X Gryficki Maraton Rowerowy Gryfland 2013
Po losowaniu grup - minę miałem nie tęgą - wszyscy znajomi są gdzieś porozrzucani, nie ma naszej paczki (tylko Robert)...cóż, to właśnie Roberta obrałem sobie za cel. Tym bardziej, że startował dwie grupy przede mną.
Moja grupa (V, start 9:20))to był zbiór "tatowych turystów" M5, M6 (bez obrazy, mam nadzieję), był jeden w mojej kategorii, ale gdy do niego zagadałem o tempo to... uwagę zwrócił jeden wycinak, który ustawił się z tyłu i jak się okazało został dolosowany akurat do mojej grupy (nr start. 292 Henryk Sienkiewicz, kat. M4).
To właśnie z nim zrobiliśmy ucieczkę i wspólną pogoń za Robertem.
Niedługo po starcie zaczęło padać - czego się chyba każdy spodziewał - ale deszcz był krótki i słaby. Z Henrykiem szybko doganialiśmy wcześniejszych zawodników, jeszcze przed Gryficami łapię grupkę z konkurentem z M3 z czwartej grupy (siadamy im nawet na kole żeby odpocząć, ale tempo za słabe i po krótkiej wymianie zdań jedziemy dalej). Paręnaście kilometrów dalej pierwsza nagroda za ciągłe zaginanie - kolejny z M3 z Roberta grupy! Poczułem zapach krwi w nozdrzach - dalej! ciśniemy! - krzyczę :)
Jadąc na północ to była ciężka walka z wiatrem, na szczęście Henryk ma nogę ze stali (ja z "cienkiej" stalki), nie ma chwili odpoczynku, nawet jadąc na kole mam 160bpm, ale daję ile trzeba i tempo trzymamy ponad 35...
W Niechorzu dojeżdżając do bramki...mijamy Roberta - samotnie jadącego! - coś się chyba musiało stać, bo grupę miał wręcz kilerską - krzyczę do Henryka, że to właśnie tego zawodnika gonimy od startu. Heniek na to... zwiększył prędkość. Nawrót i dalej z wiatrem mocno poszło.
Roberta dogoniliśmy przed Gryficami...ufff, można było lekko zwolnić, bo byłem już wypruty. Krótka wymiana zdań co tam się stało u niego i montujemy mały pociąg. Całość znowu przyspiesza, ale zmiany są już słabsze (oprócz Henryka).
W trójkę to jednak inna jazda, tętno nawet trochę spada jak jadę na kole.
Na którejś zmianie popełniam błąd taktyczny - jadę za długo i za mocno. Heniek poprawia i... puszczam koło...
Nie miałem siły ich dojść, to już był odcinek stale pod wiatr, i mimo zaciskania zębów i spinania pośladów odległość nie mogła zmaleć.
Sytuację uratował trochę bufet, na którym zatrzymał się tylko Robert, ale ja też musiałem stanąć po jedzenie. Zaraz za nim dystans między nami wynosił ok. 300m. Widziałem jak Robert czeka na mnie, jednak mocna jazda zbierała swoje żniwo - byłem bez siły... Z każdą minutą kolega się powoli oddalał - miałem jeszcze na tyle determinacji, aby nie odpuszczać i nie stracić wypracowanej przewagi...
Ostatecznie dojechałem 2 min. po Robercie, samotnie cisnąć pod ten cholerny wiatr.
Na mecie ledwo zszedłem z roweru. Ujechałem się na maxa, ale czas za to jak dla mnie bajka - 4:05:10 co dało mi drugie miejsce w kategorii (Robert trzecie) i 10 w open.
W bufecie zjadłem 4 słodkie bułki i 0,5l wody. Szkoda, że miałem ważne sprawy rodzinne i musiałem się zbierać, bo ominęła mnie dekoracja (który to już raz!).
A w sumie to jedyna i najmilsza nagroda za to wszystko...
Następnym razem!
p.s. gratulacje dla pozostałych kolegów :)
Kolega pościgowy:
Kompan w pościgu© James77
Start Marcina:
Odjazd Marcina© James77
Start Roberta:
Robert na czele© James77
A to ja - ujechany - zdjęcie wzięte bez zgody Arka:
wyniki kat. Mega Open M