Taka sytuacja: Kiedy rozpędzałem się do 40, woda z przedniego koła dolatywała do twarzy, co przy dłuższej takiej jeździe robi milion piegów godnych uwalonego rowero-maczo. Mi jednak nie pasuje do końca taka stylizacja, więc przy tej prędkości próbowałem unikać tego mokrego ostrzału przechylając rower w jedną a siebie w druga stronę... Zresztą później zaczęło mocno padać i całe to wyginanie %$j strzelił. No cóż...zima. :)
Dzisiaj gdzieś daleko za miastem, kiedy nie ma żadnych świateł, nie widać horyzontu, nieba, a jedyne światło pochodzi z lampki naszła mnie taka myśl, że jestem jak świetlny bąbel w oceanie ciemności...
A to, że lampkę na takie akcje trzeba mieć mocną, niech świadczy fakt, że na ścieżce rowerowej o mały włos władowałbym się w paletę z polbrukiem (częściowo rozładowaną, okolice Cukrowej).
Rano -2 i mgła. W porannej audycji ostrzeżenia o śliskiej nawierzchni, gdzie wjechali do rowu i kto dziś widział piaskarki... Nawet sam redaktor prowadzący wywinął orła na rowerze...Włączyłem więc wszystkie systemy ostrzegawcze i pognałem zmierzyć się z rzeczywistością...
Licznik pokazał, że rano spaliłem 2000kcal... Chciałbym. Ale i tak to dobry powód, aby skoczyć na szczecińską specjalność: Szaszłyk z keczupem i musztardą. W czasie świąt wkładamy w niego lampki. :)
Blankensee - przygraniczna wieś, gdzie psy szczekają dupami. Rano często mija mnie tu wioskowy pickup i oczywiście ma w tyłku, że jedzie rower. Kiedyś lubiłem tędy jeździć, a teraz przez tego wsioka dopóki go nie minę nie mogę osiągnąć rowerowego flow. :)
ps. gorąco! W połowie trasy zdjąłem rękawice i rozpiąłem kurtkę. 10st. to za dużo na moje zimowe wdzianko.