6x3 min. podjazdu Miodowej na 160bpm intensywność: bardzo ciężko
Miała być sesja prędkościowa, ale zamieniłem ją na podjazdy bo brak ich jest w tym planie. Zresztą sam "trener" (w książce) podpowiada: ćwicz to w czym jesteś słaby...
Jeszcze 2 treningi i... wielki test. Już się nie mogę doczekać :)
Bardzo ładne "słupki":
BTW mam jedno wolne miejsce w samochodzie na sobotę (ew. 2, ale trzeba skombinować bagażnik dachowy thule).
Łikend deszczowy - nie jeździłem. Poniedziałki są wolne, ale... trzeba być elastycznym. Dzisiaj sprint czołgiem stałą trasą do Jasnych Błoni.
Żeby nie było, że nic rowerowego w łikenda nie robiłem - skonstruowałem sobie uchwyt na ścianę aby te dwa rowery jakoś pomieścić - myślę że wyszło całkiem znośnie:
Sesja wytrzymałościowa po terenie pagórkowatym (w miarę możliwości, ale i tak były długie płaskie). Nie planowałem trasy i jeździłem po pętlach. W trzeciej godzinie zmarzło mi wszystko co się nie ruszało...
Przynajmniej spaliłem pudełko Ptasiego Mleczka zjedzonego wczoraj...
Z różnych powodów opuściłem kilka treningów. Dzisiaj jednak nie ma odpuszczania i wszystko przebiegło zgodnie z planem: 15 rozgrzewki z dojazdem na trasę treningową:
Mega ustawka sezonu: Robert, Romek, Mateusz, Adam, Daniel, Marcin, Bartek, kolega świeżo poznany i ja - bez pary. Dodatkowo zgłosiłem się na przewodnika, więc przyłożyłem się, żeby było ciekawie (chociaż płasko). W Pasewalku plany się zmieniły i skoczyliśmy na hopki do Krackow.
Dzisiaj było wszystko co się robi na rowerze szosowym: szybkie tempo, mocne zmiany, pościgi, skoki, podjazdy, zagięcia... Niby płasko a działo się...
To był ostatni test przed maratonami w przyszłym miesiącu, tak też to dzisiejszej ustawki podszedłem - starałem się być aktywny i stale kontrolować co się dzieje na przedzie.
Kiedyś tak to wyglądało... kawa o 5:30, ulizanie sterczących włosów, naciąganie na zaspane ciało lajkry, licznik start i ogień...
Dzisiaj były idealne warunki, abym spróbował wykręcić jakiś niezły czas mojej pętli. I chyba się udało, chociaż w drugiej części wyraźnie zwolniłem, a dwa podjazdy na powrocie poszły słabo. Za to jadąc do Blankensee brakowało przełożeń, jeszcze nigdy tak długo nie jechałem na max. przełożeniu (ha, ha trzepackie 50x12).
Jedna uwaga: ludzie nie ogarniają, że rower jedzie 50km/h - trzeba za nich myśleć i mieć oko na wszystko co sie rusza.
Miało być w planach 3 godziny treningu wytrzymałościowego, ale po ciężkim dniu skróciłem plan do dwóch. Za Locknitz łapię kapcia. No pięknie, po tym całym dniu jeszcze to... Wyciągam zapas...a tu wentyl samochodowy.
ha, ha, ha
Dzięki litości mojego Dyra Sportowego, który po godzinie marszu (!) odebrał mnie z parkingu (tego PRZED Locknitz) byłem w domu o 21:30.
Parafrazując komentarz Romka - wpłynie to na mnie pozytywnie i wzniesie moje treningi na wyżyny pro tour.
Plan zakładał 2 godz. sesji odpoczynkowej...ale za oknem świeciło tak piękne słońce, było bezwietrznie a w rowerze czekały koła do sprawdzenia, że nie mogłem sobie odmówić przyjemności i zdarłem laczki aż do Locknitz ;)
Piasta na początku trochę nierówno się obracała (skutek mojego amatorskiego wciśnięcia łożysk), ale po godzinie wszystko zaczęło cykać jednostajnie i co najważniejsze głośno :)