Dystans całkowity: | 23444.27 km (w terenie 636.19 km; 2.71%) |
Czas w ruchu: | 860:14 |
Średnia prędkość: | 26.71 km/h |
Maksymalna prędkość: | 77.90 km/h |
Suma podjazdów: | 19886 m |
Maks. tętno maksymalne: | 178 (95 %) |
Maks. tętno średnie: | 166 (89 %) |
Suma kalorii: | 69636 kcal |
Liczba aktywności: | 359 |
Średnio na aktywność: | 65.30 km i 2h 26m |
Więcej statystyk |
9 st z rana - czyli wiosna pełną gębą. Aż chce się jeździć. Treningowe interwały jak zwykle skracają mi mocno 2 nudne fragmenty trasy (przy okazji przyspieszając wytop ;)), choć seria trwa tylko 4:40. Pod koniec kilku sprintów czułem jak nogi zaczynają palić, w zależności w której sekundzie to następuje albo udaje mi się "zgasić" płomień luźno kręcąc przy odpoczynku, albo trafiam na ten moment przerwy między wysiłkiem a odpoczynkiem kiedy ogień na chwilę przeradza się w ból i wtedy chcę krzyczeć.
Tuż przed wschodem słońca nad Szczecinem:
Wczorajsza przerwa w "paleniu tłuszczu" pozwoliła nogom odpocząć. Dzisiaj już z pełnym zaangażowaniem 2 serie interwałów zrobiłem. Fajnie, że ranki są ciepłe - takie na 7st. Na mój ubiór jest idealnie więc wytop idzie przyjemnie.
Rano padało a na to jeszcze się nie uodporniłem. Czekałem tylko na okienko pogodowe i jak tylko przestało siąpić to pognałem z biglem do pracy. :)
Zrobiłem swoją wieczorną lekką pętlę po niemieckich wsiach. Ale to nie była ta sama jazda co o wschodzie słońca. Jakoś miałem takie nieciekawe odczucia, że jestem na tych polach totalnie sam, wszyscy siedzą już w domach, piją zimne piwo a mnie tu piździ od godziny w ucho a mam dopiero połowę dystansu...
Taki sam schemat jak wczoraj.
W kilogramie tłuszczu zmagazynowane mamy 7000kcal. Niestety nie jest możliwe pozyskiwanie z niego całego zapotrzebowania na energię, pozostaje więc mozolne jego "wypalanie" razem z węglowodanami. Nie ma innego sposobu.
Widziałem maszynę w pewnym sklepie wysyłkowym, na którym stoi się a podstwa w tym czasie wibruje. I jak pokazywał odtłuszczony ekspert na przykładzie galaretki w naczyniu z cienkim ujściem. Wystarczy włączyć wibrację a galaretka... wypłynie z nas niczym g...
I voilà - jesteśmy szczupli :)
Znalazłem sposób na dwa długie i nudne odcinki w mojej trasie - interwały. Przy okazji zmobilizuję się w końcu do spalenia dwóch nadprogramowych kilogramów.
Program z licznika: 10s sprintu x25s odpoczynku x8 powtórzeń - 2 serie.
No i bez (lepszej) diety się nie obejdzie. Rano zrezygnowałem ze swojej ulubionej drożdżówki do śniadania (250 gramowy placek z kruszonką, jabłkiem i w polewie czekoladowej - jak sprawdziłem - może mieć nawet 750kcal) zastępując ją serkiem wiejskim w wersji light.
2 tygodnie chyba wytrzymam. :)
p.s. Dzisiaj dodatkowo mocno wiało - pod wiatr ledwo 18, z wiatrem 45 - rekord 56km/h.
W piątek jeździ mi się zawsze inaczej. Jakoś tak na większym luzie mimo pewnego zmęczenia codziennym kręceniem.
Muza też inna bo Manniakowa, nawet wiatr dziś wyłączyli (i słońce też).
Piątek jest inny...
Wystarczy 2 stopnie na plusie i słońce nad horyzontem, aby czuć ciepło na nogach. Zdecydowanie lepiej było niż wczoraj.
Moja nowa trasa ma aż 4 ronda. Są to najbardziej niebezpieczne miejsca z całej jazdy. To chyba głównie dlatego, że na trzech z nich jadę drogą dla rowerów i teoretycznie mam na nich pierwszeńswto...
Ranki są jeszcze "piekielnie" zimne. Mimo, że termometr pokazuje 0, to na polach jest na pewno poniżej. Dzisiaj o tym nie pamiętałem i straciłem pod koniec jazdy czucie w palcach dłoni (wcześniej przechodziłem oczywiście fazę bólu).
Za to takie wschody oglądam:
Żeby nie starcić głosu i jechać szybko trzeba oddychać przez buffa:
W mieście jak zwykle - oczy na około głowy - a i tak parę matołów się znajdzie...
W samą porę zmieniłem poranną pętlę. Na tamtej - mimo wymyślania nowych scieżek - wkradło się już znużenie. Nowa jest za to jeszcze bardziej polna i pusta - przez godzinę mijają mnie może 2 samochody.
Tytułowe żółtko (Ladenthin 6:30):
Wróciłem tak samo, obserwując - tym razem - zachód słońca.
Przegapiłem godzinę wyjazdu i nie było sensu jechać starą pętlę. Wybrałem więc wariant na południe od krajówki i pojechłem do Ladenthin. Nawet fajna poranna trasa, czułem jak pierwsze promienie słońca grzeją mi policzki. Bardzo przyjemne uczucie.
ps. Gładkie asfalty to i nimi wróciłem. :-)