Moja furmanka powiedziała, że przy -1 to ona już tylko będzie stała, żadnego silnika nie uruchomi. Jedź se rowerem jak takiś kozak. Złośliwość rzeczy martwych...
Zimowe ubranie spokojnie wytrzymuje te 10km w jedną stronę. Nowy nabytek - cieplejsza kurtka - też dobrze działa (pod spodem cienka termo z długim rękawem).
Nareszcie...śnieg...czyli coś lepszego od deszczu. Ranna pętla przeleciana chyba w euforii, że nie pada, nie wieje i jest sucho. No i najważniejsze, że mam już cel tego wszystkiego, więc mam powód żeby przed pracą przebiec dychę lub coś na rowerze porobić.
Powalająca systematyczność. Pogoda odpycha do wyjścia. Sytuację ratują domowe urządzenia katujące - komfort termiczny - bez porównania, aż mi się nie chce marznąć.
Luźne kręcenie do pracy. Bez jakiejś werwy, ale nie leniwie. ;)
Pod lasem spotkałem sarny na drodze. Stały na tyle długo, że już sięgałem po hamulce, ale wystarczyło krzyknąć polskie słowo znane na całym świecie i sobie poszły. :)
Po paru krótkich dystansach pora na łikendowy trip. 12km starej, zbieganej pętelki. Lubię jak po bieganiu mam napięty brzuch, po rowerze tak się nie robi. ;)
5 rano wyglądam przez okno: O! Widzę latarnię i kwiatki na parapecie. :) Widoczność dalej niż 3 metry...dobrze Oglądam krzaki szukając ruchu...Nic, czyli nie wieje...bardzo dobrze... Człapię do termometru...2st...na plusie...ooo, super. :) Tyle emocji w ciągu minuty, że już kawy nie potrzebowałem. Ubrałem się i pognałem w ciemność...