Pojechałem sobie wczesnym rankiem na lekką, regenerującą jazdę. Toczyłem się tak wolno, że wypatrzyłem zająca, bażanta i posłuchałem sobie śpiewu ptaków... W Krackow pokręciłem się po wsi i odkryłem muzeum automobili, w zabytkowym pięknie odrestaurowanym dworku. Muszę tam jeszcze wrócić (rano zamknięte było).
Czyli mój ośmiogodzinny trening wytrzymałości metodą ciągłą :)
Mówiąc po ludzku: pojechałem nad morze posłuchać, czy w tym roku szumi sobie inaczej.
Stwierdzam, że tak samo, ale co sobie pojeździłem, to moje.
A już pisząc dokładniej: rano miałem sen, w którym wchodzę do nadmorskiego baru z szaszłykiem, zostawiam rower przed wejściem, a po posiłku stwierdzam...złodziejskie rozebranie roweru do gołej ramy! he, he, tak - złodziej zostawił mi ramę ;) co się we śnie zestresowałem... obudziłem się i oznajmiłem zaspanej żonie, że jadę dziś do Międzyzdroi zjeść tłustego szaszłyka.
Po 3,5 godzinie od wyjścia - lansuję się na promenadzie szukając gdzie by tu zaparkować. I powiem Wam, że ludu było tyle, że nie było wolnych miejsc! Wobec czego szukałem chociaż lodziarni, ale przypomniał mi się poranny sen (może to była lodziarnia?) i zrezygnowałem. Postanowiłem skoczyć na tutejsze hopki i śmignąć do Międzywodzia - może tam...
Do Międzywodzia zanim dojechałem, to zjadłem część swoich zapasów i nie widziałem sensu szukania dodatkowego jedzenia - skręciłem do Wolina. A tam... hulaj dusza - wiatru nie ma - piękna, szybka jazda w fajnymi widokami i do tego w pełnym, majowym słońcu... W Wolinie musiałem uzupełnić bidony i dokupić sobie trochę słodkości. Nawiasem mówiąc - wiecie czym się różnią niemieckie wsie od polskich? Oczywiście tam jest czyściej i ładniej, ale nie o to mi teraz chodzi. W polskich wiochach - jakie by one nie były - ZAWSZE są 2-3 otwarte spożywki. W Dojczach można przejechać 10 wsi i nawet stacji benzynowej nie trafić, a wiejskich spożywek nie ma (najmniejsze to Lidl). Dzisiaj nie musiałem się martwić o zapasy - 10 min. i mam pełne bidony. To plus.
Wyjechałem o 9, wróciłem o 18. Samej jazdy to niecałe 8 godzin. Rower spisał się jak należy - zawiózł mnie szybko tam gdzie chciałem. :)
Garmin podaje 10tyś spalonych kalorii, czyli realne 5 - nieźle - starczy na powiększonego Mcdonalda, sałatkę i 2 piwa. Już uzupełnione ;)
Nie ma wycieczki, bez foty na bloga - ja, przy ostatnim zejściu na plażę w Międzyzdrojach:
Zdjęcie trochę za duże, bo photo.bikestats nie działa i wrzucam z innego miejsca.
Początek majówki odbił się porannym bólem głowy... Na moje stękanie żonka zaleciła właśnie tytułowe przewietrzenie płuca. Na jej propozycję oczka mi błysnęły, ból już jakby mniejszy się zrobił a ja po chwili wyskoczyłem na swoją standardową, poranną pętlę z zamiarem wykręcenia dobrego czasu.
Wyszło całkiem nieźle, szczególnie po wczorajszych "maratonach". Ból minął, uśmiech wrócił... Można grilować dalej :D
No w końcu... pogoda na zamówienie: najpierw lekki chłodzik, a później już mnóstwo słońca i praktycznie bez wiatru. Majowo sobie pojechaliśmy w składzie: Adam, Roman, Daniel.
Na początku razem z mastersami z Głębokiego, by w Dobrej rozjechać się w swoim składzie. Parę pomysłów na trasę było, ale ostatecznie Daniel poprowadził naszą grupkę (a taką fajną setę wymyśliłem :)). Ponieważ ostatnio trochę odczuwam zmęczenie i bóle ud, to wszyscy odetchnęli, że nie będzie zaginania :D Marny żart oczywiście - jazda miała być lekka i przyjemna i taka - mam nadzieję - była.
W Schmolln (wiocha za tym fajnym podjazdem za autostradą) robimy sobie przerwę na złapanie oddechu i parę uwag o tym jak kto się na ten sezon wycieniował ;):
Za Brussow łapie nas grupka mastersów, z którymi się później ścigamy (albo oni podkręcają tempo do powyżej 50km/h)... Wracamy przez Locknitz, gdzie każdy odjeżdża własnym tempem w swoją stronę... Do następnego :)