Aktywność: Przedpracowe, słoneczne 50km. Chociaż było 2 stopnie i jechałem w zimowym ubraniu to było miło. Szczególnie jak obok mnie lądował ptasi ultras - bociek. :) Dieta: po takiej jeździe, drugie śniadanie robię królewskie. Oczywiście z tego co wziąłem do pracy na cały dzień jedzenia. :)
Aktywność: Niedzielny rytuał - 100km gdzieś po Niemcach. Nawet dobrze szło, chociaż zmarzłem w stopy. Rower tylko trochę przygotowany do sezonu, ale można już na nim jechać. Dieta: Łikend masakruje dietę. Tzn. godziny posiłków, i jednak trochę więcej wtedy jem. Niedzielny test czy dobrze idzie, czyli pomiary: waga: 80,9kg (-1 od niedzieli) tłuszcz 14,3% (-0,4 od niedzieli) Tendencja spadkowa, po kg/tydz, czyli idealnie.
Aktywność: 50km przed pracą w tej j%$#ej mgle i 2 st. C. Nie cierpię mgły bo wysysa smar z łańcucha. 1,5h w takich warunkach i łańcuch zaczyna zgrzytać, linki gorzej pracują itd. Na takie warunki przed wyjściem powinienem posmarować oliwą łańcuch, albo może jakiś towot dać to na dłużej by starczyło. :)
Dieta: Kaloryczność mojego żarcia z całą pewnością nie pokrywa dziennego zapotrzebowania. Czasem chodzę głodny, a tak nie powinienem się czuć. Jedynie co mogę wtedy robić to zalać się kolejną Inką, albo wcinać marchewkę. Jeszcze 2 tygodnie.
A jak za wolno się jedzie, to na koło wsiada taki "naginacz":
W sumie nie wiadomo na co patrzeć. ;) (źródło: Instagram )
Aktywność: 12km biegu w 59min. Nawet całkiem lekko, chociaż nadal uważam, że brak mi tej sprężystości kroku maratończyków. Może jeszcze za słaby jestem. Dieta: Po 12km biegu czy 50km roweru standardowe drugie śniadanie (czyli bułka + owoc) to za mało. Dlatego dorzuciłem trochę słodkiego. Najpierw były to 2 owsiane ciastka z cukierni, ale po co to jeść, jak można zrobić je samemu i wiedzieć ile cukru tam jest. ;) Teraz uzupełniam kalorie zrobionym przez Trenerkę (ja tylko mieszałem) domowym batonem energetycznym. Cała blacha zawiera tylko 2 łyżki miodu. Słodkie to...i pyszne. 2 małe kawałki do śniadanie pozwalają przeżyć do kolejnego posiłku 3 godziny później: kefiru z owocem.
W necie wszyscy już jeżdżą, wyglądają super i w ogóle. A Pani te warkoczyki nie przeszkadzają? :)
Yyyy chyba głupio zagadałem. Może jednak pojadę dalej. :) (źródło: Instagram)
Środa - rower Aktywność: Rano 50km we mgle "killer". Czyli takiej, w której wyprzedzający mnie samochód znika po sekundzie. Wolałem zbyt długo nie zastanawiać się jaki refleks mają kierowcy o 6 rano...
Dieta: Jeszcze zdarza mi się otworzyć lodówkę i...moment, zaraz, stop, żadnego podjadania...zamykam i idę w kąt cicho pochlipać nad tym pysznym kawałkiem krakowskiej...
Wierzę, że kiedyś przyniesie to efekty bo jak mówili nasi rodzice: bez pracy nie ma kołaczy:
Wtorek - biegamy. Żeby nie klepać jednej pętli ruszyłem się trochę dalej. Też znana trasa, ale teraz jakby szybciej. ;) 12km w godz.(wpisany dystans z wczoraj)
Z jedzenia: wg teorii 5-6 posiłków dziennie, nie wyobrażałem sobie jeść obiadu o 14 (w godzinach pracy). Całymi latami jadłem, kiedy był czas, a teraz: Panowie stop! Idę zjeść brokuły. :)
Drugi tydzień "wychudzania": Plan: rano 50km, wieczorem 10km. Dieta prawie jak tydzień temu + do drugiego śniadania po rowerze dołożone 2 kawałki energetycznego batonu własnej produkcji (ok, Trenerki) + kawa Inka (można ją pić bez ograniczeń w przeciwieństwie do zwykłej kawy).
Wieczorem - tylko plank.
A na mecie nic tak dobrze nie smakuje jak łyk coli (na razie dla mnie produkt zakazany):
Pierwszy tydzień rewolucji żywieniowej za mną. Rezultaty: waga: 81,7kg (spadek o 2kg od zeszłej niedzieli) tłuszcz: 14,7% (spadek o 0,3% - on zawsze wolno się zmienia) reszta parametrów w normie. Czyli pełen sukces.
Dzisiaj przyszedł czas na test, czyli mały duathlonik na dystansie zbliżonym do mojego przyszłego startu: 30km zaginania się 29erem po mojej starej asfaltowej trasie - czas 1:12 czyli jeszcze ok, chociaż byłem ubrany na długo i w zimowych butach. Strefa zmian w domu i tu porażka - zeszło 10 minut! Nad tym muszę popracować aby to było max 3. 10km biegu - pierwsze wrażenia - brak siły, nie czuję nóg, robię kroki na wyczucie...Ale tempo 12-13km/h czyli jak zwykle początek za szybki. Testowy podbieg bez kozakowania i później na 5km odzyskałem pewność, wpadłem w rytm i cieszyłem się prędkością. 11km/h (tam zazwyczaj jest 10) i lekkość dawała frajdę z ruchu. Czułem te 2 kilo mniej (a 5 mniej od lutego)! Brakuje mi jeszcze szybkości. Mam wrażenie, że ruszam się jak mucha w smole. Za to przyjemnie gładzi się po napiętym brzuchu. :)
Dieta też zaczyna pasować. Jak zwykle łikend zaburza godziny posiłków, ale po prostu trzeba ich bardziej pilnować. Jeszce coś: w piątek odbyliśmy z żonką/trenerem rytuał: KFC i na zakupy. Tym razem sałatkę z grillowanym kurczakiem zjadłem ja, a zawijasa z frytkami trenerka. :) Później kolejny test: zakupy i aleja piw...dałem radę. Nic. Nawiasem mówiąc teraz w całym hipermarkecie najważniejszy jest warzywniak. Później półka z kefiarmi, wodą, mrożonymi warzywami (jedyny skrót w przygotowywaniu posiłków), mięsem z kurczaka/indyka...Reszta to zło. :)
Ranny trening zupełnie mi się posypał, kiedy odkryłem, że nie zapiąłem bagażnika i zgubiłem portfel z dokumentami. Po 30km jazdy mógł być wszędzie. Zdenerwowałem się to mało powiedziane. Już widziałem te problemy przez które będę musiał przechodzić. Załamka poszukiwawcza trwała godzinę, kiedy odebrałem telefon z policji, że...portfel jest u nich. Dosłownie przyleciałem z Locknitz do Mierzyna. No i mam...wszystko, nic nie zginęło. Wiara w ludzkość przywrócona.
6 dzień super diety zaczyna przynosić pierwsze wyniki. Mniej jem - szybciej się najadam, mniej mi z przodu wystaje i ogólnie czuję luz w pasie. Jutro ważenie. :)
Kolarski net żyje jutrzejszym Piekłem Północy, tyle do obgadania:
Oj nie chciało się znowu wstać o 5. "Witaj piątku - jeszcze cię przeżyć i sobie odpocznę" - naszła mnie taka myśl (jak co piątek ;)). Ranne 50km było chyba najdłuższe. Raz, że tylko 1st i zmarzłem w dłonie. Dwa, że odczuwam lekki brak energii i kręcę bez powera. W sumie odchudzam się więc to chyba dobrze. :)
Życie zweryfikowało moje ambitne plany wieczornych ćwiczeń i po prostu zabrało mi czas. Po 22 nie mam ochoty na żadne planki, pompki czy burpees. Zasypiam na stojąco.