8st. jak wczoraj, dołożyłem jeszcze długopalczaste lekkie rękawice biegowe i na to rowerowe krótkie. Teraz byłem ubrany idealnie i można było jechać... Szkoda tylko, że w najdalszej części trasy od domu, dokładnie w połowie złapałem kapcia. A jako hardkorowy kolarz dętki nie wożę... tylko pompkę. Niestety dziura na tyle duża, że pompowanie nic nie dawało... Od Locknitz wisząc na kierownicy, aby odciążyć tylne koło, jechałem 10-15km/h do domu...20km...
Nauczka na dziś - nawet na krókie trasy bierz dętkę. howgh
7st. to dodatkowo wiatrówka i ochraniacze na buty... Zaspałem, więc po wyrwaniu się z łóżka po 10 minutach siedziałem już na rowerze. Jeszcze przez 20min. zasypiałem. Mam pewien plan aby tak się męczyć, więc jeszcze jutro i odpoczynek. I oby to wszystko miało sens...
Dziś z drugą warstwą pod koszulką bo tylko 14st... O 5:30 jest ciemno jak w d..., więc zastąpiłem mojego migacza - MJ872 i mogę się równać z samochodami ;)
Dziś zwykłe poginanie z chwilowymi zrywami i mocniejszymi depnięciami. Zwierząt nie widziałem. Za to mijam się codziennie z dwoma mieszczuchami - rowerki ładnie oświetlone a ludziki w kamizelkach odblaskowych.
p.s. co raz gorzej chodzi napęd, jego dni są już policzone... (od 2008)
Wschód słońca zrobiony po godzinie jazdy... Wciąż ciepło i praktycznie bez wiatru. O mały włos miałbym na sumieniu sarnę (albo ona mnie), bo wyjeżdżając z lasu polną drogą (asfaltową) z 40 na liczniku spłoszyłem ją, a ta zamiast biec dalej w pole, przebiegła tuż przed rowerem w jakieś krzaki (pierwszy skok jeszcze niepewny, ale drugi to... ogień z kopyt :)).
Wyciągnąłem żonkę na krótka wycieczkę po międzyodrzu. Pojechaliśmy do Schwedt samochodem, by stamtąd zrobić rundę wokół wyspy na Odrze.
Wycieczka była miła i fajna, chociaż nie zobaczyliśmy specjalnie jakiś pięknych widoków. Droga z płyt biegła poniżej wału, więc widzieliśmy najczęściej tereny zalewowe.
Jedna z nich nie była całkowicie domknięta i przez drogę płynął wartki strumyk. Mój Dyrektor Sportowy pokazał jak się powinno przejeżdżać takie przeszkody:
Wiatr wiał z południa (zawsze tak jest jak tam jadę), ale nie był dokuczliwy. Już na szlaku Odra-Nysa mijaliśmy sporo sakwiarzy i inne parki na rowerach (w różnym wieku). Wycieczka udana, żonka przeżyła i nawet była zadowolona :) Ja też.
Wiało jak cholera, ale nie padało, a tylko deszcz mnie zniechęci do wyjścia pokręcić. Pętla podstawowa, bo czekałem co będzie z pogodą. I została tylko godzina. Lubię się ubrać idealnie pod warunki na zewnątrz, nareszcie te wszystkie rowerowe fatałaszki mam na każdą pogodę.
p.s. czas wymyślony, bo nie wystartowałem licznika.
no i zaczyna się... jazda z księżycem (i gwiazdami dzisiaj). Wschód nastaje, kiedy jestem sporo za Blankensee. Dzisiaj lekko, bo już wysilać się nie muszę. Teraz celem jest utrzymanie wagi i spalanie fastfoodów, które namiętnie pochłaniam.
p.s. ułamał mi się zatrzask, którym naciąga się pasek w sidikach... nowy już do mnie jedzie (koszt 20zł).