Dystans całkowity: | 27685.60 km (w terenie 644.00 km; 2.33%) |
Czas w ruchu: | 1139:23 |
Średnia prędkość: | 23.89 km/h |
Maksymalna prędkość: | 69.80 km/h |
Suma podjazdów: | 4238 m |
Suma kalorii: | 18700 kcal |
Liczba aktywności: | 596 |
Średnio na aktywność: | 46.45 km i 1h 56m |
Więcej statystyk |
Znalazłem sposób na dwa długie i nudne odcinki w mojej trasie - interwały. Przy okazji zmobilizuję się w końcu do spalenia dwóch nadprogramowych kilogramów.
Program z licznika: 10s sprintu x25s odpoczynku x8 powtórzeń - 2 serie.
No i bez (lepszej) diety się nie obejdzie. Rano zrezygnowałem ze swojej ulubionej drożdżówki do śniadania (250 gramowy placek z kruszonką, jabłkiem i w polewie czekoladowej - jak sprawdziłem - może mieć nawet 750kcal) zastępując ją serkiem wiejskim w wersji light.
2 tygodnie chyba wytrzymam. :)
p.s. Dzisiaj dodatkowo mocno wiało - pod wiatr ledwo 18, z wiatrem 45 - rekord 56km/h.
W piątek jeździ mi się zawsze inaczej. Jakoś tak na większym luzie mimo pewnego zmęczenia codziennym kręceniem.
Muza też inna bo Manniakowa, nawet wiatr dziś wyłączyli (i słońce też).
Piątek jest inny...
Wystarczy 2 stopnie na plusie i słońce nad horyzontem, aby czuć ciepło na nogach. Zdecydowanie lepiej było niż wczoraj.
Moja nowa trasa ma aż 4 ronda. Są to najbardziej niebezpieczne miejsca z całej jazdy. To chyba głównie dlatego, że na trzech z nich jadę drogą dla rowerów i teoretycznie mam na nich pierwszeńswto...
Ranki są jeszcze "piekielnie" zimne. Mimo, że termometr pokazuje 0, to na polach jest na pewno poniżej. Dzisiaj o tym nie pamiętałem i straciłem pod koniec jazdy czucie w palcach dłoni (wcześniej przechodziłem oczywiście fazę bólu).
Za to takie wschody oglądam:
Żeby nie starcić głosu i jechać szybko trzeba oddychać przez buffa:
W mieście jak zwykle - oczy na około głowy - a i tak parę matołów się znajdzie...
W samą porę zmieniłem poranną pętlę. Na tamtej - mimo wymyślania nowych scieżek - wkradło się już znużenie. Nowa jest za to jeszcze bardziej polna i pusta - przez godzinę mijają mnie może 2 samochody.
Tytułowe żółtko (Ladenthin 6:30):
Wróciłem tak samo, obserwując - tym razem - zachód słońca.
Przegapiłem godzinę wyjazdu i nie było sensu jechać starą pętlę. Wybrałem więc wariant na południe od krajówki i pojechłem do Ladenthin. Nawet fajna poranna trasa, czułem jak pierwsze promienie słońca grzeją mi policzki. Bardzo przyjemne uczucie.
ps. Gładkie asfalty to i nimi wróciłem. :-)
Piątek przywitał mnie białą jak mleko mgłą. Do tego 0 stopni, czyli znowu wciągam owiewy i dodatkowe, cienkie rękawiczki pod zimówki.
Myślałem, że mgła szybko minie, ale było odwrotnie, miejscami gęstniała jeszcze bardziej.
6:30 przed Plowen:
Wczorajsze stadka saren też spotykałem, ale przemykały na granicy widzialności i nie było jak za nimi poganiać.
Czekały na mnie.
Nieruchomo obserwowały każdy mój obrót korbą, każde pochylenie, gest...
Kiedy byłem już całkiem blisko - odpaliły petardę, pełen ogień - 100% mocy na tył.
Nie chcialem dłużej czekać - wrzucam ciężki bieg, staję na pedałach, ściskam rogi kierownicy i odpalam rakietę.
Przez chwilę lecimy razem, one polem, ja po betonowych płytach, biegną jedna za drugą, 7 czy 8 sztuk. Widzę, że kurs mamy kolizyjny i za jakieś 100m przetną mi drogę. Oceniam, że mam szansę "pogłaskać" ostatnią - nie odpuszczam, uda palą, oddech głęboki... i jest! Muszę przyhamować, aby ostatnia mogła pobiec za resztą.
1:0 rower- sarny, ale lekko nie było.
Jutro - mam nadzieję - powtórka.
Wczorajszy powrót do domu odbywał się w deszczu, skutkiem czego ogniwa w łańcuchu pokryły się rdzą.
Rano na takie akcje miałem świetny smar shimano w spraju - wystarczyło przyłożyć szmatkę pod łańcuch i popsikać po ogniwach. Całość zajmowała 2 minuty i można było jechać w śnieg i co tam jeszcze na drodze było...
Teraz mam polecony wet finishline w spraju. Niestety zamiast oleju leci coś o konsystencji pianki montażowej i teraz smarowanie zajmuje mi 5 długich minut. O 5:30 wszystkie czynności mają znaczenie i trzeba zagęszczać ruchy stąd biegałem na trasie kuchnia-garaż z kawą w jednej ręce i smarem w drugiej.
Cud, że nie pomyliłem co do ust, a co na łańcuch wlać bo skutki byłyby opłakane...
Taką dyscyplinę tu wszyscy uprawiamy, że mamy mnóstwo czasu do rozmyślania nad różnymi problemami życiowymi...
Ja mam 2 godziny dziennie sam na sam ze sobą i zdarza mi się, że nie pamiętam jakiegoś fragmentu trasy, nie wiem co mówią w słuchawkach, nie widzę co mijam... Czasem głowa napracuje się tyle co nogi.
p.s. Rekord trasy - 50km w 1:45 a nie pamiętam, żebym się zaginał ;)