Miodowa - jedyny podjazd (i zjazd) w Szczecinie przypominający górskie ulice. Tylko 10 razy - brak czasu na więcej. W drugim etapie (powyżej pętli autobusowej) sprinty na stojąco do samego szczytu (pod koniec uda paliły).
miało być: 3h sesji wytrzymałościowej + sprinty ale...
W Nadrensee (22km) trafiłem na trenujących mastersów. Akurat zjechaliśmy się na skrzyżowaniu - super - myślę - potrenuję jazdę w mocnej, nieznanej mi grupie. Na początku jechałem z tyłu, jednak z czasem przesuwałem się do przodu (walcząc prawie o każde miejsce), parę razy spawałem chłopaków, bo było sporo skokenów i trzeba było być czujnym ;) Czołówka jechała całą szerokością ulicy i jak dla mnie było lekko hardcorowo... Tył się woził i szarpał tempo, po kilku kilometrach jechałem w czubie gdzie - mimo wyższego tętna - było spokojniej. Dałem też zmianę peletonowi - przed hopką do Locknitz rozpędziłem grupę (do ok. 48) tak żeby lekko wjechać ale za chwilę słyszę - wolniej! kurwa! - ok, puszczam korby i rozpędem wjeżdżamy. Pokusiłem się też o własnego skokena ale nikt za mną nie pojechał ;)
Bardzo fajny trening - zapamiętam go jako ciągłą walkę o miejsce na kole, zero ostrzegania co jest na drodze i absoluty brak uwagi, że ktoś jedzie z boku...
Na końcu wykonałem jeszcze zaplanowany na dziś trening czyli: 4x15s sprintu z 2-min. odpoczynkami, 15 min. odpoczynku pomiędzy seriami.
Weszło w nogi!
część z mastersami:
część sprintów:
p.s. jeszcze jedna nauka: jadąc dwójkami i będąc z prawej strony nie ma szans na odpowiedź jak idzie zaciąg - lepiej jechać lewą stroną -chociaż jest gorzej bo bliżej samochodów...
Jechała ze mną ekipa telewizyjna (pod siodełkiem się schowała):
Sesja wytrzymałościowa po terenie pagórkowatym (w miarę możliwości, ale i tak były długie płaskie). Nie planowałem trasy i jeździłem po pętlach. W trzeciej godzinie zmarzło mi wszystko co się nie ruszało...
Przynajmniej spaliłem pudełko Ptasiego Mleczka zjedzonego wczoraj...
sesja wytrzymałościowa intensywność: miało być komfort (65%HRmax) ale była ostra praca.
Trening, którego nie da się przeprowadzić rano, bo musiałbym wyjść o 4:00 Powrót z pracy rozgrzał mnie do jazdy, więc od pierwszych metrów pojechałem mocno. Plan zakładał spokojną jazdę, ale dzisiaj chciałem sie sprawdzić na 100km. Dziś była pierwsza jazda w krótkim wdzianku, zjadłem banana i w drogę.
Pierwsza godzina jazdy: jadę na zachód pod wiatr, za sobą zostawiłem gigantyczną burzową chmurę, ale kolejna jest nad Locknitz... Noga ładnie daje, utrzymuję prędkość ok.37 (wymyśliłem sobie, że min. będzie na 33, dobrze na 35 a świetnie na 37). Średnia 34,9
Druga godzina: Jem banana. Trafiam na brukowane odcinki, które mnie mocno zwalniają. Dalej wieje i zaczynam żałować, że nie zabrałem nogawek. Niemcy grilują na całego, w każdej wiosce czuć pieczone mięsko (język ucieka mi do tyłka, mogę jedynie popić sobie isostara). W Gartz spada mi łańcuch (na wybojach) i muszę ręcznie go nakładać. Dobra okazja do nałożenia rękawków. Burza coraz bliżej (ciągle błyska). Jadę 33-35. Średnia (drugiej godz.) 32
Trzecia godzina: pora na batonik. Nawodnienie ok (zostało 1/3 zapasów), Asfalty już lepsze. Błyska prawie mi nad głową. Jestem przed Kołbaskowem i zaginam się ile mogę aby zdążyć... Robi się ciemno, jadę już bez okularów. Żałuję, że nie wziąłem tylnej lampki (mam tylko migacza na kierze). W końcu przyszło co nieuchronne - nie, nie mój zgon tylko ta cholerna burza. A właściwie nawałnica. Pogoda się nagle załamała. Zrobiło się bardzo ciemno, zaczął padać "gruby" deszcz. Do tego wiał porywisty wiatr. Od deszczu zrobiło się biało, wiatr rzucał mną po ulicy, krople deszczu zadawały ból, do tego waliło z nieba (błysk i od razu grzmot i tak co chwilę)... Byłem w oku cyklonu... Za Warzymicami, jedyne schronienie to przydrożne drzewa, znalazłem nawet wiatę PKSu - ale metalową ;) - wolałem nie ryzykować. Kompletnie mokry, wyziębiony i obolały stanąłem dopiero w Stobnie - też w metalowej wiacie, ale w obszarze zabudowanym. Nie dało się dalej jechać. Przeczekałem najgorsze i żeby nie zmarznąć bardziej to w deszczu pojechałem do domu... Więc rozumiecie, że średnia z tej godziny może byc marna - tylko 30,6 - obiecuję poprawę.
W Locknitz przy kamiennym kocie jedząc kolarskie śniadanie już nie miałem ochoty na dalszą jazdę. Dawno tak się nie cieszyłem, kiedy w domu zsiadłem z roweru...
Ślad wyrysowany, bo gdzieś wcisnąłem stop i wcięło 30 min. jazdy (czasu też nie znam).