Tour De PoMorze 2015
Ponieważ Orgowie TdPm i BBt to starzy znajomi, więc siłą rzeczy formuła maratonu jest taka sama w obu przypadkach. I dobrze, bo nie trzeba wymyślać koła na nowo, a stosuje się sprawdzone i rozwijane przez lata rozwiązania. Dzięki czemu wszystko jest na wysokim poziomie (+ parę usprawnień o czym później).
O moim starcie zadecydował prawie przypadek, nie miałem go w swoim kalendarzu ale wiecie…to są moje tereny. Spokojnie mogę napisać, że więcej niż połowę trasy przejechałem wcześniej, to był wręcz maraton wokół domu. :)
Nie będę Was zanudzał o przebiegu każdej godziny, czy jak się czułem na PK (Punktach Kontrolnych). Opiszę ważne moim zdaniem sprawy na takich maratonach i tak:
- Organizacja
Maraton odbywa się w formule BBt, tzn. jest książka przejazdu z mapkami strategicznych miejsc (i miejsca na pieczątki), 2 przepaki, miejsce do spania, odpoczynku, żywność na PK, monitoring wszystkich uczestników, prasa. Każdy PK miał swoją flagę, dzięki czemu łatwo można było znaleźć punkt (w nocy migały na nich lampki). Na ok. 300 i 500km była możliwość odpoczynku, zjedzenia dużego obiadu i przepaki. Zaangażowanie obsługi w pomoc uczestnikom było wzorowe. Faktem jest, że najczęściej byłem pierwszy na PK (lub drugi) i ludzie się starali ale jestem pewny, że byli tak samo uczynni dla tych z dalszych miejsc.
Cała impreza rozpisana została na 4 dni i raczej nic się z tego nie urwie. Tzn. 1 dzień (piątek) - rejestracja, odprawa i start honorowy (z masą krytyczną) razem z legendarnym wystrzałem z armaty :)
2-3 dzień (+ poranek poniedziałku) - maraton
4 dzień - zakończenie
Teoretycznie jedzenie było obliczone i rozdysponowane po jednej racji żywnościowej na głowę. Praktycznie można było zagadać z miłymi paniami o dodatkową miskę ryżu czy jeszcze jeden baton do kieszonki (na którymś punkcie spytałem o dodatkową bułkę, to najmilsza ze wszystkich pań swoją mi oddała :)). Swojego jedzenia nie trzeba było ze sobą brać, bo oprócz dwóch pierwszych PK ustawionych co 90km (czyli ok. 3 godzin jazdy) reszta była co ok 60km, więc zgłodnieć się nie dało (ja co godzinę coś jadłem). Wody też nie brakowało.
- Przygotowania
Wrześniowe noce są coraz chłodniejsze, dni krótkie…co ze sobą zabrać?
Pewną nowością były 2 przepaki (jednak nie połączone ze sobą, tzn. były 2 niezależne paczki), to daje całkiem nowe możliwości…ale jak się okazało zabrałem na 2PK…sudokrem i puszkę Oschee.
Obawiałem się deszczu, który by bardzo utrudniał jazdę (pamiętam jeszcze z BBt kilkanaście godzin jazdy w takich warunkach) na szczęście pogodę mieliśmy wczesnojesienną.
Co tam widać:
Po lewej na dole mój bagażnik (wszystkimi rękami i nogami bronię się przed plecakiem na 24 godziny jazdy, poza tym…stylówa :D ), do którego włożyłem to co widać obok: 2 dętki z łyżką, 2 awaryjne żele/galaretki Aptonia, powerbank do licznika i mp3, książka przejazdu, drugie szkła do okularów. Czego nie widać to: łatki, guma z haczykami (do obwiązania czegoś do bagażnika, parę zipów, mini apteczkę z kocem), 2 imbusy nr 5 i 6 (wszystkie moje narzędzia).
Z prawej ciuchy które miałem w dzień: strój kolarski + letnie nogawki i rękawki, bandanka, potówka, skarpety na buty. Wiatrówkę wsadziłem do bagażnika.
Na noc (1DPK - niebieska torba):
Zimowe nogawki, grubsze skarpety (nie założyłem), bluza, koszula termo z długim rękawem, jesienne rękawiczki i owiewy na buty. Ze sprzętu: 2 akumulatory, nocna lampka, drugi zestaw baterii do Dakoty, smar do łańcucha (nie używałem), taśma izol. do przyklejenia akumulatorów do ramy (mają swój pokrowiec, ale tak mi wygodniej), puszka oschee z magnezem (gdyby coś się działo ale oddałem koledze).
Na drugi DPK (szara torba):
Oschee z magnezem (wróciła do domu), sudokrem (wiadomo do czego - nie użyłem, bo trzeba było wejść i zejść po schodach, a wtedy już bardzo bolały mnie kolana)
Do roweru:
Licznik, Dakota, lampka-migacz (na noc się nie nadaje), 2 bidony 0,7l, bagażnik.
W kieszeń:
Kamera, mp3, trzecią kieszeń wykorzystywałem do chowania banana/batona na posiłek w czasie jazdy.
Po spakowaniu wyszło to całkiem zgrabnie i najważniejsze, że było lekkie. Całkowicie zrezygnowałem z ochrony przed deszczem, na wiatr miałem tylko lekką kamizelkę, całe dostępne miejsce przeznaczyłem na ochronę przed zimnem. Jak się okazało system się świetnie sprawdził (miałem mały zapas na nieprzewidziane wypadki - wiatrówkę, wszystkie ciuchy używałem więc nic nie wiozłem na darmo).
Po tym wszystkim ze spokojną głową mogłem pójść spać. :)
- Drogi, ulice, i inni wariaci
Czy 700km można wytyczyć bez bruku, krzywego asfaltu, czy ciężkiego ruchu samochodowego? No nie. Moje siedzenie jest wypieszczone na gładkich niemieckich drogach, z normalnymi ich użytkownikami a tutaj było…tak polsko ;)
Akurat w tym samym roku jechałem P1000J (600km po Mazurach) więc mam świetne porównanie dróg w różnych rejonach kraju (a przynajmniej tam gdzie odbywają się ultramaratony) i muszę powiedzieć, że na Mazurach jest jednak gorzej. Jednak nasze drogi w zach-pomie miejscami były baaardzo zmęczone.
Głównie były dobre i bardzo dobre nawierzchnie i to bardzo długo (nie było znanych z Mazur dróg składających się z… samych łat).
Sporo było jazdy przez las, szczególnie jak się zjechało z wybrzeża.
Za to kierowcy…to u nas chyba jest inny stan umysłu.
Na takie wycieczki to jednak trzeba być odpornym i bardzo dobrze objeżdżonym w ruchu ulicznym.
Okolice Koszalia i Szczecina - masakra - bardzo duży ruch.
Odcinek wzdłuż wybrzeża znośny (ale gdyby to był sezon wakacyjny to trzeba by dołożyć matołów w kadetach, golfach czy innych calibrach).
Miałem kilka zdarzeń drogowych gdzie musiałem uciekać bądź hamować bo leciał gość na czołówkę (czyli klasyka polskiego wyprzedzania). Hitem okazała się pewna eLka, która na jakieś pustej drodze uczyła się wyprzedzać rowerzystę (za każdym razem źle jej to wychodziło i maksymalne oddalenie od brzegu jezdni było jakieś 10-15m po fakcie… 3 razy tak mnie wyprzedzała). W nocy ruch był minimalny, a zdarzały się odcinki, że przez godzinę z 3 samochody widziałem.
Z wyprzedzonych pojazdów:
Skuter - dogoniłem gościa, ale tak dymił, że bym chyba umarł z tego smrodu - tu wystarczyło trzymać tempo -35-37 i go urwałem.
Wielki traktor z jeszcze większą przyczepą ze słomą z obory (kawałki tego czegoś leciały mi na kask) jechał ok. 35 i tu już łatwo nie było. Zaczekałem aż ukształtowanie terenu będzie odpowiednie i za wyprzedzającym samochodem skoczyłem na 45, wypracowałem przewagę i dalej już poszło. :)
- Pogoda
Ha, najważniejsza. Bo to właściwie na nią się przygotowujemy i z nią mierzymy.
Pognozy się sprawdziły - zapowiadane w dzień było 16-19 stopni a w nocy 5. Było słonecznie, w nocy świecił księżyc.
Wiatr jak na 24 godziny jazdy więcej jednak pomagał, bo od rana wiał z nad morza, i lekko z tyłu. Cały odcinek na wschód walczyłem z podmuchami (mam stożkowe koła i często musiałem korygować tor jazdy). Za to jazda na południe była super, wiatr pomagał, i do tego trochę cieplej się zrobiło. Wieczorem zelżało, akurat na kierunek zachodni i w nocy walczyłem z temperaturą. Bo jednak szybko spadła do 10 aż w okolicach Dębna - Mieszkowic (środek nocy, lewy dolny "róg" trasy) było ok. 4-5. Czułem, że to jest dolna granica ubrania. Bardzo dobrym pomysłem było ubranie dwóch nogawek letnich i zimowych na raz. W nocy miałem na sobie 4 warstwy odzieży (nic z dziennych ciuchów nie zdjąłem), na nogach 2. Lekkie ocieplacze na nogach dawały radę, chyba tylko dlatego, że było mi ciepło w całe nogi. Świetnym pomysłem (żonki!) było wzięcie buffa (zwykła mała szmatka), zakrycie szyi aż do ust też zatrzymywało sporo ciepła.
- Wyścig
Tak to był wyścig. Nastawiłem się na walkę o czołowe lokaty (nawet przez chwilę myślałem o zwycięstwie). Czołówka zawsze się ściga obojętnie jaka to impreza. ;)
Dzięki monitoringowi (co uważam za największą zaletę tego maratonu) można było śledzić innych nie tylko przez kibiców, ale i przez samych zawodników. To zdecydowanie pozwala ustalić strategię. Moja była bardzo prosta - to samo co na P1000J - jechać samemu (- brak zmian i odpoczynków, + własne tempo, mniej stresu na kole, krótkie postoje na punktach) ile się da. 2 pierwsze PK były co 90km i te chciałem zaliczyć jak najszybciej. Przeskakiwałem między grupkami, jechałem przez chwilę z jakąś parą, goniłem ile wlezie bez oglądania się za siebie. Od PK1 (91km) już samotnie. Na laptopach obsługi sprawdzałem co się dzieje ze stawką i już po drugim PK widziałem, że wszystko jest mocno naciągnięte a mnie goni dwójka (później 4) zawodników. Za 2PK zacząłem jednak się oszczędzać i jechać z maksymalną prędkością przy której czułem, że się nie spalam (akurat tu było z wiatrem więc było sporo powyżej 30). Na PK4 (296km) gdzie był przepak spotykam się pierwszy raz z koleżkami. Jednak ja właśnie zbieram się do wyjazdu a oni za jedzenie… Na kolejnych kilometrach (już na lampkach) wyprzedzają mnie 2 soliści (oczywiście osobno), jednego później doganiam i urywam a za drugim w odległości ok. 10-15m jadę bo tempo ma takie jak ja, a nie ma przedniej lampki (tylko jakiś migacz!) więc mój "szperacz" sporo mu pomaga. Zresztą przez jakiś czas jechał obok niego jakiś koleżka więc takie to solo na 90%. Nie wiózł go na kole więc niech będzie. ;)
Mijają kolejne punkty, na których zostawiam ślepego solistę, drugi robi się pierwszym (minimalny czas na postojach) i dalej samotnie prę ile wlezie.
Na drugim DPK w Myśliborzu jestem 2:12, gdzie jem duży obiad (kucharz z wojska).
Tzn: żur, schabowy w ziemniakami i kapustą.
Punkt był w ośrodku harcerskim i jak żywo przypominał wystrojem moje kolonie w ubiegłym wieku. :D
W Mieszkowicach (ok 520km coś koło 3:30 w nocy) kończy się akumulator. O jak dobrze, że miałem zapas (znowu polecenie żonki: "weź na wszelki wypadek!"), zmieniam na świeżynkę, wcinam zimnego banana i jadę do Chojny. Tam straciłem z 10 minut z powodu złego oznaczenia PK na Dakocie (moja wina) i krążę szukając punktu. Praktycznie kiedy podbijam książkę wjeżdża mój team pościgowy. Cóż, to było do przewidzenia.
Od Chojny do Szczecina są hopki, na szczęście zaczynają się znane tereny więc mam chociaż psychologiczną nad nimi przewagę.
Około 4-5 robi się jaśniej i mglisto.
W Szczecinie wpadam na 2 minuty przed pościgiem, z pośpiechu popełniam strategiczny błąd, biorę jedzenie do kieszonek i bez chwili wytchnienia jadę dalej. Jadłem w biegu co zemściło się w Stepnicy na ostanim PK, do którego dojeżdżałem 20km/h.
Koledzy mnie dogonili (wcześniej jeden z nich zaatakował i samotnie pojechał po zwycięstwo w kategorii) ale na szczęście nie zostawili.
Trójka okazała się całkiem zgraną ekipą i nie robili problemu, gdy ciągle jechałem na kole (prędkość ok 25-27km/h). Na "alei farm wiatrowych" przed Wolinem, kiedy jedzie się centralnie pod wiatr dałem mocną (25km/h) i jedyną zmianę jako podziękowanie za hol, po czym znowu spłynąłem na koło. :)
Dalej już spokojnie razem dojechaliśmy do mety.
Uff wybiła 12:07.
Jechałem 27 godzin i 36minut. Według planu "max" o 7 minut za długo (przy dobrym układzie planowałem być o 10:30). :)
- Statystyka
Samej jazdy było 24:41 godzin, przerw niecałe 3 godziny (mimo pilnowania stopów da się dużo z tego urwać).
Podjazdów 3200m, skromnie, na P1000J było więcej, ale mi wystarczy.
14,500 spalonych kalorii czyli około 6 normalnych dniówek (przyjmuje się 2500 dla mężczyzny).
Trzy trasy Szczecin-Świnoujście samochodem (w sumie 600km).
Zakupy: koszula termo, jesienne owiewy (miałem tylko grube zimowe).
Koszty imprezy: 380zł + moje wydatki.
Wywalczyłem 4 pozycję w kategorii (ale zobaczcie, że są 2 drugie i 2 trzecie miejsca, więc czasowo…jestem trzeci). :)
W kategorii Open nasza 5 gnała jak wariaci (ja uciekałem przez 500km oni gonili), następni dojechali kilka godzin po nas.
Pierwszy czas Open 26:55, Solo 26:30. Moim zdaniem bariera 24 godzin zostanie szybko złamana.
- Podsumowanie
Z maratonu jestem zadowolony. Pierwsza edycja stała na wysokim poziomie organizacyjnym (kolejna edycja za 2 lata). Jakość obsługi na punktach była bardzo dobra. Trochę szwankował monitoring ("zamrażał" zawodników), przez co tracił na wiarygodności - to powinno zostać poprawione.
Po maratonie nie mogłem zginać kolan (bolały ścięgna) do samochodu "ześlizgiwałem" się po oparciu fotela. :) Po schodach prawie nie chodziłem. Po trzech dniach zostało może z 10% bólu, są jeszcze otarcia od siodełka i silikonowych pasków nogawek wokół ud. Mrowią mi też palce dłoni. Ból ramion minął po dwóch dniach, mięśni nóg właściwie też. Widać jak organizm szybko się regeneruje.
Powiedzenie, że: "Ból jest przemijający a chwała wieczna" jest w 100% prawdziwe. :)
Polecam to przeżycie.
Organizator: ksuznam, wyniki, trasa, 2 tony zdjęć
Relacja portalu Ewyspiarz.pl: relacja, która całkiem dobrze oddaje walkę w czołówce. :)
Honorowy start maratończyków razem ze świnoujską masą krytyczną poprzedzony był wystrzałem z armaty film.