I takich klimatach kręciłem sobie kilometry. :) Niemalże jak kierowca ciężarówki, który ma przed sobą godziny patrzenia na autostradę.
Powypadkowe obrażenia jeszcze dają się we znaki, stąd nie jechałem w trupa. Ale przy okazji odkryłem trasę na dokładnie 100,0 km. :) Jak przyjemnie było znowu poczuć wiatr...w zębach.
W domu szybko uwinąłem się z obowiązkami i dostałem 2 godziny wolnego. :) Nie miałem ochoty na gonienie za średnią, wybrałem bujanie w terenie. Relaks, podziwianie widoków i niepatrzenie na licznik takie były cele "treningu". A ponieważ o stworzenie pewnego segmentu poprosiła mnie Ula to wiedziałem gdzie się "bujnąć". Po wykonaniu roboty wdrapałem się na okoliczną górkę i...siedziałem sobie z pół godziny:
Jak już zmarzłem to w dół i do domu...prawie. Bo w Ostoi na 5km przed domem zgubiłem Bardzo Ważną Śrubkę zawieszenia i teraz nie mogę jeździć. :/ Niestety z tego co się dowiedziałem najbliższa taka śrubka jest w niemieckim sklepie Radona i to w zestawie.
No cóż... wycieczka bardzo fajna, ale chyba pora na nowy rower. :)
No to trafiła mi się ustawka, na której koledzy musieli uzyskać swój Hrmax sezonu 2015. Ja, biedny na fullu ledwo im trzymałem koło i w ogóle... Koksy jakieś. Organizator wycieczki wypiął się na nas i zamiast pogadanki w parach zrobiła się walka z wiatrem, deszczem i...tylko trochę "wymiany wrażeń" zostało. :)
Ale fajnie było, bo kompani chcą kręcić a mi noga też jeszcze daje:
Co za szaleństwo dzisiaj było. Pojechałem góralem, aby zbytnio nie gazować z szosowcami. Jedynie zmieniłem koła na wyścigowe, bo nie chciałem odpaść na początku. ;) Trasa na szybko wymyślona, były odcinki pod wiatr, gdzie z trudem "cisłem" 30 na zmianie, i hopy z wiatrem na których z Piotrem i Michałem szaleliśmy po 50 i więcej (rekord napędu 55km/h). Raz chłopaki mnie urwali, kiedy na mojej zmianie przy 37 wyskoczyli zza mnie i tu szosa pokazało moc, bo fulem to mogłem tylko się bardziej pobujać. ;) Generalnie nie jest źle. Piotr i Michał nie mają litości dla nikogo. Mateusz wozi kanapki...chyba z nim będę góralem jeździł. ;)
Jak to ładnie wszystko wygląda zza ekranu komputera... Tu skręcę, tam jest ścieżka, tu jakiś szlak... A na żywca wychodzą kwiatki. Tzn błoto, bo parę razy się zakopałem :)
Ścieżka do Kościna (miał być fajny skrót do granicy):
"Kątęplacja" nad sensem życia nad jeziorem Dammsee:
Pamiętacie Szlak Bielika? Jest. W mokrym błotku, ze ścianką killerem, na której polegli już niejedni:
Fajna wycieczka. Akurat na 3 godziny bez picia czy jedzenia. Za to cały do prania.
...i polu jakiegoś Niemca. Zaryzykowałem nieznany skręt i po paru kilometrach wylądowałem...nie wiem gdzie. Koła buksowały w błocie, dookoła wzgórza z polami, w Garminie brak mapy Niemiec (jeszcze tego nie ogarniam)... Ale było super. Za to niemieckie leśne drogi przystosowane do jazdy rowerem tak wyglądają: