Szczecińska "góra koksów" ma ciekawy profil (do zobaczenia na Stravie).. Z tego względu preferowane są parzyste ilości podjazdów, gdyż inaczej zaburza się tą piękną symetrię. :)
Poćwiczyłem sobie rano podjazdy. W sobotę wyścig i przydałoby się więcej mocy, ale chyba tam pojechałem bo nie miałem pomysłu na ranną trasę. 3x Miodowa na miękkim przełożeniu - podjeżdżałem niczym Frum, kiedy w sobotę uciekał van Garderenowi. :)
Przez tydzień bawiłem się w filmowca i swoje powroty z pracy uwieczniałem na kamerze. Wyszło tego 5x30min w HD. Powycinałem co się dało i zostawiłem IMO najciekawsze momenty. Od razu napiszę, iż wiem, gdzie jechałem niezgodnie z przepisami. W naszej szerokości geograficznej przepisy nie zawsze się stosuje inaczej bym już dawno wąchał kwiatki od dołu.
Perfekcyjnie gładki asfalt, piękne widoki, moc pod nogą...Śnię...że jadę rowerem oczywiście :) Nagle obraz ulega zakłóceniu, jakieś trzaski, wibracje, coś się wrzyna pod czaszkę... wrrrrRRRrrrrRRRrrr... Na zegarku 4:15...co jest ku$#a (no ku$##wa, pierwsza ku%$wa już o 4)? Zaczynam orientować się, że to ekipa budowlana sąsiada odpaliła betoniarkę... Myślę, czy dam radę z domowych rzeczy zrobić bazookę i wysłać serdeczne pozdrowieniam, ale w tym życiu nie urodziłem się Macgajwerem. Wstaję. Ostatecznie, chyba pomyliłem kolejność ubrania:
Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło - jak mówią - trzasnąłem rano 5 dych ze średnią 30,8 (z miastem) i wpadłem do pracy jak nowo narodzony. :)
Rower wyciąga wszystko co zjadam... Nawet wieczorną paczkę orzeszków i ciastek, doprawionych do smaku piwem :) Na razie to wszystko uchodzi mi płazem bo rano napi$%am 1,5-2 godziny rowerem (nie: jadę, tylko właśnie na...pieram). Ostatnio zresztą zauważyłem pewną prawidłowość im jestem chudszy...tym więcej jem,
Zdjęcie wgrane bezpośrednio na serwer BSa, bo Instagram nawalił.
Dzisiaj podjazdy. 3x szczecińska górka koksów - Miodowa. Kiedy zjeżdżałem przez las przed kołem przebiegł mi samotny dzik. Skubaniec, że się nie bał...
ps. wczoraj miałem nieprzyjemną sytuację: młody gnojek zajechał mi drogę (pas rowerowy na Piastów) i postanowił zaparkować tuż przed rowerem (prędkość 40km). Ledwo wyhamowałem, oper%^^$m małolata (nawet nie wiedział co zrobił) i na wk%^wie zrobiłem KOMa na "ucieczka z piekła" ;)
Prosiak - tak zostałem nazwany po łikendowym smażeniu. Na rowerze przyrumieniłem kończyny a w domu resztę ciała. Dzisiaj rano było tylko 10st., normalnie bym ponarzekał, że za zimno, ale nie teraz. Miły chłodzik dawał ulgę. :)
Od pewnego czasu mam w domu nową maszynę tortur żonki. Ponieważ nie ma w nim uchwytu na bidon, robiłem za służącego i na hasło: woda! biegłem z bidonem. :) Lenistwo potrzebą wynalazków - więc kiedy znowu musiałem oderwać się od czytania neta, pogrzebałem w swoim Pudle Rzeczy Do Roweru Ale Akurat Teraz Nieprzydatnych i zmajstrowałem coś takiego:
1. uchwyt na ramę do uchwytu na bidon (z Decathlonu) 2. karbonowy koszyk (takie mam skarby :)) 3. bidon (jeden z 54, więc mogę ten poświęcić) Działa. Nawet zrobiłem interwały żonki (tylko na większym obciążeniu) i całkiem to wygodne.