Mega ustawka sezonu: Robert, Romek, Mateusz, Adam, Daniel, Marcin, Bartek, kolega świeżo poznany i ja - bez pary. Dodatkowo zgłosiłem się na przewodnika, więc przyłożyłem się, żeby było ciekawie (chociaż płasko). W Pasewalku plany się zmieniły i skoczyliśmy na hopki do Krackow.
Dzisiaj było wszystko co się robi na rowerze szosowym: szybkie tempo, mocne zmiany, pościgi, skoki, podjazdy, zagięcia... Niby płasko a działo się...
To był ostatni test przed maratonami w przyszłym miesiącu, tak też to dzisiejszej ustawki podszedłem - starałem się być aktywny i stale kontrolować co się dzieje na przedzie.
Miało być w planach 3 godziny treningu wytrzymałościowego, ale po ciężkim dniu skróciłem plan do dwóch. Za Locknitz łapię kapcia. No pięknie, po tym całym dniu jeszcze to... Wyciągam zapas...a tu wentyl samochodowy.
ha, ha, ha
Dzięki litości mojego Dyra Sportowego, który po godzinie marszu (!) odebrał mnie z parkingu (tego PRZED Locknitz) byłem w domu o 21:30.
Parafrazując komentarz Romka - wpłynie to na mnie pozytywnie i wzniesie moje treningi na wyżyny pro tour.
Kiedyś tak to wyglądało... kawa o 5:30, ulizanie sterczących włosów, naciąganie na zaspane ciało lajkry, licznik start i ogień...
Dzisiaj były idealne warunki, abym spróbował wykręcić jakiś niezły czas mojej pętli. I chyba się udało, chociaż w drugiej części wyraźnie zwolniłem, a dwa podjazdy na powrocie poszły słabo. Za to jadąc do Blankensee brakowało przełożeń, jeszcze nigdy tak długo nie jechałem na max. przełożeniu (ha, ha trzepackie 50x12).
Jedna uwaga: ludzie nie ogarniają, że rower jedzie 50km/h - trzeba za nich myśleć i mieć oko na wszystko co sie rusza.
Plan zakładał 2 godz. sesji odpoczynkowej...ale za oknem świeciło tak piękne słońce, było bezwietrznie a w rowerze czekały koła do sprawdzenia, że nie mogłem sobie odmówić przyjemności i zdarłem laczki aż do Locknitz ;)
Piasta na początku trochę nierówno się obracała (skutek mojego amatorskiego wciśnięcia łożysk), ale po godzinie wszystko zaczęło cykać jednostajnie i co najważniejsze głośno :)
W ramach czasu wolnego - serwis roweru. Na stół operacyjny poszło tylne koło, które od pewnego czasu miało tendencję do dziwnego "uciekania" i pobrzękiwania na zakrętach. Po dłuższych oględzinach i opukiwaniu roweru znalazłem luz na osi tylnej piasty. Rozbiórka potwierdziła zużycie środkowego łożyska (od strony kasety) i obracanie się ośki względem wewnętrznej bieżni łożyska (i luz).
Wycisnąłem wszystkie łożyska (4szt.) a tu taki widok:
To się dzieje po JEDNYM maratonie (błotnym) i dalszej jeździe bez rozebrania piasty (ale w suchych warunkach). Zająłem się tym dopiero, kiedy wyszedł problem czyli pół roku później.
Dzisiaj na żywioł, jak mi się chciało to mocno, jak nie to luźno. Od Brussow do Locknitz pełny gaz - tam się fajnie mknie.
W jakiejś wsi spotkałem "traktorowe" miasteczko z zabytkowymi ciągnikami. W Pasewalku, na tym dziwnym rynku była impreza ze strażą pożarną i sporo luda (a chciałem sobie tam przystanąć).