Mój ogór sezonu 2016 - czyli maraton w Choszcznie. Ponieważ jest to chyba piąty start na tej pętli (na 11) to pokuszę się o spojrzenie na te kilka imprez. - Wydaje mi się, że ludzi jest coraz mniej. Jest stała gwardia, która jeździ wszystkie puchary w każdym sezonie, ale mało widać nowych. W mojej kategorii jechało 9 osób, ogólem 65 (mężczyzn). Chociaż wg statystyk było 429 osób (jakoś nie widziałem). - Elektroniczy pomiar czasu to już standard, ale firma Ultimasport mogłaby zainwestować trochę w swój sprzęt i wymienić te wielkie plastikowe tabliczki z numerami na bardziej "pro" montowane do sztycy. W końcu wydajemy ciężkie pieniądze na to, żeby rowery były jak najlżejsze, a tu Org montuje nam na kierownicy hamulec aero (moim zdaniem wystarczy nalepka na kask, numer na plecy i chip na sztycę. Do tego strona www jest bardzo dziwna i raczej nie działająca (np. fotometa). - O ile na starcie był policjant wypuszczający nas na główną drogę, to przy skręcie na metę trzeba było skakać między samochodami (a przy ostrym finiszu to wiadomo jak jest). Co roku tak jest, raz trafiłem jak ktoś wjechał pod samochód. Nic to nie dało. :/ Reszta na plus czyli: - fajna, pofałdowana trasa. - dobry i bardzo dobry asfalt. - jak zawszy silny wmordewind - starzy znajomi - dobre żarcie i wieczorne ognisko - miłe podarki - dobra organizacja, pomiar czasu, zaplecze itp.
Sam wyścig... Nie ma o czym pisać, to nie jest start wspólny, nie ma peletonów, ucieczek, skoków tego wszystkiego co oglądamy w Eurosporcie z zapartym tchem (no chyba, że długi etap to śpimy) :) To inna impreza, coś bardziej jak wyścig 10cio osobowych pociągów na czas (w dodatku z losowo dobranymi lokomotywami i wagonami). Tak patrząc to załapałem się do osobowego TLK z kilkoma małymi silniczkami. Pierwszy większy podjazd w Kaliszu Pomorskim (40km trasy) rozwalił wszystko i już tylko z kolegą Michałem Miazgą lecieliśmy do mety. On wywalczył 2 miejsce w kategorii (9 w open) a ja zająłem 8 w open co dało 5 w kat. Pendolino było w pierwszej grupie za co gratuluję chłopakom bo wykręcili dobry czas (4:07:38), ale ja w 2014 miałem lepszy (4:02). ;)
Czas przejazdu 4:12:06 wykręcony we dwójkę. Z trzecim urwałoby się 5 minut, z czwartym kolejne 5. Ale...to tematy do opowiadań przy piwie i kiełbasce na pomaratońskim ognisku. :) Ogólnie polecam, warto spróbować takiego ścigania zanim pojedzie się na start wspólny z harpaganami. Ponieważ nie ma żadnych zdjęć to wklejam oficjalny plakat organizatora:
Obrazek z mety (ostry finisz):
Komentarze (15)
Ciekawie tak poczytać opinie amatorów z wyższej półki :) Z wielkim zainteresowaniem czekam na relację, ze startu wspólnego. To będzie prawdziwy wyścig.
Oni akurat zrobili by to sami:) ja ma jeszcze za mietkom łydkę i za duży bojler :) Arek ścigasz sie jak najbardziej ale jesteś na takim poziomie sportowym (nie mowię broń Boże ze złym ) ze pewnych rzeczy nie widzisz .jak będziesz szedł w tym kierunku co idziesz a zakładam ze będziesz sie dalej rozwijał to zacznie cię to po ptostu wqrwiac i zaczniesz patrzeć ze lepiej być nasty na fajnie zabezpieczonym , zorganizowanym wyścigu niż na pudle w SM gdzie tak naprawdę startuje ciagle grupa (garstka)tych samych ludzi wrzucających na Fb zdjęcia z medalami jak to on sie ujechał na tych 300km bo siedział w siodle 10h .chyba o to chodzi żeby sie ujechać???Ja podzielam wersje Adama ze lepiej zrobić 3-4 imprezy na poziomie gdzie masz wszystko z kolarstwa - skokeny, zaciągi pod 60, czy inne ranty i tam dostawc becki od lepszych niż golić lokalne ogory . Teraz jest tyle kozackich imprez szosowych ze można ścigać sie co week dwa dni pod rząd . A co do kasy -proszę cię sam wiesz ze to kwestia wyboru :) jak nie wiesz to podziel 4-5 stówek na butelki dobrej łychy i już będziesz miał odpowiedz :d
Jeszcze słowo do Bartka (przepraszam), a pamiętasz jak mówiłeś, że jakby pojechał Maciek czy Grzesiek S. to Choszczno by zrobili nawet gdyby jechaliby sami. Może Ty byś nawet zrobił gdyby nie to nieszczęście w Rewalu. Jestem przekonany, że byś wystartował w Choszcznie. Zmienił Ci się po tej "przygodzie" punkt widzenia. PS. Mówisz, że się nie ŚCIGAM? ;) THX
Bartek, może masz racje i będzie tak jak przewidujesz. Jednak wyjazd na duże i dalsze imprezy wiąże się ze sporymi kosztami. Co najmniej jeden nocleg, wyżywienie i oczywiście sam dojazd. Benzyna, autostrady to spory wydatek. Weekend ze 100 km wyścigiem może kosztować 500-600 zł. Mało to nie jest. W przypadku SM koszt przejazdu do Rewala czy Choszczna jest dużo niższy, można jechać tego samego dnia i wrócić tego samego dnia. Oprócz pasji masz czas na inne obowiązki czy przyjemności ;)) Nie piszę, że supermaratony są SUPER ;) Jednak za relatywnie niewielkie pieniądze można "zasmakować" plusów z posta Grześka. Tak jak pisałem jedne imprezy są lepsze, a inne gorsze ale dobrze, że w ogóle SĄ. Nie będę jeździł na wszystkie imprezy co roku i w nosie mam generalkę. Jednak będę się starał aby niektórych z nich nie opuścić ;)
Grześ i Adam mają całkowitą rację, dla mnie ta impreza to taki relikt PRL jeżeli chodzi o organizację, zabezpieczenie czy poziom sportowy . Aras pamiętasz co ci mówiłem co zrobisz z BS???tak też będzie z supermaratonami , są fajne jak jesteś na etapie sprawdzenia się czy dasz radę przejechać, utrzymać jakieś tam fajne tempo ale jak zaczniesz się ŚCIGAĆ to zrozumiesz że to za ryzykowne i wqrwiać się będzie ta loteryjność . Sorry może jestem skrzywiony ale ja tego ne kupuje , nazywania tego pucharem polski tym bardziej :)
Czemu jest coraz mniej ludzi na maratonach szosowych? Bo ta formuła od początku miała wiele braków: "sprawiedliwe" losowania, trasa przy ruchu otwartym plus tak jak mówisz, to praktycznie drużynowa czasówka z losowymi osobami. Niewiele ma to wspólnego z kolarstwem szosowym. Było to jakąś zajawką gdy parę lat temu amatorska szosa w Polsce praktycznie nieistniała a prawdziwego ścigania można było łyknąć dopiero wyrabiając licencję mastersów. Teraz sytuacja jest całkowicie odmienna. W sezonie jest kilkanaście imprez dostępnych dla amatorów bez papierów ze startem wspólnym, przynajmniej częściowo zabezpieczoną trasą. Tam dopiero zaczyna się zabawa! Pojechałem tylko dwie takie imprezy ale to wystarczyło, aby się zniechęcić do formuły maratonów. Fakt, że sporo z tych imprez jest stosunkowo daleko od Szczecina, ale wole pojechać 2-3 fajne wyścigi w sezonie gdzie będzie to wszystko czyli odjazdy, skoki, pościgi, ranty co pozwoli mi się poczuć jak zawodowcy niż katać te średniej jakości imprezy lokalne. Zgadzam się, że tego typu start jest dobry, żeby zobaczyć czy złapiemy bakcyla bo pchać się od razu po kupnie szosy na imprezy typu Velo Toruń czy Skoda Poznań Bike Challenge jest trochę nie odpowiedzialne... BTW: polecam się ubezpieczyć OC na takie imprezy. Gdyby ktoś był zainteresowany niech szuka w PZU Ubezpieczenie Sportowaca (obejmuje też kolarstwo) i w odróżnieniu od popularnego Bezpiecznego Rowerzysty obowiązuje również w trakcie zawodów (BR w czasie zawodów nie chroni).
Walczę z czasem, dystansem i innymi zawodnikami. Właśnie dzięki losowaniu mam jakieś (minimalne) szanse rywalizować z takimi dobrymi zawodnikami jak Ty czy Romek. Jakie bym miał szanse na rywalizację z Wami gdybyście jechali wszyscy w jednej grupie? (teraz też nie mam ale jest mi do Was dużo bliżej niż kiedyś). Kto miał szanse wygrać z pociągami STC gdy jeździli razem na mini (może tylko J.Z.)? W takich pociągach super miejsca i czasy osiągali nawet przeciętni kolarze, którzy jechali na kołach prawdziwych koni. Teraz zostały z STC same konie - przeciętni są... przeciętni ;)
I tak trzymać a maratony szosowe nie zginą. :) Może ja z czasami 4:02, 4:04 i 4:12 inaczej na to patrzę. Adrenalinę można poczuć już przy losowaniu, a same czasy też trudno porównać kiedy jedziesz w losowej grupie (pomijając warunki pogodowe itp.). Jeżeli walczysz z dystansem to ok - te maratony są dla takich jak Ty, jak walczysz z innymi to okazuje się, że przez losowanie już na starcie macie różne szanse...pora wtedy zmianę imprezy. I to wszystko, dla każdego coś się znajdzie. :)
Grzegorz, byłem o włos - 4 w M4S. Będę pracował sumiennie i mam nadzieję, że wkrótce będzie jeszcze lepiej. Cały cykl jest dla mnie motywacją i sprawdzianem progresu (lub regresu). Mogę sprawdzić czy treningi coś dają i poczuć odrobinę adrenaliny podczas rywalizacji. Poza tym cały czas sprawia mi to przyjemność, a każdy poprawiony rezultat daje ogromną satysfakcję.
Grzegorz, nie do końca z tym losowaniem jest źle. W tym roku w Rewalu losowanie było przed samym startem i to jest uczciwe wobec wszystkich. Nawet przerwy między grupami były na tyle duże (5 min), że szansa aby dobry dogonił dobrego były niewielkie (choć Bartek po pierwszym kółku tracił tylko kilkaset metrów do Tadka P.). Nie można powiedzieć, że te maratony albo turystyka albo na rekord. Nigdy rekordu nie zrobię ale turystycznie chyba też nie jadę... (przynajmniej tak mi się wydaje ;)) Dzięki losowaniu grup, a nie ustawianiu miałem szansę pojechać przez chwilę między innymi z Tobą. Z roku na rok jadę coraz szybciej (poprawiłem czas o 11 min) i jadąc z dużo słabszymi (nie ustawionymi) nie miałbym szans na lepsze wyniki. Najbliższy fajny wyścig w okolicy to VeloBerlin. Zamknięte ulice i start wspólny. Następne to chyba VeloToruń i Velo Poznań. Reszta dużo dalej.
Grzesiek, pojechałeś w czasie nieosiągalnym dla wielu, gratulacje. Jednego z tych małych silniczków chyba przypadkiem znam ;-) Z ciekawości - jechałeś już ze wspólnego ? To chyba faktycznie coś , co oprócz typowego zapierdalania łączy też elementy taktyki i dodatkowej adrenaliny związanej z bezpośrednią rywalizacją. Pewnie ryzyko też jest większe, bo trzeba mocniej ufać kompanom, ale mam wrażenie, ze dobrze się w tym ścigu odnajdziesz, czego Ci serdecznie życzę oraz odrobiny kolarskiego szczęścia :-)
Ula, losowanie to jedna wielka pomyłka. I tak nikt nie jest zadowolony z grup. Ustawianie było, jest i będzie. Dlatego albo jedzie się na rekord trasy, albo turystycznie. Też mam wrażenie, że te maratony to taka skamielina rowerowa. Na początku fajnie, ale żeby jeździć to co roku to chyba szkoda czasu. Za 2 tygodnie jadę do Kołobrzegu na start wspólny i to chyba będzie to czego oczekuję od tego typu imprez.