trening nr 4 - burza!
Czwartek, 9 maja 2013
· Komentarze(0)
Kategoria 50-100km, jazda treningowa
sesja wytrzymałościowa
intensywność: miało być komfort (65%HRmax) ale była ostra praca.
Trening, którego nie da się przeprowadzić rano, bo musiałbym wyjść o 4:00
Powrót z pracy rozgrzał mnie do jazdy, więc od pierwszych metrów pojechałem mocno.
Plan zakładał spokojną jazdę, ale dzisiaj chciałem sie sprawdzić na 100km.
Dziś była pierwsza jazda w krótkim wdzianku, zjadłem banana i w drogę.
Pierwsza godzina jazdy: jadę na zachód pod wiatr, za sobą zostawiłem gigantyczną burzową chmurę, ale kolejna jest nad Locknitz...
Noga ładnie daje, utrzymuję prędkość ok.37 (wymyśliłem sobie, że min. będzie na 33, dobrze na 35 a świetnie na 37). Średnia 34,9
Druga godzina: Jem banana. Trafiam na brukowane odcinki, które mnie mocno zwalniają. Dalej wieje i zaczynam żałować, że nie zabrałem nogawek. Niemcy grilują na całego, w każdej wiosce czuć pieczone mięsko (język ucieka mi do tyłka, mogę jedynie popić sobie isostara). W Gartz spada mi łańcuch (na wybojach) i muszę ręcznie go nakładać. Dobra okazja do nałożenia rękawków. Burza coraz bliżej (ciągle błyska). Jadę 33-35. Średnia (drugiej godz.) 32
Trzecia godzina: pora na batonik. Nawodnienie ok (zostało 1/3 zapasów), Asfalty już lepsze. Błyska prawie mi nad głową. Jestem przed Kołbaskowem i zaginam się ile mogę aby zdążyć... Robi się ciemno, jadę już bez okularów. Żałuję, że nie wziąłem tylnej lampki (mam tylko migacza na kierze).
W końcu przyszło co nieuchronne - nie, nie mój zgon tylko ta cholerna burza. A właściwie nawałnica. Pogoda się nagle załamała. Zrobiło się bardzo ciemno, zaczął padać "gruby" deszcz. Do tego wiał porywisty wiatr. Od deszczu zrobiło się biało, wiatr rzucał mną po ulicy, krople deszczu zadawały ból, do tego waliło z nieba (błysk i od razu grzmot i tak co chwilę)... Byłem w oku cyklonu... Za Warzymicami, jedyne schronienie to przydrożne drzewa, znalazłem nawet wiatę PKSu - ale metalową ;) - wolałem nie ryzykować. Kompletnie mokry, wyziębiony i obolały stanąłem dopiero w Stobnie - też w metalowej wiacie, ale w obszarze zabudowanym. Nie dało się dalej jechać. Przeczekałem najgorsze i żeby nie zmarznąć bardziej to w deszczu pojechałem do domu...
Więc rozumiecie, że średnia z tej godziny może byc marna - tylko 30,6 - obiecuję poprawę.
intensywność: miało być komfort (65%HRmax) ale była ostra praca.
Trening, którego nie da się przeprowadzić rano, bo musiałbym wyjść o 4:00
Powrót z pracy rozgrzał mnie do jazdy, więc od pierwszych metrów pojechałem mocno.
Plan zakładał spokojną jazdę, ale dzisiaj chciałem sie sprawdzić na 100km.
Dziś była pierwsza jazda w krótkim wdzianku, zjadłem banana i w drogę.
Pierwsza godzina jazdy: jadę na zachód pod wiatr, za sobą zostawiłem gigantyczną burzową chmurę, ale kolejna jest nad Locknitz...
Noga ładnie daje, utrzymuję prędkość ok.37 (wymyśliłem sobie, że min. będzie na 33, dobrze na 35 a świetnie na 37). Średnia 34,9
Druga godzina: Jem banana. Trafiam na brukowane odcinki, które mnie mocno zwalniają. Dalej wieje i zaczynam żałować, że nie zabrałem nogawek. Niemcy grilują na całego, w każdej wiosce czuć pieczone mięsko (język ucieka mi do tyłka, mogę jedynie popić sobie isostara). W Gartz spada mi łańcuch (na wybojach) i muszę ręcznie go nakładać. Dobra okazja do nałożenia rękawków. Burza coraz bliżej (ciągle błyska). Jadę 33-35. Średnia (drugiej godz.) 32
Trzecia godzina: pora na batonik. Nawodnienie ok (zostało 1/3 zapasów), Asfalty już lepsze. Błyska prawie mi nad głową. Jestem przed Kołbaskowem i zaginam się ile mogę aby zdążyć... Robi się ciemno, jadę już bez okularów. Żałuję, że nie wziąłem tylnej lampki (mam tylko migacza na kierze).
W końcu przyszło co nieuchronne - nie, nie mój zgon tylko ta cholerna burza. A właściwie nawałnica. Pogoda się nagle załamała. Zrobiło się bardzo ciemno, zaczął padać "gruby" deszcz. Do tego wiał porywisty wiatr. Od deszczu zrobiło się biało, wiatr rzucał mną po ulicy, krople deszczu zadawały ból, do tego waliło z nieba (błysk i od razu grzmot i tak co chwilę)... Byłem w oku cyklonu... Za Warzymicami, jedyne schronienie to przydrożne drzewa, znalazłem nawet wiatę PKSu - ale metalową ;) - wolałem nie ryzykować. Kompletnie mokry, wyziębiony i obolały stanąłem dopiero w Stobnie - też w metalowej wiacie, ale w obszarze zabudowanym. Nie dało się dalej jechać. Przeczekałem najgorsze i żeby nie zmarznąć bardziej to w deszczu pojechałem do domu...
Więc rozumiecie, że średnia z tej godziny może byc marna - tylko 30,6 - obiecuję poprawę.