Wpisy archiwalne w kategorii

wycieczka

Dystans całkowity:15784.55 km (w terenie 989.00 km; 6.27%)
Czas w ruchu:605:53
Średnia prędkość:25.80 km/h
Maksymalna prędkość:67.70 km/h
Suma podjazdów:36035 m
Maks. tętno maksymalne:183 (98 %)
Maks. tętno średnie:166 (89 %)
Suma kalorii:117426 kcal
Liczba aktywności:168
Średnio na aktywność:93.96 km i 3h 38m
Więcej statystyk

Alpe d’Huez Climbing Challenge

Niedziela, 19 lipca 2015 · Komentarze(2)
Kategoria 100-200km, wycieczka
Z kolegami Stravowcami.
20x szczecińska górka koksów:
10x po suchym
10x po mokrym

Czelendż zrobiony (ale było grubo).
:)



Miodnie

Sobota, 11 lipca 2015 · Komentarze(1)
Kategoria 100-200km, wycieczka
Dzisiaj był ten dzień, w którym dobrze się podjeżdżało.
1,5km w pionie niespecjalnie mnie ujechało, ale wystarczająco aby oglądając TdF nie przebierać nogami. ;)

Na bogato :)

Sobota, 13 czerwca 2015 · Komentarze(6)
Kategoria 100-200km, wycieczka
Trochę przespałem ranek i zamiast dłuższego dystansu wyszła zwykła seta. Żeby nie było tak całkowicie zwyczajnie, wpadłem na pomysł zjedzenia drugiego śniadania w wersji na bogato. :)
Co zabrałem o tym później, ale oprócz tego założyłem sobie samotne kręcenie takie jak lubię: leżeć na kierze i kręcić 35. Więc gdy doszedłem jakiegoś szosowca w okolicach Kołbaskowa (czyli na początku wycieczki) obczaiłem jego łydy i na małej hopce depnąłem na 40 (pozdrowiłem oczywiście). :)
Nic się więcej nie działo. To było zwykłe nawijanie kilometrów, takie jak lubię - radio w uszach, wiatr ze wszystkich stron, gładkie drogi i tylko 2 bidony wody. :)

Celem było jezioro w Prenzlau przy którym jest fajny rowerek (to chyba ich rower miejski). Po krótkiej ;) chwili jestem na miejscu:


Fota na BSa, Instagrama, Stravę zrobiona - pora na ŻARCIE :D

Wszystko "tymi ręcami" robione: 2 kanapki z wędliną i serem (jedną zjadłem w Pasewalku bo nie wytrzymałem), 5 kabanosów (bez kabanosów nie ma wycieczki), 2 puszki Oschee (moja jedyna zażywana chemia rowerowa) i hit wyprawy: 2 jajka na twardo. :)
Oczywiście, że za mało wziąłem. Przydałaby się herbata albo jeszcze lepiej kawa. :)
Zapomniałem tylko o soli, ale to następnym razem. Więc koledzy: jeżeli jeszcze ktoś mnie zaprosi na jazdę (sorry Daniel, ale nic dzisiaj nie było pewne) to nie zdziwcie się, kiedy zacznę obierać jajka (weźcie sól - to się podzielę). :D

ps. co do jazdy wycieczkowej: 100km w 3:05. Not bad - jak mówią na wchodzie.

Bajabongo

Niedziela, 7 czerwca 2015 · Komentarze(3)
Kategoria 50-100km, wycieczka
Czasem (raczej częściej) dobrze jest mieć dwa rowery. Po wyjeżdżeniu się po asfaltach zapragnąłem lasu. Tym bardziej, że oparzenia skóry jeszcze pieką, las wydawał się idealnym wyjściem.
Pokręciłem się po puszczy z zahaczeniem o sąsiadów. Na Miodowej polowałem na szosowców (ale chyba jeszcze byli na ustawce), omijałem szerokim łukiem niedzielnych rowerzystów...słowem: zabawa.
Co cieszy, to "większa" połowa ludzi była w kaskach, a jeszcze rok temu było to może 20%.


Znalazłem Świętego Graala*

Piątek, 5 czerwca 2015 · Komentarze(9)
Na cel całodniowej wycieczki obrałem sobie niemieckie miasteczko Wolgast, w którym jest ciekawy most na wyspę Usedom (Uznam), jak również zachwalana starówka.
Dzień przed wymyśliłem trasę, wgrałem do liczników i liczyłem, że nie będzie bruku. ;)
O 6 rano siedziałem już w siodle i mknąłem po gładkich asfaltach. Pierwsze 50km było znane, więc tylko leżałem na kierze i cisnąłem 35.


Tu akurat okolice Jatznik, ale pogoda, mimo wiatru - była wyśmienita. Do pierwszego przystanku w Anklam (ok.110km) wymyśliłem jazdę przez małe i mniejsze wiochy. Ciągle miałem nadzieję, na taki równy asfalt jak na zdjęciu...

No super; osłonięty od wiatru, słucham porannej audycji Wojciecha Manna, lecę pustymi drogami (godziny 7-10)..i czekam na coś wielkiego :)
Niespodzianki czyhają w małych wsiach, w których asfaltu jeszcze nie dowieźli i muszę przebijać się po bruku. Chociaż czasem wieś wchodzi w XXI wiek i wtedy bruk jest zerwany i czeka na asfalt...jadę i po tym. Na 60km kończy się droga (!), Niemcy zwinęli ją całkowicie robiąc objazd do Ferdinanshof (nadkładam +20km). Jednak muszę zrobić sobie krótką przerwę:


Samochodów nie ma, są za to takie pojazdy:


Głęboka wieś, to każdy jeździ traktorem. Jak dotąd to jadę po całkiem niezłych nawierzchniach. Czasami nawigacja prowadziła mnie po bardzo wąskich drogach:

Grunt, że nikt tędy nie jechał.
Po 110km wjeżdżam do Anklam, który traktuję jako faktyczny początek wycieczki. Od tego miejsca zaczynają się interesujące mnie tereny.
Posiłek i fota przy moście nad rzeką Piana (niem. Peene):


Do Wolgast kieruję się głównymi drogami. Mimo sporego ruchu rowerzystom jeździ się po Niemczech całkiem bezpiecznie. Co daje się zauważyć, to to, że każdy (naprawdę) kierowca całkowicie zjeżdża na sąsiedni pas, kiedy mnie wyprzedza. Pozwala to na bezstresową podróż takimi drogami:


Właściwy kierunek na dzisiaj:

U celu wycieczki jestem po 140km w południe. Jadę od razu na most, focąc go z kilku miejsc:






Dane techniczne (za wikipedią):
Klapa nowego mostu ma 19 m szerokości i 42 m długości oraz jest podnoszona przez 45 kW silniki. Przeciwwaga mostu ze względu na swój niebieski kolor jest widoczna daleka. Podniesienie przęsła zwodzonego otwiera kanał żeglugowy o szerokości 30,75 metra. Całkowita długość konstrukcji mostu to 247 m. Do jego budowy zużyto 2289 ton stali a koszt budowy wyniósł 104 miliony marek niemieckich.

Pod mostem znajduję cichą uliczkę do mariny. Rozbijam obóz i jem specjalnie na tą okazję zrobioną kanapkę:

Główny posiłek regeneracyjny (zjadłem jeszcze dodatkowe 2 batony). Na kanapkę ostrzyłem sobie zęby od godziny 10. Mimo, że to zwykła buła z serem to smakowała wybornie (i jak zwykle zjadłbym jeszcze ze 3).
Widok na okolicę:


Drugim celem wycieczki było zwiedzanie starego miasta. Wziąłem kamerę i jeździłem sobie po uliczkach:














Zdjęć mam oczywiście więcej, ale chyba każdy zauważył czystość i dbałość o wygląd. Porządek musi być - i moim zdaniem tak się lepiej żyje.
Koniec filozofowania, pora wracać. 100km samo się nie przejedzie. Pojawia się pewien problem z piciem. Miałem 2 oschee i 2 bidony wody po 0,75l. Słońce o 12 już równo daje, a ja ciągle nie mam gdzie się zatankować (zostało mi 1/2 bidonu). Tzn. Netto, Lidle są, ale jestem sam i nie zbieram się na odwagę zostawić roweru (ach ta polska mentalność). Co gorsze, odkrywam brak linki zabezpieczającej. Super, nawet nie mam się czym przypiąć. Z chęcią również bym coś na tym rynku zjadł, ale drugi błąd - rano w domu zebrałem tylko 4 euro, chyba nie będzie mnie stać na obiad. Zaczynam racjonować sobie wodę i przy okazji szukać jakiegoś sklepu na uboczu z małym ruchem.

Powrotne 100km zasługuje na osobną wycieczkę. Przy wyznaczaniu trasy poniosła mnie mocno fantazja, bo tym razem asfalt był w mniejszości. W połączeniu z brakiem wody, końcem baterii w mp3 i wmordewindem wróżyło to ciągłe atrakcje. Nastawiłem się na upolowanie czegoś w Anklam (czyli za ok. 40km). Jadąc 30km/h to 1:20 i jestem...Ale nie tym razem:

Skończył się asfalt i wjeżdżam do lasu.
Skończył się las, zaczął się bruk. Z tym koniem musiałem chwilę pogadać. Miałem 1/3 bidonu, przejechałem z 10km 10km/h po wertepach w całkowitej ciszy...Chciałem do kogoś lub czegoś się pożalić (nawet mnie wysłuchał):


Bruk, bruk, bruk, piach, piach, piach....Jadę 10-15km/h, wszytko się trzęsie, patrzę kiedy coś mi odpadnie:


Nie ma nikogo, nawet wszędobylskich sakwiarzy. Wodę biorę już tylko na zwilżenie ust. Oceniam, że jestem w połowie drogi do Anklam.
Trafiam na lepszą nawierzchnię z betonu:

Ta-ta, ta-ta stuka mi wszystko. Prędkość max 20km/h, żar się leje. Nie poddaję się jeszcze, zresztą i tak nikt po mnie nie przyjedzie. Więc umrzeć tu nie mogę. ;)
Mordęga trwa wiecznie. Dojeżdżam w końcu do asfaltowej drogi. Prędkość natychmiast rośnie do 30. Staram się jechać oszczędnie, ale z drugiej strony: wolniej jadę, później się napoję. :/
Po jakimś czasie ślad skręca w bok:

O fak, nie...Znowu płyty...I słońce...

Po wieczności dojeżdżam do Anklam. Ślad prowadzi mnie zaraz na bok w kierunku Ueckermunde. Mam cichą nadzieję, że zanim skończy się miasto trafię na jakąś spożywkę.
Kończy się...asfalt. Kuwa, bruk. Jadę poboczem. Teraz nie mam szans na cokolwiek do kupienia. To był 180km do następnej mieściny mam 30km. Czas dotarcia? Nieznany.
Ta droga jest nawet dobra (jadę ok. 20km/h):

Okolice Bugewitz. Język staje kołkiem. Kojarzę z innych wycieczek, że ta droga tak może wyglądać. Nawet się tym specjalnie nie załamuję. Po prostu prę...jak szosowiec po łące...powoli do przodu.
Na 15km przed Ueckermunde wjeżdżam na asfalt, stawiam wszystko na jedną kartę: 35km/h i albo albo coś znajdę, albo będę po domach chodził ;)
W Leopoldshagen mijam coś co w Polsce możnaby wziąć za rodzinny warzywniaczek. W Niemczech to wręcz niespotykane, okazuje się jednak, że dobrze zauważyłem. Dogaduję się z kobietą, żeby mi sprzedała dużo wody, banana i czekoladę. 2 euro, 50 centów nie nadszarpuje zbytnio budżetu wycieczki:


Wybawienie. Do domu zostało ok. 70km. co oznacza 1 bidon na 1,5h. Powinno starczyć.
Do Ueckermunde wjeżdżam na luzie. Robię sobie "ostatnią wieczerzę" przy całorocznym ulicznym grajku:








No, teraz to petarda do domu. Wysyłam żonce info o spodziewanym czasie dotarcia :18:30, odpoczywam i jadę już znanymi trasami do domu.
Ten bruk w Luckow nawet mnie nie wkurzył. Podziwiałem dachy ze strzechy i tylko się uśmiechnąłem. Dom jest już blisko.


240km, 9 godzin samej jazdy...Polandia...mój dom:


Zostaje 15km do domu. Wody w bidonach już nie mam (ostatnie 2 łyki). Jadę prędkością patrolową 25km/h. W końcu o 18:25 docieram i padam wykończony.
Masakra dobiegła końca. Czułem się bardziej zmęczony niż po objeździe Zalewu Szczecińskiego (300km).
Dawno tak się nie odwoniłem.

Podsumowanie:
- szkoda, że jechałem sam - w momentach zakupu towarzysz podróży bardzo się przydaje
- dobrze, że jechałem sam - oj, dostałbym po głowie za takie wytyczenie trasy ;)
- niepotrzebnie omijałem stacje benzynowe (szkoda mi było 1-2 euro wydać, no i miałem...oszczędności)
- 10 euro to rozsądne minimum na całodniową wycieczkę
- miej linkę zawsze przy sobie
- Hutchinson Atom...i tyle w temacie łapania gum
- mam już tinelinesy...a Wy? ;)
- obróbka 2500 zdjęć to masakra.

PS. Specjalnie dla Piotra:

Denkmal w Heinrichswalde - mam nadzieję, że go sam obejrzysz. :)




* Święty Graal to nowe siodło Selle Italia Flite.
W temacie tyłka już nic więcej nie chcę.


Po prawej Richey WCS na którym przejechałem BBt (prostata mi to zapamięta do końca życia), po lewej siodło Selle Italia Flite dobrane wg pomiarów ID Match. To działa!

Panorama Hotel

Czwartek, 4 czerwca 2015 · Komentarze(4)
Kategoria 50-100km, wycieczka
Zagrało kilka czynników i miałem okazję pokręcić się po drugiej stronie miasta. Za "czasów Stravy" jeszcze mnie tu nie było, więc wszystkie napotkane podjazdy nabrały nowej jakości. :)
Najbardziej wymagający był oczywiście ten pod Panoramę.
Zrobiłem go...ale jak mają mnie rozjechać to nie tutaj. Ilość samochodów mnie przestraszyła. Wolę Miodową 10x podjechać niż tu się gibać.
Pogoda...marzenie, jeszcze tak +5st więcej i można będzie mówić o upale.
Nogi mam zmęczone, bo czułem że za szybko się "zapalają", więc te czasy są na zrobione na 90% możliwości. Inna sprawa, że jechałem traktorem ;)


Za to wracając trafiła mi się cysterna. Dzięki niej szybko przerzuciłem się z prawej na lewą stronę miasta (KOMa zgłosiłem do kasacji).

dokręcić kaemy i staty na koniec miesiąca

Niedziela, 31 maja 2015 · Komentarze(3)
Kategoria 50-100km, wycieczka
Brakowało mi paręnastu kilometrów do okrągłej liczby 1500 km w maju. Wziąłem szosę, aby zbytnio nie marnować czasu i pognałem do Prenzlau.
Sam dojazd niemiecką krajówką odbywał się pod wiatr i nawet w sporym ruchu (ale bez "sytuacji"). Do Brussow już lepiej, pod Prenzlau jest fajnie pofalowany zalesiony teren i tam sobie pozwoliłem. Siadłem nawet na koło motorynce. Kiedy gościu zauważył w lusterku przyczajony rower to podkręcił z 40 na...43 :) Urwał mnie dopiero na podjeździe, kiedy złożył się aerodynamicznie i te 43 utrzymał... ja już nie dałem rady. :)
Za Brussow nareszcie wiatr zaczął pasować, gładki asfalt, puste drogi (czyli 1 sam. na 3 min.) wbiłem sobie do głowy ucieczkę przed wycinakami z grupki z Głębokiego i cisnąłem na 5 z przodu :)
W sumie chęci i motywacji starczyło na 2 godziny jazdy, coś nie mam ochoty na dłuższe jazdy. Trochę się obawiam maratonu P1000J co to będzie...najwyżej pojadę turystycznie.



Staty na koniec miesiąc:
waga: 81kg woow! -4 do poprzedniego miesiąca i tylko +1 do wagi startowej! Co zmieniłem? Nie żłopię codziennie browarów, jem słodycze (nie garściami, ale wczoraj przy Giro torebkę galaretek zadłem) i w maju codziennie jabłko. Ciekawe...
kasa wydana na rower w maju: 510 (serwis powypadkowy - robocizna 200, całe pudło skarpetek Danielo, nowe ciuchy rowerowe dla żonki - sponsorem jestem :) - ogólnie od 1.01 poszło...3565 (+rower) - mistrz wydawania kasy...

DTD*

Niedziela, 24 maja 2015 · Komentarze(1)
Kategoria 0-50km, wycieczka
Wycieczka z żonką nr 1.
Szaleńcze tempo jazdy nie pozwoliło na więcej zdjęć. Osuszyłem cały bidon i mówię Wam...szatan nie kobieta.
Przeczołgała mnie przez niemieckie okolice, zdążyliśmy jeszcze przelotem wpaść do jakiejś Komisji Wyborczej, coś tam poskreślałem i sru... pędem przez miasto do Teściowej na obiad.
2 pełne dokładki mówią wszystko o moim wyczerpaniu. Do domu ledwo dojechałem - stąd kiepski czas, do następnej wycieczki muszę więcej potrenować.
Jak mówią koksy: jutro rege. :)



* Dom-Teściowa-Dom

Zalew Szczeciński na rowerze...znowu :)

Sobota, 16 maja 2015 · Komentarze(7)
Uczestnicy
Objechać Zalew Szczeciński rowerem w jeden dzień to wciąż wyzwanie. I nie chodzi tu nawet o dystans, bo ok. 300km jest do wysiedzenia ale o to, że całodniowa wycieczka wymaga już podstawowej logistyki.
Na mój apel o wspólną jazdę odpowiedzieli Daniel i Arek, z którymi spotkałem się o 8 rano na starcie w centrum miasta.
Plan zakładał przybycie o 20 w to samo miejsce, więc od razu ruszyliśmy w drogę.
Plan również zakładał jazdę według nawigacji Dakoty (trasę wszyscy znali, ale było parę "smaczków), więc siłą rzeczy prowadziłem nasz peletonik.

W Locknitz startowa fota przy kocie:

Ładne niebo prawda?
W rzeczywistości było ok. 10st. Mimo, zapowiadanych 16 stopni ubrałem się na długo, bo jednak wiatr i morze potrafi wychłodzić. Największym hardkorem okazał się Daniel, który w maju jeździ na krótko, bez względu co widać za oknem. ;)
Zimno było naszym największym problemem, bo jeżeli ja czasem traciłem czucie w palcach i lekko mną telepało to Daniel...zamarzał?

O tak właśnie było przez cały czas; pochmurno i z silnym zachodnim wiatrem. Most w Anklam na który wszyscy czekali. 100km udręki miało się zamienić na 100km lżejszej jazdy z wiatrem w plecy. W Usedom na 130 kilometrze Arek zabiera nas na ciasto i coś ciepłego do picia. Zamawiam herbatę, drożdżówkę i pączka - same "proste" kalorie mające mnie napędzać na następne kilometry. :)
Druga setka to była najprzyjemniejsza część wycieczki. Niemcy mają na swojej części wyspy Uznam mocno rozwiniętą sieć dróg dla rowerów. Jazda tam to czysta przyjemność. Drogi są asfaltowe, szerokie, wiodą z dala od dróg samochodowych. Jedzie się przez pola, lasy, nad wodą, zahacza o małe wioski i tylko czasem przemknie zgraja niemieckich harleyowców (ale to na ulicy). ;)
Ponosi nas ułańska fantazja, jedziemy szybciej, skaczemy na hopkach, gadamy (mimo zimna)...
Daniela ponosi najbardziej, bo na którejś hopie urywa nas, rozpędem wjeżdża na szczyt...po czym ląduje w krzakach - okazuje się że to był ten jeden, jedyny zakręt za szczytem, w który można "wejść" max. 30. Na szczęście nic się nie stało i po oględzinach jedziemy dalej.

A to już pizzeria w Świnoujściu. W tym mieście był półmetek i zaplanowany odpoczynek z obiadem. Arek znowu nas poprowadził (i sfinansował!) do jadłodajni. Niestety musieliśmy siedzieć w namiocie, by mieć rowery pod okiem. Przynajmniej nie wiało, no i trochę odpocząć można było. Z powodu zimna, niewiele pijemy wody, ja przez 150km wypiłem 1 bidon, z zapasów zjadłem banana i batonika. Ponieważ Daniel na postojach trzęsie się z zimna, następny postój zarządzam w Międzyzdrojach w hali targowej a przy okazji zrobimy fotę Bałtyku.

No i jest...wietrznie :) Koledzy nie dali się zaciągnąć na molo, więc tylko tu weszliśmy.
Nie wiem jak w innych nadmorskich kurortach, ale nawet w taką pogodę Niemców było zatrzęsienie! Pizzerie, lodziarnie, kawiarnie wszystko oblegane. Ludzie opatuleni w kurtki, z kapturami na głowach...a tu my...chłopaczki w samych lajkrach jak w jakimś Calpe. :)

Odcinek Międzyzdroje - Międzywodzie to creme de la creme całej wycieczki. Nadmorskie hopki. Arek od razu zapowiada, że będzie walczył po swojemu, a my z Danielem testujemy gicze.

Arek:


Daniel:


No tak, górskie premie przejechane, segmenty porejestrowane...dojeżdżamy do Międzywodzia, gdzie następuje tankowanie bidonów i mozolny powrót do domu (ostatnie 100km).
Wiatr znowu zaczyna przeszkadzać (boczny), pojawiają się pierwsze bóle różnych części ciała...
Nie lubię trzecich setek (na innych wycieczkach też tak mnie trafia). Jeżeli wyprawy można podzielić na dojazdy/zabawy/powroty to ostatnie części są najnudniejsze i najtrudniejsze. Kiedy człowiek już zmęczony, zmarznięty, znużony całodniowym kręceniem ma jeszcze do zrobienia 100km...nie zostaje nic innego jak się zaciąć i kręcić 30km/h :)
W końcu zaliczyłem BBt wyćwiczone to mam, biorę chłopaków na hol i spokojnym tempem wracamy do Szczecina.

Meta: 21:00 - godzina spóźnienia wg planu. Żegnamy się i rozjeżdżamy do domów.
Podsumowując:
Wycieczka jest tak udana jak dobrze wspominają ją jej uczestnicy.
Z pogodą nie trafiliśmy i doskwierało nam zimno ale ekipa do kręcenie była dobra.
Arek - mistrz przygotowany na wszystko (nawet na potrójny atak głodomorów i brak prądu we wsi :))
Daniel - ciągnie zmiany i hopy... raz mnie odcięło (ale tylko raz ;)).
Moja skromna osoba - gubię się jadąc po śladzie...polecam się na przyszłość. :)
Dzięki!

Proszę sobie wziąć pączusia

Niedziela, 3 maja 2015 · Komentarze(7)
Kategoria 100-200km, wycieczka
Przypomniałem sobie jazdę wałem wzdłuż Odry. Niedługo będę tędy jechał w nocy, więc warto wiedzieć jak tam teraz to wygląda.
W Schwedt postój i batonik brejk - zjadłem od razu wszystkie 3 - skutek lichego śniadania i zbyt długiej przerwy między posiłkami (2,5h).
Poza tym cieszyłem oko widokami polderów Odry, mknąłem po idealnym asfalcie, wiatr przeszkadzał, raz nie, do tego przez 3 godziny nie widziałem żadnego samochodu...słowem nudy :)
W Kołbaskowie za to zaczynałem być znowu mocno głodny (4h) i wstąpiłem na stację.
I właśnie tam zobaczyłem pod kloszem wielkie, polane lukrem pąki. 
Zażyczyłem sobie jednego + colę na szybkie uzupełnienie cukru a pan o posturze tych pączków powiedział z namaszczeniem:
- Proszę sobie wziąć pączucia.
Chyba też miał ochotę. :)


W drodze:



Słońce paliło:

height="405" width="590" frameborder="0" allowtransparency="true" scrolling="no" src="https://www.strava.com/activities/297270481/embed/75bd9d2a7ff98ade15929324d1d6acda260725c8">