, stąd dałem sobie spokój i jechałem ulicą. Co jakiś czas były fajne zjazdy na plażę. Nie mogłem sobie odmówić zobaczenia wody:


A to kolejny zjazd. Byłem zszokowany ilością rowerów. Na zdjęciu widoczna jest zaledwie połowa. Jak to tak - zostawiam rower w stojaku i idę się plażować? Nikt nie kradnie, nie niszczy? Nie-mo-żli-we. A jednak. Witamy w cywilizowanym kraju.:


Na 180km zabrakło mi już wody, usta zaczęły zasychać, a ręce lepić do kierownicy. Zły znak. Zacząłem się zastanawiać, ile wody mam w żelach ;) Ale to był głupi pomysł. W końcu oświeciło mnie, że po co jechać do Świnoujścia, do kraju gdzie potrafią ukraść gumę do żucia z samochodu, jak tu ludzie zostawiają rower przed sklepem i normalnie idą na zakupy?
Szukam jakiegoś Netto. No cóż muszę złamać swoją żelazną zasadę: Nigdy, ale to przenigdy nie trać z oczu swojego roweru. Przypinam go cieniutką linką za przednie koło i trochę nerwowym krokiem idę do sklepu.
To były najbardziej stresujące 5 minut wycieczki:

1,5l wody, jakieś 3 wygniecione bułki, ajskaffe... Miodzio. Zmieniam plan, olewam Świnoujście i szukam drugiej drogi wyjazdowej z wyspy:

Stale jadę po takich drogach. 0 stresu, przyjemnie mi się jedzie (nawet wyprzedzam ciągnik, za którym ciągnął się sznur samochodów).
200km, drugi most. Tu sobie trochę przystanąłem. Wiatr był właściwie znikomy. Odwoniłem się trochę, to teraz woda idzie o wiele szybciej. Przełamałem się i już nie odmawiałem sobie łyka - co więcej zamierzałem powtórzyć numer ze sklepem jeszcze raz. :)



Tak zachwalam super drogi, że pewnie już nie możecie tego czytać. Ale jak ktoś by chciał ze mną jechać to też są takie drogi:

Selfie musi byyyć :D. Dobrze jest, nawadniam się trochę i chce mi się mocniej jechać. To był jedyny szutrowy odcinek. Miałem jeszcze trochę bruku i "polskiego" asfaltu, ale może z kilometr, dwa się męczyłem.
Poniżej dobrze widać skalę inwestycji w ścieżki rowerowe Niemców. Robią to z rozmysłem i jeżeli jest obok drogi taka ścieżka to naprawdę warto po niej jechać. W tym miejscu spotkały się ślady z rana i wieczora. Zatoczyłem pętlę i pora kierować się do domu.

Po dobrej godzinie jestem w Ueckermunde. Jeden z ostatnich przystanków (w Anklam w Netto kupiłem wodę i red bulla - o dziwo roweru nie ukradli!). Nie chciałem się na nią wdrapywać w obawie, że nie będzie mi się chciało dalej jechać. Odczuwałem już trudy wycieczki.



Od ławki miałem 60km do domu. Postanowiłem przejechać to w dwie godziny. Aby się nie zniechęcić nakręcałem się niemieckim browarem chłodzącym się w lodówce... Po godzinie doszło jeszcze Grande Qurrito w zestawie powiększonym :D
No i po 12 godzinach od startu najedzony i nasączony snuję sobie tą opowieść.


Teraz trochę "cyfrów":
waga rano: 81,5kg, wieczorem 77,5!
Wypite 6 bidonów 0,7l, 2 małe oschee, puszka coli, red bull.
Zjedzone: 6 żeli, 4 galaretki, 3 słodkie bułki, paczka cukierków-żelków, paczka kabanosów, 3 wafelki Knoppers

Największą porażką wycieczki był Garmin Edge 500. No takiej lipy nawigacyjnej to nie widziałem. Według mnie nie da się jechać po śladzie bo go ciągle gubi, znika z ekranu, coś przelicza i %uj widać (przez pomyłki i cofania nadłożyłem z 10km). Pomylony zakup. Stary F305 jest nie do zdarcia.

Mimo tego to fajna wycieczka. Plan zrealizowany, trochę stopy pieką i bolą ramiona (niepotrzebnie je napinam). 500km jest do ogarnięcia bez problemu. Ale 1000? Zobaczymy :)

Komentarze (16)

Przepraszam wszystkich za kogoś kto podaje się za mnie i nie stroniąc od obelżywych określeń obraża innych. Kto mnie zna ten wie, że nie jestem taka niemiła ja ten osobnik ;-)

ula 15:52 wtorek, 12 sierpnia 2014

Chyba o to chodzi na tym portalu?
Dzielić się doświadczeniem i uczyć od innych.

A kolega z głównej zniknie do końca miesiąca...obiecuję :)

James77 15:20 wtorek, 12 sierpnia 2014

Widzę, że gania za mną typowy dla BS ormowiec-psychopata, więc spróbuję Ci wytłumacz, chociaż wygląda, że w swoim bolszewickim zapale nie jesteś w stanie tego pojąć. Blog każdy prowadzi wg własnych chęci i upodobań. Grzegorz chce wstawiać relacje i to robi, diMateo - nie i to jego sprawa. Włażenie na czyjś blog i pouczanie właściciela jak ma go prowadzić, aby kogoś zadowolić jest śmieszne. Nie musi Ci się podobać czyjkolwiek brak chęci do wstawiania opisów, ale bądź uprzejmy to uszanować, bo to kompletnie nie Twoja sprawa.

ula 15:15 wtorek, 12 sierpnia 2014

W sumie fajnie, że napisałeś jakąś relację. Można skorzystać z Twoich doświadczeń i obejrzeć ciekawe zdjęcia. Pożałowania godny, chyba chcący się dowartościować diMateo, nie skrobnął ani jednego słowa. Wstawił jedynie kilometry i pewnie puszy się, że jest na głównej.

ula 11:39 wtorek, 12 sierpnia 2014

Dzięki za info i rady z tym żarciem, bo teraz do Kostrzynia miałam decathlonowe specjały po raz pierwszy i dopiero zbieram doświadczenia. Ważne z tym isostarem, gdyż póki jechałam na aptoniach niosło mnie doskonale, mimo czołowo-bocznego wiatru. 70 km przed końcem wzięłam isostara i ... zaczęłam słabnąć w oczach. Kiepsko się czułam. Myślałam, że to brak kanapek, zmęczenie i słońce bo dosyć mocno mnie przypiekło, ale żołądek mam wrażliwy, więc jeśli Tobie isostary niezbyt służą, to mnie tym bardziej. Aptonie są smaczne, z tym że ich żele w tubkach 25 g są już mocno słodkie, przynajmniej ja takie miałam wrażenie.

ula 11:15 wtorek, 12 sierpnia 2014

Kolejna Twoja ponadprzeciętna "wycieczka" :)) Mi również Peenemünde od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie, kto wie może w sierpniu tam dotrę...

adpol 14:21 poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Kolejna Twoja ponadprzeciętna "wycieczka" :)) Mi również Peenemünde od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie, kto wie może w sierpniu tam dotrę...

adpol 14:21 poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Dzięki wszystkim za dobre słowa :)

Mateusz - E500 jest bez map, nawala jazda po śladzie. Przekopałem fora i nie tylko ja mam z tym problem. Na razie rozwiązania brak (ew. wyłączenie autozooma trochę pomaga).

Ula, z tymi kradzieżami to oczywiście skrót myślowy - akurat jak przypinałem swój rower, to obok Niemiec odpinał ulocka, który chyba był grubszy od jego amora. A rower - tak na oko - z górnej półki.
Co do jedzenia - żele sprawdzają się na wyścigach, kiedy masz 5 sekund na jedzenie. Zjedzenie kanapki może skończyć się udławieniem. Poza tym żele są różne - zjem 2 isostary i żałądek odmawia współpracy, a Optonie mogę jeść bez końca. Są bardziej rozwodnione, smaczniejsze i tańsze. Jeden żel to energia ok. 1 banana - trzeba tylko się przyzwyczaić, że go w brzuchu nie czuć. Wlewasz co godzinę jeden i...jedziesz. :)

Daniel - nie wyobrażam sobie dłuższej jazdy na rowerze z plecakiem. A ten bagażnik jest na całodniowe wyprawy chyba najbardziej optymalny (większy od dużej torby podsiodłowej, a mniejszy od sakw).

James77 08:06 poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Fajna "wycieczka" ;)
Próbowałeś w Garminie wyłączyć przeliczanie trasy? Zauważyłem, że u mnie problemy z nawigacją miałem, gdy włączona była ta opcja. Wtedy po każdym zboczeniu z kursu Garniak coś liczył i liczył, i nie wychodziło mu to za dobrze. Po wyłączeniu tej opcji u mnie nie ma zastrzeżeń.

saren86 19:09 niedziela, 10 sierpnia 2014

Kto ma spokojnie przejechać 1008 BB jak nie Ty? Czytam Twojego bloga od początku roku i zaprawdę, trening czyni Mistrza. Oczywiście nie mam pojęcia jak zachowuje się organizm powyżej 150 km, ale jestem przekonany, że poradzisz sobie z tym wyzwaniem. Powyższa relacja pełna zdjęć jest smakowita, czekam na kolejne.

leszczyk 15:16 niedziela, 10 sierpnia 2014

Zostawić rower pod sklepem to naprawdę było bohaterstwo. ;) Byłeś w sytuacji przymusowej, ale nie daj się zwieść "tłumom" rowerów przy plaży czy sklepie. Większość to małowartościowe "złomki", a przy plażach dominuje sprzęt z wypożyczalni. W Niemczech też kradną, dobre rowery zapinają tam super U-lockami czy łańcuchami, widziałam wielokrotnie. W pobliżu naszej granicy nawet byle jakie rowery przypinają teraz solidnymi zapięciami, a jeszcze kilkanaście lat temu stały sobie luzem. W sumie najbezpieczniej jest robić zakupy w małych miejscowościach, tyle że sam wiesz, że w niemieckich dziurach sklep trudno znaleźć. ;)

W Wolgast oprócz efektownego mostu warto zobaczyć ładną i klimatyczną starówkę. Megakorki w sezonie letnim, zwłaszcza w okolicach weekendu to tam standard.

Co do jedzenia, to podziwiam jak Ty i inni potraficie takie długie dystanse jeździć na żelach i galaretkach. Ja muszę zjeść stos porządnych kanapek, z 2 drożdżówki, bo inaczej jestem bez energii po pół godzinie i nawet 10 żeli i 20 galaretek nie postawi mnie na nogi. ;)

ula 11:48 niedziela, 10 sierpnia 2014

Świetny wypad Grześku i relacja, fajnie się czyta, mam nadzieję że zrobimy taki wypad jeszcze kiedyś większą ekipą.
A torbę na tył masz niezłą, prawie jak mała lodówa ;) Pozdrawiam

Danielo 08:32 niedziela, 10 sierpnia 2014

Wiem, że za mało piłem. Brakuje 4 litrów ale patrz w opisie dlaczego tak długo jechałem na własnych zapasach.
U Ciebie z kolei wydaje mi się, że za dużo bierzesz żarcia. Monotonia smaku? Nie wiem co to takiego - za szybko się kończą :)
Do zobaczenia na BBt :)

James77 22:43 piątek, 8 sierpnia 2014

Spory spadek wagi, chyba trochę za mało piłeś.
Przy takich długich jazdach mam zazwyczaj tyle prowiantu, że waga po powrocie jest wyższa niż przed startem ;-)
Gustujemy w tych samych kabanosach. Najczęściej biorę i drobiowe, i wieprzowe, żeby przełamać monotonię smaku.

4gotten 21:33 piątek, 8 sierpnia 2014
Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa patrz

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]