...ale zawsze może być lepiej. Dystans do pracy - 44km - 1:28 - czyli średnia 30. Dzisiaj było optymalnie na ten ubiór - 14st, komfortowo się jechało. Na odcinku, na którym jadę na 110% (asfalt w lesie) przy 40km/h sarna na pełnym ogniu przeleciała przed rowerem. Trzeba uważać...
Rano 13, po południu 23... co powoduje, że kiedy wychodzę z pracy to upycham po kieszeniach drugą koszulkę, nogawki, rękawki, skarpetki i jasne szkła do okularów... Nie lubię jeździć z plecakiem, więc niech już wieczorem też będzie te 13 st.
Jeszcze te poranne mgły-killery - wjedzie się w nią i przez chwilę nic nie widać - dosłownie!
Melduję, że wczorajszy, podstępny atak zimnego powietrza o godzinie 6 minut 3 został odparty. Wróg został zepchnięty głęboko nad swoje terytorium i - na chwilę obecną - nasz wywiad obniżył zagrożenie mrozem do poziomu 0.
BTW mój plan wytopu obejmował ćwiczenia Tabaty. Zrobiłem ją sobie we wtorek (tydzień temu) - całe ćwiczenie trwało 4 minuty (+rozgrzewka) i jak na pierwszy raz poszło całkiem dobrze (nieźle spocony byłem). Szkoda tylko, że przez kilka następnych dni miałem kołki zamiast nóg - przeszło dopiero w niedzielę. Odpuściłem biegi i dalsze ćwieczenia. Mam nadzieję, że dzisiaj będzie lepiej...
Rano 1:35 - aż dziwne długo (norma 1:25) W pracy rekord - wypiłem 3l wody nie pracując fizycznie. A wieczorkiem - dalsze uzupełnianie ubytków minerałów...
Pierwszy raz na szosie w górach i to ze szczecińską ekipą (Mateusz i Robert). Krótki wypad po przyjeździe w okolice startu i mety. Pierwszy podjazd i "o kuwa", zjazd - technika głupcze! (szczególnie przy 60) Szczecińska ul. Miodowa to jakaś popierdółka. Wieczorem "nasączamy się" porządnie izotonikami i radośni czekamy na jutrzejszy wyścig.
Rano po niemieckich polach... Wieczorem - w końcu gość, który miesiąc temu spowodwał stłuczkę na rowerze, oddał kasę za szkody... Wracałem przez miasto, stąd takie fajne Vmax ;) (ul. 26go Kwietnia - podjazd za autobusem - 55km/h, Tir od casto do mojej wsi - prawie 70! na fulu)