Dzisiaj nie wycieczkowo a treningowo miało być...i było. Założenie - jechać między 130-140bmp z max. 150 oraz cad. 90.
Wiatr nie przeszkadzał jak wczoraj, ale dawał się we znaki. Dobrze, że słońce mnie podgrzewało, chociaż stopy i tak zmarzły. Mijałem sporo szosowców, wycieczki rowerowe i nawet dogoniłem jedną "szosówę" ale nie była na czerwonym bianchi ;)
Większy postój zrobiłem sobie w Pasewalku, gdzie przegrupowałem kieszenie, wyciągnąłem się i zjadłem com wziął.
Piekarnia/cukiernia w pierwszej wiosce niemieckiej leżącej na mojej codziennej trasie. Uwe otwiera ją dopiero o 7, więc się teraz nie łapię. Pamiętam, jak zimą, przed wschodem jeździłem tędy mając już godzinę jazdy na mrozie i zawsze świeciło się tam takie fajne ciepłe światło...
Wczoraj nogi odpoczęły i dzisiaj można było już jechać mocniej. Nawet cieplej było. Jeżdżę ostatnio do pracy przez Dobrą i wioskami do Głębokiego i powiem, że jest tam rano bardziej niebezpiecznie niż na krajówce o tej porze. Ludzie chyba nie lubią rowerzystów, albo nie potrafią wyprzedzać...
Z takiego "bezruchu" wpadam do rzeki pędzących samochodów:
Drugi raz na szosie i druga ustawka. Na odzew wspólnego kręcenia odpowiedzieli: Bartek Robert Daniel Marcin
Trasę z grubsza ustaliliśmy i pozostało ją "lajtowo" przejechać ;) No dobra, nie lajtowo, bo parę ucieczek i sprintów było. Dzisiejszym przeciwnikiem był upierdliwy wiatr, który nawet z boku dawał się we znaki. Ekipa wiedziała co robić i dało się jechać ponad 30 "pod" i ponad 40 "z".
Rower zdał egzamin, na górki "sam" wjeżdża (no dobra, trochę mu pomagam), ale w stosunku do Radona, jest różnica (a może jestem mocniejszy?). Punktem odniesienia był Robert, który czy mała górka, czy duża - 3 dychy stale trzyma i tu widziałem, że daję radę.
Jeszcze jednak uwaga: karbonowy rower zdecydowanie lepiej tłumi (czy pochłania) drgania od bruku - nie miałem już tak charakterystycznego drętwienia dłoni i tyłka. Czułem, że jestem "odizolowany".
Jazda była bardzo fajna i miła. Mieliśmy kupę śmiechu na postojach i ogólnie - fajnie się wyżyłem.
Na jednym z postojów (ten "szczypior" to ja - ha, ha):
Miało być luźno, przed jutrzejszą setą, ale skręciłem nie tam gdzie trzeba i w efekcie było zaginanie się aż do samej pracy.
Pierwszy raz w tym roku jechałem w letnich butach, po dwóch godzinach nie czułem palców. Za to wiatr trochę pomagał. Jak się zorientowałem, że jestem za daleko to dodawał +50 do motywacji przez co wracając było stale pod 4 z przodu.
p.s.1. Roberta wypatrzyłem na dole Wyszyńskiego (stałem na światłach), darłem się ale nie słyszał... p.s.2. Jest jutro jakaś ustawka (prócz mastersów)?
Dzisiejsza trasa potraktowana luźno i w odwrotnym kierunku. W Dobrej pognałem na Głębokie i tam lasem do miasta i pracy. Świetna trasa - coś nowego a jednocześnie starego.