Waga od 3 tygodni stoi w miejscu. Nie mogę zgubić 1,5kg ciała. Według pomiarów wagi, tłuszcz spada, ale jednocześcnie rosną mięśnie i tak stoję w miejscu. Do końca roku jeszcze 3 tygodnie więc trochę czasu jeszcze mam. Dzisiaj -2st C, samochody i dachy zamrożone, zimno ale jadę. W takiej temperaturze jeszcze nie jechałem, więc stopy nasmarowałem maścią rozgrzewającą mając nadzieję, że jak najpóźniej je odmrożę (zakładam letnie i zimowe skarpety + ochraniacze neoprenowe). W sumie pomogło, bo zazwyczaj silny ból pojawia się po 30 min. jazdy, a teraz słaby ból po 40min jazdy. Idzie wytrzymać. Odmroziłem sobie za to kciuki (2 pary rękawiczek - biegowe i zimowe rowerowe) i to dosyć szybko, na końcu trasy straciłem w nich czucie (o zmianach biegów nie było mowy). Trasa była cała pokryta szronem i jechałem maksymalnie ostrożnie - stąd kiepski czas.
Rano lało, więc również z treningu nici, na szczęście o 7 przestało i zobaczyłem na niebie gwiazdy ;) Samochód dalej niesprawny, więc ubrałem się w obcisłe i pognałem do roboty. Dzisiaj na wysokości kościółka w Mierzynie podczepiłem się pod tira i podwiozłem się do szczytu Ku Słońcu, dalej po mokrej kostce brukowej wolałem jechać z dalszą perspektywą niż 2m ;) I tak było powyżej 40km/h. Pobiłem tym samym rekord dojazdu do pracy - 23min (10km). Powrót przez miasto, bez rewelacji, b. silny wmordewind. A i chyba zacznę jeździć z kamerą bo kretynów za kółkiem nie brakuje. Chyba każdy kierowca raz na jakiś czas powinien rowerem przejechać przez miasto. Z siodełka widać doskonale brak wyobraźni, bezsensowność wyprzedzania za wszelką cenę oraz brak kultury dla innych użytkowników.
Rano (o 5:00) lało, więc trening odpuściłem. Z powodu awarii samochodu, wybrałem się rowerem do pracy. Oczywiście nie muszę pisać, że byłem szybciej niż jadę samochodem. W drodze powrotnej na Piotra Skargi przy sklepie Kadrzyńskiego odpadł przedni błotnik. A ponieważ to już był któryś raz, to pomyślałem, że przyszła pora na nowy i pojechałem. Wracałem jak na skrzydłach, zostawiłem plecak w pracy, było praktycznie sucho i bez wiatru, a ja byłem ubrany idealnie na taką temperaturę. Dodatkowo mogłem sprawdzić lampkę w warunkach miejskich. Wszystko fajnie się zgrało, więc na obiad przyjechała pizza (limit w grudniu wyczerpany ;)
5:20 - na termometrze 3st C patrze przez okno - mgły nie ma, nie pada, chyba sucho ;) decyzja - oczywiście jadę :) i tak mógłbym skończyć, ale... asfalt miejscami mocno zmrożony (błyszczał), więc skręcałem ostrożnie. Niestety na odcinku do Linken poniosło mnie i na lekkim skręcie zbyt mocno się przechyliłem i oczywiście koło szybko uciekło a ja wyciąłem pięknego szlifa. Rower poleciał w trawę, a ja parę metrów ślizgałem się po ścieżce z głową przy asfalcie. Strat w sprzęcie nie ma, padłem na lewą stronę, ale fifa na biodrze jest i boli ramię. To już drugi raz w ciągu 2 tygodni, kiedy walę kaskiem w asfalt. Gupi ma szczęscie :D
Pora wpisywać te jazdy codziennie, to chociaż statystyki poprawię, no i wrażenia na bieżąco będę spisywał. Rano o 6 było mokro, a termometr wskazywał 4 st. C. wiatr słaby. Dziś noga podawała, więc jechałem całkiem dobrze. Do tej pory myślałem, że przez piesze przejście graniczne w Buku przejeżdżają tylko polacy, ale nie, dziś jechał po chodniku wiejski szkopek. Wracając ścieżką rowerową do Linken zaskoczyłem sarnią rodzinkę. Bidulki stały między barierką odgradzającą szosę a ścieżką rowerową, którą jechałem. Panika była wielka, jedna 2 metry przede mną przeskoczyła w las, inne pobiegły ze mną i trochę dalej się odważyły. :) Z bliska taka sarna ma głowę na wysokości moich ramion, więc adrenalina trochę podskoczyła.
Zaraz po wyjechaniu z garażu przekrzywiło mi się siodełko, więc cały dystans przejechałem z podniesionym nosem.
1 listopada wdrożyłem tajny plan pozbycia się trochę tłuszczu co by być jeszcze szybszym ;). Czas: 1 miesiąc, cel: zgubić 5kg, środki: rower, odtłuszczona dieta (czyli bez fastfoodów). Wiedziałem, że muszę jeździć regularnie więc naturalnym czasem była godzina treningu przed pracą, wieczorem już nie miałbym tyle zapału no i jest jeszcze życie rodzinne. Pętla jaką wybrałem to 30km dobrego asfaltu: Mierzyn/Dobra/Blankensee/Bismarck/Linken/Mierzyn - czas 1:04 do 1:10. wyniki: 5.11.11: waga: 89kg; tłuszcz: 18% 4.12.11: waga: 86,7kg, tłuszcz: 16,8% pomiary tkanki tł. są orientacyjne, ale jest trend spadkowy (tkanka mięśniowa za to rośnie). Cel uważam za połowicznie osiągnięty, bo chociaż codzienny trening spalał ponad 1000kcal (pon-pt, sob. wolne, niedziela dodatkowe 4-5 tys. kcal) to jednak do 85kg zabrakło. Jako że pogoda wciąż dopisuje zamierzam tak jeździć ile się da + wywaliłem z jadłospisu parę błędów żywieniowych. Cel na koniec roku - ważyć te cholerne 85kg. Determinację i motywację więc mam. Odnośnie sprzętu: nabyłem lampkę magicshine mj-872 więc moc jest ze mną ;) około 3/4 trasy biegnie w zupełnych ciemnościach, a taka lampka pozwala mi jechać 30km/h zupełnie swobodnie (na 50% mocy). Raz się wywróciłem na oszronionych pasach w Dobrej - naderwałem spodnie (fak!), obtarłem nowe siodełko (fak, fak), i przeszlifowałem wózek xtra (fak, fak, fak). Poza tym to nudy :D
łącznie w listopadzie wyszło 850km (w tym 3 jazdy niedzielne po puszczy bukowej)