... - jak śpiewał pan Axl. -1, jeszcze większa mgła, ciemność i las... - to jest klimat do jazdy. W lesie bliskie spotkanie z dzikami (przy Gubałówce) - na szczęście wystraszyły się bardziej ode mnie i uciekły. Trasa jak co piątek - Miodowa, Gubałówka, kawałek jakimś szlakiem, Jasne Błonia, praca.
Stopy oczywiście odmroziłem (do bólu) ale się spodziewałem. Jeżdżę już w rękawicach narciarskich i teraz dłonie są ciepłe. Niska temperatura odczuwalnie wpływa na jakość pracy zawieszenia (wszystko się utwardza), pojemność akumulatorów lampki - 100% mocy starczy może na 1h jazdy (50% na ok. 3h) - czyli 2 razy mniej niż w lecie (mam na to DIY battery packa - prądu mi nie zabraknie).
p.s. powrót bocznymi drogami z super, hiper, mega szybkim podjazdem Piotra Skargi - stałe 30 do samej góry - ucieczka przed autobusem ;)
Warunki pogodowe słabe; widzialność we mgle do 100m, dachy i samochody białe, niebo zachmurzone, 1st...dobrze, że sucho.
Pojechałem do kota (w Locknitz), którego przez mgłę i tak nie widziałem. Z racji dłuższej jazdy dodatkowa koszulka jako czwarta warstwa. Do tego rękawice narciarskie i neopreny na mróz. Stopy odmroziłem - jednak nie obejdzie się bez zakupu butów zimowych z spd. Dłonie za to ciepłe, jakbym nigdzie nie wychodził. Bluza biała od szadzi, ale nie zmarzłem.
Sarnę tylko jedną pogoniłem - spod ostatniej latarni w Buku.
1 st. i skrobiemy szyby panowie. Za to niebo gwiaździste, można było zimowych gwiazdozbiorów szukać.
W Dołujach miałem niebezpieczną sytuację na drodze: na podjeździe jechał TIR (już był prawie na szczycie) i nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nagle na moim pasie nie pojawił się palant, który wyprzedzał go na wzniesieniu! Zepchnął mnie na pobocze (mikre zresztą). Nie wiem co sobie ten człowiek myślał, ale chyba nic...
Na wiejskich falbankach za Blankensee sarenka przebiegła mi przed samym kołem. Dobrze, że sama była, bo druga by już nie zdążyła...
4st - na szczęście widać gwiazdy znak, że sucho. Po wczorajszym praniu buty jeszcze mocno wilgotne. Zakładam na skarpety worki foliowe, a na wszystko neopreny na mróz. Reszta ubioru - jak zwykle na 5st.
Jechałem raczej lekko, stałe 28-30. Kolana lekko bolą po wczorajszym biegu, nie chciałem się zbytnio wysilać.
Napęd za to chodzi super. Biegi znów zmieniają się w ułamku sekundy.
Miał być odpoczynek, ale wtorek będzie zajęty więc wieczorem bieg (3b/2m)x7.
Serwis: okazało się, że w niedzielę skrzywiłem hak przerzutki, sama też lekko ucierpiała - z karbonowego wózka wyrwany został trzpień przy dolnym kółku... Mycie roweru, wymiana haka, linki, pancerza, prostowanie tarczy hamulcowej (też ją skrzywiłem), olej na łańcuch. Zimowe kółka założę później, już miałem dosyć tego dłubania.
Dzień zabawy po lasach szczecińskich. Mam lekki przesyt stałych ścieżek po których jeżdżę. Postanowiłem jechać tylko po nieznanych trasach. Wybrałem żółty szlak. Zapowiadał się obiecująco:
Oznaczenia były na tyle skąpe, że po 20min. wróciłem skąd zacząłem :/. Muszę pojechać nim jeszcze raz, bo w ogóle nie znam tych rejonów, a szlak wyglądał ciekawie. Dalej była już luźna jazda, jechałem wszędzie tam gdzie wypatrzyłem jakiś podjazd. Przyszło mi nawet przenosić rower przez kilkanaście powalonych drzew na czerwonym szlaku (ok. 100m). MTB to też błoto. Było. Trafiłem na rozjechaną przez ciężki sprzęt drogę, na której zaliczyłem piękną wywrotkę. Straciłem równowagę, nie zdążyłem (albo nie mogłem) wypiąć nogi i położyłem się na stronę napędu w rozmiękłe błoto... Zanim się wygrzebałem i doszedłem "na brzeg" nasączyłem sobie jeszcze stopy (po kostki)... Patrzę na rower: cały, pedały się kręcą... można jechać. Jednak nie długo, bo za chwilę coś się dzieje z napędem, koło nie chce się kręcić. Spojrzenie na przerzutkę - o fak - co to jest?
Po bliższych oględzinach okazuje się że hak jest skrzywiony i przerzutka jest ustawiona pod kątem... Pięknie: nie wiem gdzie jestem, mam mokre stopy i dłonie, przerzutka nie działa... Ale rowerzyści to twarde chłopaki, ręcznie ustawiam możliwy bieg i dotaczam się do jakiegoś szlaku a nim na Głębokie i dalej ze strzelającą przerzutką przez miasto do domu...
Na dzisiaj mam dość. Jutro dzień wolny, znowu czeka mnie przymusowy serwis. Pora już założyć zimowy napęd i koła (szkoda, że nie mam zapasowej przerzutki)...
p.s.1: rano bieg 7x(1:30/3:30), wczoraj z powodu lenia nawet żona mnie ruszyła... p.s.2: niedziela dzień ważenia: waga: 81,8kg tłuszcz: 13,7% woda: 60,3% mięsko: 44,9% Kg mniej niż 2 tyg temu. Tłuszcz dalej bez zmian. Chyba ustaliła się równowaga między tym ile jem a ile się ruszam... Bez modyfikacji się nie obejdzie, te 2 kilo będzie chyba najtrudniejsze niż ostatnie 10...
Do pracy rowerem przez Głębokie i Gubałówkę. Wjazd do lasu w świetle lampy, wyjazd już o świcie. Na Głębokim bliskie spotkanie z młodą sarną (ok. 5m). Rower uje%^$ny do wysokości błotników. Ja też.
p.s. powrót przez Głębokie w całkowitej ciemności. MJ872 i nie ma chu#a we wsi
Miałem chęć pozdrowić dziś kota w Locknitz. Warunki pogodowe - jak na 5:00 w listopadzie - super: sucho, 8st i tylko wiatr silnie odczuwalny...
Już na początku trasy zaskoczenie: na krajówce zatrzymuje się samochód, ja też i patrzę co się dzieje - okazuje się, że spokojnie idą sobie 2 sarny. Czekamy aż sobie przejdą i jedziemy dalej.
W Locknitz przed nosem zamyka mi się przejazd kolejowy. Przez chwilę myślę, aby go przejechać, ale - kurde - jestem w Niemczech - tu ludzie szanują przepisy i ja też. Stałem na tyle długo, że zdążyłem z bluzy wyjąć telefon, przymierzyć się i uwiecznić za którymś razem taką fotę:
Zestaw zimowy okazał się za gruby. Przyjechałem mokry jak mysz. Powinieniem pojechać w długich gaciach i letnich rękawiczkach.
Jeszcze dygresja o kierowcach: mijam na prostej w Dobrej pajaca, który na mój widok nie raczy wyłączyć świateł drogowych, co skutkuje mroczkami. Na krajówce rozpoznaję kilka stałych ciulów, którzy mnie blisko i szybko wyprzedają... Wjeżdżam do Niemiec: na wiejskich drogach samochody z przeciwka albo się zatrzymują, albo zjeżdżają z asfaltu abym przejechał. Jak dojeżdża auto do mnie a z przeciwka jedzie inny, to jedzie za mną (nie na kole) i czeka na wolne miejsce. Jak już wyprzedza to w bezpiecznej odległości... Ale Ameryki nie odkryłem, tu jest normalnie, to u nas jest dzicz.