Pierścień 1000 Jezior 2015
Jak to możliwe?
Może ta relacja powie co nieco o atmosferze tego maratonu.
Na początku o co tu chodzi:
Trzeba przejechać 610km rowerem i zmieścić się w limicie 40 godzin. Co jakiś czas trzeba się zatrzymać aby wbić pieczątkę do "książki przejazdu", zalać bidony i chwycić bułkę.
W skrócie to tyle. :)
Był to mój "gwóźdź sezonu". Mimo przejechania BBt w 2014, ale niespecjalnie ultradystansowego 2015 czułem respekt przed Pierścieniem. Dodatkowo wszystkie prognozy zapowiadały gigantyczne upały. Myśląc o dobrym wyniku nie można było popełnić błędu...
Dzień przed wyruszeniem zrobiłem przegląd roweru, założyłem nowe opony, sprawdziłem czy nie mam dziur w stroju i wrzuciłem do skrzynek mój standardowy "zestaw maratonowy".
Satysfakcjonujący mnie czas przejazdu pętli wynosił 24 godziny, co oznaczało jazdę z Vśr 30km/h. Zostawały wtedy niecałe 4 godziny na odpoczynek, awarie, czy podjazdy, których miało być sporo.
Utrzymać tempo miał mi pomóc Virtual Partner w liczniku, któremu poleciłem stale jechać 3 dychy. Tym sposobem miałem dobre rozeznanie co do tempa. Skoro wszystko zaplanowałem, pozostało już tylko przez 24 godziny kręcić nogami. :)
Pyanko: Na jakim maratonie organizator przyjmuje uczestników na swojej ziemi?
Na P1000J:
- Można tam pod drzewkiem namiot postawić?
- Ależ proszę bardzo, wybierz sobie które chcesz.
- A prysznic jest?
- A w domku lub za górką w rzece.
- A sklep jakiś?
- A po co? Ognisko, kiełbaski, piwo i co tam jeszcze chcesz upiec możesz to zrobić. Kuchnia jest w domku.
- O, to bosko. :)
No dobra, drzewko wybrane (dla cienia), namiot stoi. Piątkowa impreza integracyjna wcale szybko się nie kończy. Na szczęście kultura i pamięć o innych była, więc noc minęła łagodnie.
Następnego dnia (sobota), pobudka o 5 i pora zacząć się pakować.
Na zdjęciu poniżej są moje "teoretycznie" niezbędne rzeczy na cały dzień jazdy. Jednak wszystko jest za ciężkie i za duże. Wyrzucam folię, kamerę (do koszulki bez stojaka), łatki, portfel (wziąłem dowód, kartę bankomatową i 50zł), zapięcie.
Biorę niezbędne (wg mnie) minimum: 2 dętki, 4 galaretki/żele, mini apteczkę, 2 baterie do gpsa, jasne szkła do okularów, telefon, powerbank do elektroniki (cegła, ale ma 7800mAh), 2 kable usb do podłączenia tego razem, małą lampkę na zmierzch, miniklucze, książkę przejazdu.
Na przepak (który nie wracał, tzn. nic nie można było zostawić): nogawki, rękawki, potówkę, kamizelkę p.wiatr., lampkę i akku na nocną jazdę, 2 puszki oschee (Magnez), 4 żele Aptonia.
Do koszulki zapakowałem: kamerę, mp3
Do roweru: 2 bidony wody 0,7l, licznik, gps, tylna lampka i bagażnik.
Uff, trochę tego było, ale jechałem na całą dobę i wydaje mi się, że to jest optymalny wybór. Ludzie też różnie się pakowali; byli z plecakami, albo tylko z małą podsiodłówką...każdy ma swój system.
Dystans liczony był już od bazy, gdzie odbył się delikatny start za wozem strażackim. W Lubominie już na ostro, w grupach co 5 minut. Odczekałem na swoją kolej i o 8:49 machnąłem pożegnalną fotę mojej grupy, minutę później na liczniku było 30km/h...
Miałem swój plan, więc dobrze się stało, że nikt się nie podłączył. Od początku jechałem sam i tego oczekiwałem. Temperatura od rana była wysoka: 26 o 8 a później już tylko rosła...
Pierwszy PK w Reszlu na Rynku był łatwy do odnalezienia, a nie wszystkie punkty były takie oczywiste. Dla lepszego rozeznania odległości między postojami (a tym samym sprawniejszym dysponowaniem wodą) spisałem sobie dystanse między nimi. W taki upał powinienem pić jeden bidon na godzinę, ale wydłużałem do 1,5 (czyli zapas na 60-70km), więc tylko w dwóch miejscach musiałem uzupełniać w sklepie. Na PK jedzenia sporo; dla każdego kanapki, bułki, jabłka, pomidory, arbuzy, batoniki, nawet gdzieś były gumisie :)
No właśnie. Jakie na Mazurach mają drogi: 600 km...musiał być gdzieś bruk. ;) Był w sumie przez kilometr. Zdecydowanie więcej było spękanego, krzywego, łatanego setki razy asfaltu. Można chyba szacować na 30-40% całego dystansu. Reszta to takie fajne drogi jak wyżej. Ruch na trasie był mały, jak dla mnie całkowicie do zaakceptowania. Miałem tylko jedną sytuację wyprzedzania Tira, gdzie musiałem uciekać do rowu, ale tak się jeździ w Polsce i z daleka widziałem, że tak będzie.
Kolejny PK. Lampa świeci, jestem przed ustalonym czasem, wody starcza idealnie na styk. Wlewam w siebie pół litra, kanapka, banan, bidony, fota i dalej w drogę. :)
Taka jest specyfika długich dystansów - przez całe godziny kręci się i nic się nie dzieje. ;) Na liczniku 6 godzina jazdy i prawie 37st. Wiatr był lekki z południowego wschodu. Trochę odczuwalny, ale na moich szczecińskich terenach jeżdżę zazwyczaj w silniejszym, więc nie przeszkadzał. Ważne, że dawał lekką ulgę.
Czy trasa była płaska?
He, he tu się można zdziwić. Są ciągłe pagórki, hopki, nawet górskie serpentyny. Przez to trasa się nie nudzi. Na każdym zjeździe dokręcam, na każdym podjeździe walczę o górskie premie. ;) Przewyższeń licznik pokazał prawie 4000m. Można to porównać do Pętli Drawskiej w Choszcznie...robionej 3 razy. :)
Full lampa. Jestem na Mazurach i nie widzę jezior. :D
Do drugiego PK (czyli ok. 140km) podochodziłem sporo grupek, później już byli samotni ultrasi. Pewną satysfakcję sprawiało mi wyprzedzanie kolegów w strojach BBt, motywowało to do ciągłego utrzymywania wysokiego tempa.
Z czasem zacząłem się rozglądać i chciałem trochę pofocić dla porobienia czegoś innego. W mojej okolicy jestem przyzwyczajany do wielkich pastwisk i stad krów. Tu też wszędzie były...pojedyncze sztuki. Ten pan mi nawet pokibicował. Vive le Tour!
Cały dzień w drodze, nawet wieczorem temperatura nie schodzi poniżej 30. Wody wypiłem już pół cysterny. Najważniejsze, że udaje mi się utrzymywać założone tempo. 300km w 10 godzin x2 - taki plan - pij wodę, jedz bułki i pamiętaj o tym.
- Cześć kolego, daleko do mety?
Trafiłem na gościa, który jechał prawie tak samo jak ja (nie cisnął tylko na podjazdach), więc do późnej nocy spotykaliśmy się na PK.
W samą porę go spotkałem, bo akurat razem szukaliśmy PK w Sejnach (294km)...którego nie było. I co zrobić? Fotka miejsca i w drogę.
To był mniej więcej półmetek, na następnym punkcie (za 40km) był obiad, przepak i zaplanowany 30 minutowy odpoczynek. Stanąłem tylko na stacji uzupełnić wodę i zjeść bułkę z colą (zimna cola na taki upał - to było coś:)).
Wybuchowa atmosfera - siedzę przy gazie a gość z obsługi pali papierosa - więc trochę się spieszyłem ;):
Poniżej droga krajowa nr 16 z Litwy. Widać sól z potu na koszulce. ;)
Mimo kierowców z innymi tablicami jazda była bezpieczna. Przepisowe wyprzedzanie, bez spychania, bez Tirów. Do tego droga prowadziła przez las. Mniej więcej tu temperatura zeszła poniżej 30 (późne popołudnie).
I jest Augustów. Na miejscu jest Robert Janik (komandor), paru innych uczestników, przepaki, obiad.
Trochę chodzę, opłukuję się, przygotowuję rower do nocnej jazdy, zakładam potówkę (dobrze chroni przed zimnym wiatrem w okolicy 15st), udzielam wywiadu dla miejscowej gazety ;) (relacja i zdjęcia) i pora w drogę.
Ze mną zabiera się starszy gościu, który narzeka na wycieńczenie, skurcze, brak znajomości trasy...Pyta się, czy mogę go wyprowadzić z miasta. Ok, chociaż wiem, że na tym się nie skończy i będziemy jechać razem. Daję mu jeszcze zapasową puszkę oschee z magnezem i ruszamy.
W sumie kompan się przydaje, chociaż nie daje zmian, nie gada zbyt dużo i mogę skupić się na drodze. Nawierzchnia była bardzo dobra. Lecimy na lampie MJ875 po 40 na zjazdach, a 30-35 po płaskim. Temperatura spada poniżej 20 i na PK w Wydminach (421km) ubieram nogawki i rękawki.
W nocy było najwięcej przygód.
Trafiliśmy na gości, którzy przed chwilą wpadli samochodem do rowu i rozbili przód (prosta droga), stali przed nim i myśleli co robić. Później od innych uczestników dowiedziałem się, że była policja, laweta, aż kolejni już nic nie zauważyli. ;)
W jakiejś wsi trafiliśmy na cholernego cywila na rowerze, który w momencie wyprzedzania postanowił skręcić bez ostrzeżenia w lewo. Ja zdążyłem krzyknąć i odbić mocniej na drugi pas, ale kompan zahaczył i przy 35 zaliczył szlifa i wywrotkę na chodnik.
No pięknie, tego mi brakowało. Koleżka w lekkim szoku próbuje się podnosić, cywil patrzy na wszystko, ja wkurzony używam mocno nieparlamentarnych słów na czyn jakiego się dopuścił.
Szybko sprawdzam rower; koła równe, przerzutki działają, kolega kolana zgina, krew leci...jest dobrze. Wsiadamy i jedziemy dalej... W Hicie uzupełniamy bidony (kolega płacił).
O 3 zaczęło być jasno:
W Mrągowie oznaczenie punktu to katastrofa. Słyszałem, że jest ciężki do znalezienia, ale że nie aż tak. Kolega się zniechęcił i pojechał dalej. Ja zaryzykowałem cały swój dotychczasowy wysiłek i przez pół godziny...jeździłem wokół niego. Zmarnowałem cały zapas odpoczynku do końca maratonu, więc podbijam tylko książkę i w drogę (został mi bidon wody i awaryjne 2 żele).
Poranki na rowerze są zawsze...zjawiskowe :) :
Kolejny PK był za 50km, na którym też tylko podbijam książkę i daję dalej. Z czasów przejazdu wynika, że 2 ostatnie 50 jechałem ze średnią 25km/h i to tylko dlatego, że były zjazdy. Podjeżdżałem już po 16-20km/h na małej tarczy z przodu. Zły byłem na stacony czas w Mrągowie, bo jak liczyłem w głowie mogę być na styk...Dosłownie co do minuty poniżej 24h. I znowu powodzenie całego maratonu waży się na ostatnich kilometrach. Na zmianę wychodzi mi, że zdążę, to znów że nie...Stawiam, że się uda i nie odpuszczam aż do mety (doganiam i zostawiam nawet nocnego kompana).
Przyjechałem...o 7:44. Okazuje się, że ciągle gubiłem gdzieś godzinę w obliczeniach.
Jestem bardzo zadowolony z wyniku. Godzinę jeszcze urwać, tego się nie spodziewałem.
Na mecie jem gotowane kiełbaski, wcinam arbuzy, piję wodę...napięcie schodzi, zaczynam odczuwać jak bardzo bolą mnie ramiona, krzyż, tyłek, nogi, pieką stopy. Odkrywam brak czucia w połowie lewej dłoni, słoną twarz... Jestem wykończony (ale zadowolony).
Na mecie kręciła się ekipa z TVP i wiecie co? Nie było nikogo innego pod ręką to mnie poprosili o występ przed kamerą!
O ja pierniczę... po 24 godzinach jazdy ubieram kask, wpinam się w bloki i nagrywamy ponowny wjazd na metę i krótki wywiad.
Oj, jaki byłem ęłlokwętny :D
Pytań nie pamiętam...odpowiedzi też :D
Dobra, po odpoczynku turlam się na kwaterę pod drzewko.
Była dopiero 9 rano i może z 5-6 osób. Odsypiam z godzinę, gadam z harpaganami z czołówki, uzupełniam wodę...
Wieczorem pora na wielkie święto, prosiak z ogniska:
Dojechał kolega Artur ze szczecińskiej Stravy. Na łonie natury prawie na leżąco powymienialiśmy się wrażeniami, uwieczniłem jeszcze to wiekopomne spotkanie i pojechaliśmy na rozdanie medali:
Uczestników było ok 105, dojechało 92. Połowa z tych ludzi BBt miało zaliczony. BBt 2014 należał do najszybszych w historii, ten P1000J również. Akurat tam gdzie jadę bije się rekordy.
Przypadek?
Nie sądzę. :D
Jeden z cenniejszych trofeów mojej kolarskiej kariery:
Trochę liczb dla zainteresowanych:
wypite płyny: maraton - ok. 17l wody, piątek (dojazd) - 6 litrów, niedziela ok. 3 + 2 browary.
zjedzone: na PK głównie bułki i obiad, trochę batoników (ale później już nie brałem), 6-8 żelków Aptonia (łagodne dla żołądka z Decathlonu), puszka coli, obiad, żurek, jabłka, pomidor, arbuzy
Na mecie niezliczoną ilość kiełbasek z ogniska i jakąś część świniaka :)
Wyniki: 10/92 z czasem 22:54. 12 osób pokonało granicę 24 godzin. Ostatni jechał 37:10 - szacun za drugi dzień w tym upale.
Koszty: 130zł uczestnictwo (w porównaniu do supermaratonów...to jak za darmo), 450zł paliwo, 30zł wydane na baterie, picie, jedzenie, nowe opony 200zł. Razem 810zł. Dużo? Cały dzień jazdy, impreza sezonu, 3 dni zabawy...Ja bym wybrał się jeszcze raz.
Strona orga: 1008.pl
Polecam. :)