XII Ultramaraton Rowerowy im. Olka Czapnika - Świnoujście 2012

Sobota, 19 maja 2012 · Komentarze(13)
Mój pierwszy maraton, do którego miałem wyjeżdżone kilka tys. km w aktualnym sezonie (+ rolki), przepracowaną zimę, mini wyścigi z kolegami...
Trochę się obawiałem i jeszcze wieczorem przed startem zanudzałem żonę nad taktyką...

Rankiem szybko się spakowałem i razem z Mateuszem pojechaliśmy do Świnoujścia.
Na miejscu załatwiliśmy formalności, spotkaliśmy znajomych ze Szczecina, chwila pogaduchy i pora się rozgrzewać...
Temperatura przed startem oscylowała wokół 10 st., Mateusz trząsł się z zimna (ja też), wiał wiatr - początek przyjemny :)
Roman, który już miał w głowie rozplanowany cały wyścig, udzielił mi wskazówek jak i kogo mamy gonić. Wtedy właśnie dotarło do mnie, że to jest k%$#wa wyścig a nie zabawa i będzie ostra walka.
Plan był taki, aby dogonić startującego we wcześniejszej grupie p. Zbigniewa Kaczałę (nr 72) i razem jechać po medal ;) Musieliśmy więc od razu urwać się grupie i maksymalnie szybko dojść kolarza.

Start! (foto Gosia Adama):
rozgrzewka © James77


Jak ustaliśmy - tak zrobiliśmy :D
Z nami zabrał się jeszcze gość z M4 nr 88 i w tempie sprinterskim we trójkę pognaliśmy. Tym razem postanowiłem nie patrzeć na pulsometr tylko pilnować prędkości, Roman ustalił tempomat na 43-45 i tak po zmianach goniliśmy. Do Miedzyzdrojów "pożarliśmy" kilku samotników i małe peletonki, szybkość z jaką na nich spadaliśmy nie pozwalała nikomu się podczepić ;) (piękne to było)
Na tym odcinku na szynie kolejowej straciłem litrowy bidon z izotonikiem, zostając z pół litrem wody... Jak się później okazało, to zdarzenie zadecydowało o moim losie na wyścigu.
W drodze do Międzywodzia, na chopkach trochę odpuszczamy, jednak tempo nadal jest mocne. Ostatecznie grupę p. Zbigniewa dochodzimy przed zjazdem na Wolin ;)
I tu mój plan minimum został wykonany, mogłem już odpuścić, albo dalej walczyć.
Wybrałem to drugie i w 5-6 osób jedziemy po zmianach pod bardzo silny wiatr. P. Zbigniew udziela mi (właściwie każdemu) krótkich kolarskich rad jak mam jechać (cenne doświadczenie), więc czuję się "ustawiony" w szeregu. :)
Niestety zaczyna brakować mi wody, i do tego wysychają mi usta co niechybnie wróży mój zgon, zjeżdżam więc na koniec grupy, gdzie jechało kilku takich jak ja (chyba) i postanawiam dotrwać do bufetu.
W Wolinie oczywiście stało co miało się stać; grupa odjeżdża przy uzupełnianiu bidonu. Tankowanie trwało z 10 sekund ale mimo długiej pogoni nie byłem nawet w stanie skasować połowy dystansu. Wyprzedzam kilku odpadniętych, aż na długim zjeździe za Wolinem (tam był Vmax) doganiam gościa chyba z M5, który dziarsko pogina i widać że chce jeszcze jechać. Przed nami majaczy jakaś nowa grupka, rzucam więc koledze propozycję wspólnego dojścia do niej. Zgoda i współpraca jest, więc szybko się do nowych kolarzy podczepiamy. Grupa (ok. 12 osób) ma numery od 50 wzwyż, więc myślę sobie, że mam mega czas i sporą nad nimi przewagę. W peletonie rowery szosowe i górale, zwykłe i karbonowe, jest ekipa z Gryfic. Niestety prędkość w okolicach 30-32 jest dla mnie za wolna (!), w dodatku na końcu jest dużo szarpania i nieskładnej jazdy. Przebijam się na początek i zaczynam nadawać ton ;)
Daję długie po 35-37km/h zmiany licząc na współpracę. Niestety początkowo nikt za mną nie jedzie, często odjeżdżam i później czekam, zmiany są wolniejsze...
"tracę czas" - myślę, na półmetek wpadamy rozpędzeni i pora zaczynać od początku.
Tak jechaliśmy do Międzyzdrojów, dopiero gdy zaczęły pojawiać się hopki (na szczęście) reszta zostaje a ja z kolegą z nr 56 i jeszcze z góralem połykamy górki. Góral na którejś zostaje a my we dwójkę dajemy czadu na zjazdach. Gdy za nami już nikogo nie widać, krótka narada co robimy; zdecydowanie jedziemy! Przed zjazdem na Wolin łapie się z nami jeszcze jeden gość. I w trójkę na krótkich zmianach przemy na południe. W połowie odcinka podczepia się jeszcze czwarty kolarz, więc czekając na zmianę można już sporo odpocząć. Mniej więcej w tym miejscu kończy mi się woda, język staje kołkiem a ja zaczynam modlić się o utrzymanie koła...
Na szczęście kryzys minął, gdy zobaczyłem most w Wolinie (piękny widok:)), w bufecie robimy sobie wszyscy postój na napełnienie bidonów. Łapię jeszcze bułkę i w drogę. Na podjeździe za Wolinem odpada kolega, i tak już we trójkę dojeżdżamy wszyscy dająć równe zmiany do końca. Jeden z nas pojechał na trzecią pętlę, drugi kolega był z M5 (3 miejsce, 11 w Open) więc bez ostrego finiszu wjeżdżamy na metę...

ufff. Koniec, finito, the end, chcę pić!!
Podchodzą do mnie wyluzowani Roman z Magdą popijając colę w puszcze, pytają się jak było... Myślałem, że im te puszki zabiorę i gdzieś szybko - zanim mnie złapią - wypiję :D
Niedługo po mnie wpada Mateusz, równie zmęczony.
Na gorąco dzielimy się wrażeniami; jak się okazuje spokój Romka spowodowany jest pierwszym miejscem w generalce, więc jak zwykle wszystko pod kontrolą ;)
Jeszcze szybko posiłek regeneracyjny (byłem tak zmęczony, że miałem problem z utrzymaniem łyżki), chwila odpoczynku i w drogę powrotną...

Wyniki:
M3 1/9
Open: 6/60 ze stratą do Romka 16min:29s (ach ten bidon!)

Organizacyjnie było bez większych zastrzeżeń.
Może zabrakło policjanta, który by wstrzymywał na chwilę ruch kiedy grupy wpadały do Wolina, 2 razy jechałem i 2 razy totalna partyzantka z wymuszaniem przejazdu...
W bufecie były kartony bułek, ale na mecie tylko batony i banany których już nie mogłem w siebie wpychać. Żurek oczywiście dobry tylko mało... Przydała się bułka z Wolina ;)
Zabrakło miejsca aby gdzieś się opłukać, na twarzy każdy miał zaschniętą sól no i coś kupić do jedzenia (nie słodkie)... ale to tylko moje skromne 3 grosze i organizator nie musi brać ich pod uwagę.

na trasie zjadłem: 3 żelki (najlepsze jakie jadłem) Isostara, 2 banany, 2 batoniki
wypiłem: 2 bidony (małe) wody, w domu do wieczora wlałem w siebie jeszcze 4 litry różnych płynów.

Następnego dnia pognałem po puchar (już drugi - Romek idziemy równo :D ), tam z resztą bandy porobiliśmy sobie foty, była kupa śmiechu i zabawy. Musiałem się jednak wcześnie zawijać, więc nie wiem na czym się skończyło. ;)

ekipa ze Szczecina © James77


Niestety licznik nawalił i straciłem dane z 3/4 trasy, mam tylko dane statystyczne.

strona organizatora: maraton
strona do wyników (były na żywo): wyniki

<iframe src="" width="600" height="400" frameborder="0" scrolling="no" marginheight="0" marginwidth="0"></iframe>

Komentarze (13)

Gratulacje :)

kfiatek13m 21:27 wtorek, 22 maja 2012

gratulacje!

dobrze, że z wami nie jechałem, bo bym poziom zaniżył :)

sargath 07:38 poniedziałek, 21 maja 2012

Dzięki :)
zgadza się Romek, wtedy zastawnawiałem się czy mam rozłożyć picie na max długo, aż na którymś bufecie staniecie, albo teraz stanąć i z pełnym bidonem walczyć sam. I dobrze zrobiłem bo inaczej bym odpadł...

James77 06:09 poniedziałek, 21 maja 2012

GRATULACJE!!!

rowerzystka 22:27 niedziela, 20 maja 2012

Gratulacje Grzesiek ;)

saren86 21:05 niedziela, 20 maja 2012

Graty mój gregario. Pudło jest!!! Świetna jazda jak byleś z nami choc jak pytałem na trasie Międzywodzie -Wolin to miałeś chyba lekki zatyk bo nie wyglądałeś dobrze. Pewnie przez bidon i dostarczenie picia.

ps. ja mam już 3 puchary :P Teraz dwa i Łobez w zeszłym roku ;)

wober 20:06 niedziela, 20 maja 2012

Zaczeliście coś brać, czy o co chodzi?;) Gratulacje.

widmo 19:45 niedziela, 20 maja 2012

Gratulacje Gregorio keep''in goin! :)

Eryczek 18:29 niedziela, 20 maja 2012

...graty James!!

Bodi-removed 18:23 niedziela, 20 maja 2012

Grześ jeszcze raz gratuluję! Romek w końcu ma mocnego kompana do maratonów z własnego podwórka, który za nim nadąża, ja mu w Łobzie nie dałem rady :) Zdjęcia ładują się na picasse, zapodam potem linka.

maccacus 17:42 niedziela, 20 maja 2012

bidon był wysoki, litrowy (i ciężki), a koszyk mam z regulacją na różne butelki i chyba był za słabo skręcony. Ten system bardziej przydaje się na wycieczki, bo na wyścigu picie z czegoś takiego jest mało poręczne. Następnym razem będę miał już normalny uchwyt i zwykły bidon.

James77 17:22 niedziela, 20 maja 2012
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa ejsza

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]