W końcu go spotkałem. Słyszałem o nim różne legendy, że jakiś leśny dziad goni z kijem nieoświetlonych rowerzystów, że wkłada patyki w szprychy jak nie zobaczy kasku, że rower dziwnie zaczyna trzeszczeć jak się ma zardzewiały łańcuch... Zanim sprowokowałem Go do działania, cyknąłem ostatnią fotę (chyba zaliczę ją do tych głośnych ostatnio: Ekstremalnych Selfies). Jak nie wiecie o czym bredzę to zobaczcie na gościa za moimi plecami... Tego co patyki jakieś trzyma. Co on tam jeszcze ma? Kołczan? Kurcze, trzeba szybciej jeździć...albo mieć lampki. :)
...czas zacząć. Taaa, rano bez rękawków (zimowych) i jakiś nogawek nie ma co szaleć. Pod koszulę też coś więcej trzeba naciągnąć, bo zimno hula po brzuchu. A to nie jest fajne. Dobrze, że jeszcze łapię się na wschód słońca. Chociaż i on za miesiąc, dwa mi zniknie.
No nie mogłem już tego słuchać. W sobotę dobrałem się do sztycy i siodła. Wyczyściłem do ostatniego ziarenka piasku, skręciłem na smar, ustawiłem... i teraz chyba suport się odezwał.
Jak jest mgła to nie ma wiatru. Czyli dzisiaj było idealnie, chociaż jechałem ze zdjętymi okularami bo nic nie widziałem (a może to przez ciemne szkła ;)). Od tygodnia szukam mojej przedniej lampki...nie widział ktoś?
Kiedy się jeździ stałymi trasami, widoki są opatrzone, czas przejazdu doskonale znany, zwraca się uwagę na jedną zmienną...pogodę. Można wtedy napisać pięknego, wartościowego posta o pogodzie o 6 rano 3go września roku pańskiego 2015 i dołączyć do innych setek takich samych wpisów na BSie albo...nic o tym nie pisać i tym się wyróżnić. ;)
Wyjść, zanim słońce wstało. :) Tylna lampka już na stałe zagościła na bagażniku. Póki co nie chce mi się zmieniać szkieł na jasne na te 20 minut jazdy, więc rano wyglądam jak szalony niewidomy pędzący 35km/h po ulicy. :)