Znalazłem Świętego Graala*
Dzień przed wymyśliłem trasę, wgrałem do liczników i liczyłem, że nie będzie bruku. ;)
O 6 rano siedziałem już w siodle i mknąłem po gładkich asfaltach. Pierwsze 50km było znane, więc tylko leżałem na kierze i cisnąłem 35.
Tu akurat okolice Jatznik, ale pogoda, mimo wiatru - była wyśmienita. Do pierwszego przystanku w Anklam (ok.110km) wymyśliłem jazdę przez małe i mniejsze wiochy. Ciągle miałem nadzieję, na taki równy asfalt jak na zdjęciu...
No super; osłonięty od wiatru, słucham porannej audycji Wojciecha Manna, lecę pustymi drogami (godziny 7-10)..i czekam na coś wielkiego :)
Niespodzianki czyhają w małych wsiach, w których asfaltu jeszcze nie dowieźli i muszę przebijać się po bruku. Chociaż czasem wieś wchodzi w XXI wiek i wtedy bruk jest zerwany i czeka na asfalt...jadę i po tym. Na 60km kończy się droga (!), Niemcy zwinęli ją całkowicie robiąc objazd do Ferdinanshof (nadkładam +20km). Jednak muszę zrobić sobie krótką przerwę:
Samochodów nie ma, są za to takie pojazdy:
Głęboka wieś, to każdy jeździ traktorem. Jak dotąd to jadę po całkiem niezłych nawierzchniach. Czasami nawigacja prowadziła mnie po bardzo wąskich drogach:
Grunt, że nikt tędy nie jechał.
Po 110km wjeżdżam do Anklam, który traktuję jako faktyczny początek wycieczki. Od tego miejsca zaczynają się interesujące mnie tereny.
Posiłek i fota przy moście nad rzeką Piana (niem. Peene):
Do Wolgast kieruję się głównymi drogami. Mimo sporego ruchu rowerzystom jeździ się po Niemczech całkiem bezpiecznie. Co daje się zauważyć, to to, że każdy (naprawdę) kierowca całkowicie zjeżdża na sąsiedni pas, kiedy mnie wyprzedza. Pozwala to na bezstresową podróż takimi drogami:
Właściwy kierunek na dzisiaj:
U celu wycieczki jestem po 140km w południe. Jadę od razu na most, focąc go z kilku miejsc:
Dane techniczne (za wikipedią):
Klapa nowego mostu ma 19 m szerokości i 42 m długości oraz jest podnoszona przez 45 kW silniki. Przeciwwaga mostu ze względu na swój niebieski kolor jest widoczna daleka. Podniesienie przęsła zwodzonego otwiera kanał żeglugowy o szerokości 30,75 metra. Całkowita długość konstrukcji mostu to 247 m. Do jego budowy zużyto 2289 ton stali a koszt budowy wyniósł 104 miliony marek niemieckich.
Pod mostem znajduję cichą uliczkę do mariny. Rozbijam obóz i jem specjalnie na tą okazję zrobioną kanapkę:
Główny posiłek regeneracyjny (zjadłem jeszcze dodatkowe 2 batony). Na kanapkę ostrzyłem sobie zęby od godziny 10. Mimo, że to zwykła buła z serem to smakowała wybornie (i jak zwykle zjadłbym jeszcze ze 3).
Widok na okolicę:
Drugim celem wycieczki było zwiedzanie starego miasta. Wziąłem kamerę i jeździłem sobie po uliczkach:
Zdjęć mam oczywiście więcej, ale chyba każdy zauważył czystość i dbałość o wygląd. Porządek musi być - i moim zdaniem tak się lepiej żyje.
Koniec filozofowania, pora wracać. 100km samo się nie przejedzie. Pojawia się pewien problem z piciem. Miałem 2 oschee i 2 bidony wody po 0,75l. Słońce o 12 już równo daje, a ja ciągle nie mam gdzie się zatankować (zostało mi 1/2 bidonu). Tzn. Netto, Lidle są, ale jestem sam i nie zbieram się na odwagę zostawić roweru (ach ta polska mentalność). Co gorsze, odkrywam brak linki zabezpieczającej. Super, nawet nie mam się czym przypiąć. Z chęcią również bym coś na tym rynku zjadł, ale drugi błąd - rano w domu zebrałem tylko 4 euro, chyba nie będzie mnie stać na obiad. Zaczynam racjonować sobie wodę i przy okazji szukać jakiegoś sklepu na uboczu z małym ruchem.
Powrotne 100km zasługuje na osobną wycieczkę. Przy wyznaczaniu trasy poniosła mnie mocno fantazja, bo tym razem asfalt był w mniejszości. W połączeniu z brakiem wody, końcem baterii w mp3 i wmordewindem wróżyło to ciągłe atrakcje. Nastawiłem się na upolowanie czegoś w Anklam (czyli za ok. 40km). Jadąc 30km/h to 1:20 i jestem...Ale nie tym razem:
Skończył się asfalt i wjeżdżam do lasu.
Skończył się las, zaczął się bruk. Z tym koniem musiałem chwilę pogadać. Miałem 1/3 bidonu, przejechałem z 10km 10km/h po wertepach w całkowitej ciszy...Chciałem do kogoś lub czegoś się pożalić (nawet mnie wysłuchał):
Bruk, bruk, bruk, piach, piach, piach....Jadę 10-15km/h, wszytko się trzęsie, patrzę kiedy coś mi odpadnie:
Nie ma nikogo, nawet wszędobylskich sakwiarzy. Wodę biorę już tylko na zwilżenie ust. Oceniam, że jestem w połowie drogi do Anklam.
Trafiam na lepszą nawierzchnię z betonu:
Ta-ta, ta-ta stuka mi wszystko. Prędkość max 20km/h, żar się leje. Nie poddaję się jeszcze, zresztą i tak nikt po mnie nie przyjedzie. Więc umrzeć tu nie mogę. ;)
Mordęga trwa wiecznie. Dojeżdżam w końcu do asfaltowej drogi. Prędkość natychmiast rośnie do 30. Staram się jechać oszczędnie, ale z drugiej strony: wolniej jadę, później się napoję. :/
Po jakimś czasie ślad skręca w bok:
O fak, nie...Znowu płyty...I słońce...
Po wieczności dojeżdżam do Anklam. Ślad prowadzi mnie zaraz na bok w kierunku Ueckermunde. Mam cichą nadzieję, że zanim skończy się miasto trafię na jakąś spożywkę.
Kończy się...asfalt. Kuwa, bruk. Jadę poboczem. Teraz nie mam szans na cokolwiek do kupienia. To był 180km do następnej mieściny mam 30km. Czas dotarcia? Nieznany.
Ta droga jest nawet dobra (jadę ok. 20km/h):
Okolice Bugewitz. Język staje kołkiem. Kojarzę z innych wycieczek, że ta droga tak może wyglądać. Nawet się tym specjalnie nie załamuję. Po prostu prę...jak szosowiec po łące...powoli do przodu.
Na 15km przed Ueckermunde wjeżdżam na asfalt, stawiam wszystko na jedną kartę: 35km/h i albo albo coś znajdę, albo będę po domach chodził ;)
W Leopoldshagen mijam coś co w Polsce możnaby wziąć za rodzinny warzywniaczek. W Niemczech to wręcz niespotykane, okazuje się jednak, że dobrze zauważyłem. Dogaduję się z kobietą, żeby mi sprzedała dużo wody, banana i czekoladę. 2 euro, 50 centów nie nadszarpuje zbytnio budżetu wycieczki:
Wybawienie. Do domu zostało ok. 70km. co oznacza 1 bidon na 1,5h. Powinno starczyć.
Do Ueckermunde wjeżdżam na luzie. Robię sobie "ostatnią wieczerzę" przy całorocznym ulicznym grajku:
No, teraz to petarda do domu. Wysyłam żonce info o spodziewanym czasie dotarcia :18:30, odpoczywam i jadę już znanymi trasami do domu.
Ten bruk w Luckow nawet mnie nie wkurzył. Podziwiałem dachy ze strzechy i tylko się uśmiechnąłem. Dom jest już blisko.
240km, 9 godzin samej jazdy...Polandia...mój dom:
Zostaje 15km do domu. Wody w bidonach już nie mam (ostatnie 2 łyki). Jadę prędkością patrolową 25km/h. W końcu o 18:25 docieram i padam wykończony.
Masakra dobiegła końca. Czułem się bardziej zmęczony niż po objeździe Zalewu Szczecińskiego (300km).
Dawno tak się nie odwoniłem.
Podsumowanie:
- szkoda, że jechałem sam - w momentach zakupu towarzysz podróży bardzo się przydaje
- dobrze, że jechałem sam - oj, dostałbym po głowie za takie wytyczenie trasy ;)
- niepotrzebnie omijałem stacje benzynowe (szkoda mi było 1-2 euro wydać, no i miałem...oszczędności)
- 10 euro to rozsądne minimum na całodniową wycieczkę
- miej linkę zawsze przy sobie
- Hutchinson Atom...i tyle w temacie łapania gum
- mam już tinelinesy...a Wy? ;)
- obróbka 2500 zdjęć to masakra.
PS. Specjalnie dla Piotra:
Denkmal w Heinrichswalde - mam nadzieję, że go sam obejrzysz. :)
* Święty Graal to nowe siodło Selle Italia Flite.
W temacie tyłka już nic więcej nie chcę.
Po prawej Richey WCS na którym przejechałem BBt (prostata mi to zapamięta do końca życia), po lewej siodło Selle Italia Flite dobrane wg pomiarów ID Match. To działa!