Koniec miesiąca i koniec planiku wytopu. Przez miesiąc utoczyłem...2kg (tłuszcz 13,8%) masy ciała. Udało się przy tym zupełnie odstawić samochód (chociaż kilka spraw na mieście wyszło i kombinowałem). Wynik taki sobie, ale od połowy miesiąca jeździłem dla samej przyjemności jeżdżenia i nie patrzyłem na dietę.
Dzisiaj chciałem wykorzystać dobrą pogodę (?) i "przelecieć" swoją pętlę, ale na leśnej drodze w Niemczech (do Grenzdorf)o 5:40 (do wschodu jeszcze 40min) złapałem kapcia. Zmieniałem dętkę tylko w świetle lampki. Kolejny raz MJ872 spełniła swe zadanie. Nie mam pojęcia jak bym to robił na zwykłej lampce. Przez awarię musiałem skócić trasę. Cholernie zmarzły mi dłonie (do bólu), dopiero w mieście odzyskałem temperaturę.
Piątek uśpił moją czujność rewolucyjną i wstałem dopiero na trzeci budzik... Dzisiejsza jazda to nic szczególnego, po prostu przejechana, bez ognia. Czas 2:11. Połowa trasy w ciemności. Już się przyzwyczaiłem i przez las jadę normalnie.
p.s. 6st C + buty zimowe + neopreny = ciepło na 2 godziny.
Stało się - czas pętli 2:00/62km i wiem, że jeszcze można 1-2 minuty urwać. Ale nie mam zamiaru już tego sprawdzać - króliczek złapany. Warunki: full na oponach 2.25, temp. 5st. (letnie buty + neopreny), mgła killer (jechałem bez okularów, pęd powietrza wyciskał łzy), asfalt, trochę lekkiego terenu, miasto. Średnia: 30,7 - jak dla mnie jest ok.
Po wczorajszym jęczeniu nie ma śladu. Wieczorem jeszcze umyłem i przygotowałem rower jak do maratonu (w sobotę zrobiłem serwis amora - nowe uszczelki + olej).
Trza brać byka za rogi - pomyślałem rano i pognałem mocno w ciemność...
Czas 2:02/62km - ale wiem, że mogę jeszcze 2 min. urwać. Odkrycie dnia: czysty i nasmarowany rower jeździ szybciej.
...padał godzinę, ale zdążył wszystko mi zmoczyć (nawet dostał się przez wystającą z nad zimowych butów grubą skarpetę do palców i tam się gromadził). Na niemieckich polach tak padało, że miałem biało przed lampką. Do tego silny wiatr zniechęcał do jazdy. Po co ja się tak męczę? Skóciłem trasę - to nie miało sensu.
Poranny dystans w 2:09. W porównaniu do poniedziałku - dłużej o 8 minut. Wieczorkiem trzasnąłem to samo ale w odwrotnym kierunku. Wyszedłem przed wschodem, wróciłem po zachodzie. Dobre lampki do podstawa.
62km/2:08 - przez pierwszą godzinę przysypiałem na rowerze próbując przy tym utrzymać 30km/h i nie odjechać zbytnio od krawędzi drogi. Może dlatego dzisiaj tak słabo...
p.s. po wczorajszej ulewie nie wszystko wyschło i jechałem w innym zestawie (+buty zimowe), jakoś inaczej było i zimniej.
Trzecia jazda nową trasą... można pokusić się o pierwsze wnioski: - 2 godziny jazdy na kawie sprawia, że do śniadania dokładam drożdżówkę (przyjeżdżam głodny jak wilk), - jadę coraz wolniej (2min. więcej dziennie), - nogi nie bolą jak rok temu przy codziennej 50tce (wtedy często miałem kołki zamiast nóg), - czuję, kiedy kończy mi się energia (dzisiaj to było przy 1:45). Po pierwszej godzinie tempo spada o 10% i muszę wkładać więcej wysiłku aby utrzymać 30, - oglądam piękne wschody słońca, ale nie mam czasu ich focić.
Dzisiaj 62km w 2:06. Temp. 6 st. - na butach najgrubsze neopreny jakie mam - wytrzymały 1:30, później już było zimno. I tak z pogodą mi farci, bo pada jak już jestem w pracy.
p.s. jak mogę ponarzekać - to nie cierpię pierwszych minut jazdy, kiedy jeszcze ciało jest nie rozgrzane i zimno wszędzie się wciska...
p.s.2: powrót w deszczu, przyjechałem całkowicie przemoczony.
Warunki takie same jak wczoraj. W Locknitz łapię się na zamknięty przejazd kolejowy i czekam 3 minuty. Nogi nadal dobrze kręcą i na razie średnią utrzymuję. (2:04)