Od pewnego czasu mam w domu nową maszynę tortur żonki. Ponieważ nie ma w nim uchwytu na bidon, robiłem za służącego i na hasło: woda! biegłem z bidonem. :) Lenistwo potrzebą wynalazków - więc kiedy znowu musiałem oderwać się od czytania neta, pogrzebałem w swoim Pudle Rzeczy Do Roweru Ale Akurat Teraz Nieprzydatnych i zmajstrowałem coś takiego:
1. uchwyt na ramę do uchwytu na bidon (z Decathlonu) 2. karbonowy koszyk (takie mam skarby :)) 3. bidon (jeden z 54, więc mogę ten poświęcić) Działa. Nawet zrobiłem interwały żonki (tylko na większym obciążeniu) i całkiem to wygodne.
Brakowało mi paręnastu kilometrów do okrągłej liczby 1500 km w maju. Wziąłem szosę, aby zbytnio nie marnować czasu i pognałem do Prenzlau. Sam dojazd niemiecką krajówką odbywał się pod wiatr i nawet w sporym ruchu (ale bez "sytuacji"). Do Brussow już lepiej, pod Prenzlau jest fajnie pofalowany zalesiony teren i tam sobie pozwoliłem. Siadłem nawet na koło motorynce. Kiedy gościu zauważył w lusterku przyczajony rower to podkręcił z 40 na...43 :) Urwał mnie dopiero na podjeździe, kiedy złożył się aerodynamicznie i te 43 utrzymał... ja już nie dałem rady. :) Za Brussow nareszcie wiatr zaczął pasować, gładki asfalt, puste drogi (czyli 1 sam. na 3 min.) wbiłem sobie do głowy ucieczkę przed wycinakami z grupki z Głębokiego i cisnąłem na 5 z przodu :) W sumie chęci i motywacji starczyło na 2 godziny jazdy, coś nie mam ochoty na dłuższe jazdy. Trochę się obawiam maratonu P1000J co to będzie...najwyżej pojadę turystycznie.
Staty na koniec miesiąc: waga: 81kg woow! -4 do poprzedniego miesiąca i tylko +1 do wagi startowej! Co zmieniłem? Nie żłopię codziennie browarów, jem słodycze (nie garściami, ale wczoraj przy Giro torebkę galaretek zadłem) i w maju codziennie jabłko. Ciekawe... kasa wydana na rower w maju: 510 (serwis powypadkowy - robocizna 200, całe pudło skarpetek Danielo, nowe ciuchy rowerowe dla żonki - sponsorem jestem :) - ogólnie od 1.01 poszło...3565 (+rower) - mistrz wydawania kasy...
Rano pogniotłem szczecińską górę koksów, a kiedy ruch się wzmógł przeniosłem się na naszą Gubałówkę. :) Znowu nikogo nie spotkałem. A na Stravie zawsze jest tam tłok.
Trochę za późno wyszedłem i straciłem szansę na objazd najdłuższej pętli. Wybrałem więc wariant na 1:30. Szkoda, że niebo zachmurzone, za to wczoraj było tak ładnie:
O jakie piękne słońce dzisiaj z rana świeciło (i świeci nadal). Aż mi się nie chciało do pracy jechać. No ale ktoś na te kredyty musi zarobić, więc nie ma że boli. Popatrzyłem...pojechałem. :)
W pracy stale działam pod presją czasu i tak też jeżdżę na rowerze. Moje poranne pętle obliczone są na wykorzystanie każdej minuty. Czasem to przeszkadza, bo po 30 kilometrach chciałoby się trochę odsapnąć, albo sfocić coś a tu nie - odpoczniesz gościu w pracy ;) Ale jak przyjadę 5 minut przed spodziewanym czasem to przynajmniej mam satysfakcję. :)