...do końca. Udało się zgadać z Romkiem na wspólne ujechanie się. Trasa na szybko wymyślona, więc trafił się 3 kilometrowy bruk, ale reszta to super fajne asfalty. W Pasewalku pamiątkowa fota dwóch muminów i pojechaliśmy dalej się zaginać.
Bieganie wieczorem z brzuchem wypełnionym całodziennym jedzeniem to...masakra. Zdecydowanie lepiej biega się rano. :) Na razie cierpię bóle początkującego.
Tak wiem, że są szumy. Zdjęcie trochę podkręcone, dla uzyskania wrażenia jakie mam na żywo z tą lampką. Chciałbym zauważyć, że na końcu ciągłej linii, biały piksel to oko kota (albo jeża, albo nie wiem czego). :)
Zwykłe poginanie do pracy. Temperatury od 5 do 10, wiatr raz był raz...był większy. :)
Pościgałem się z samochodami na niemieckiej 104. W Pasewalku na rynku wykonałem uzupełnienie kalorii mikrobatonikiem (+ fota, bez foty nie ma jazdy :) i bez fantazji wróciłem po śladzie do domu.
W roku 2015
pojawił się na mapie ultramaratonów kolejny, świetnie zorganizowany wyścig na
jakże słusznym dystansie 700km.
Ponieważ
Orgowie TdPm i BBt to starzy znajomi, więc siłą rzeczy formuła maratonu jest
taka sama w obu przypadkach. I dobrze, bo nie trzeba wymyślać koła na nowo, a
stosuje się sprawdzone i rozwijane przez lata rozwiązania. Dzięki czemu
wszystko jest na wysokim poziomie (+ parę usprawnień o czym później).
O moim
starcie zadecydował prawie przypadek, nie miałem go w swoim kalendarzu ale
wiecie…to są moje tereny. Spokojnie mogę napisać, że więcej niż połowę trasy
przejechałem wcześniej, to był wręcz maraton wokół domu. :)
Nie będę Was
zanudzał o przebiegu każdej godziny, czy jak się czułem na PK (Punktach
Kontrolnych). Opiszę ważne moim zdaniem sprawy na takich maratonach i tak:
- Organizacja
Maraton
odbywa się w formule BBt, tzn. jest książka przejazdu z mapkami strategicznych
miejsc (i miejsca na pieczątki), 2 przepaki, miejsce do spania, odpoczynku,
żywność na PK, monitoring wszystkich uczestników, prasa. Każdy PK miał swoją
flagę, dzięki czemu łatwo można było znaleźć punkt (w nocy migały na nich
lampki). Na ok. 300 i 500km była możliwość odpoczynku, zjedzenia dużego
obiadu i przepaki. Zaangażowanie obsługi
w pomoc uczestnikom było wzorowe. Faktem jest, że najczęściej byłem pierwszy na
PK (lub drugi) i ludzie się starali ale jestem pewny, że byli tak samo uczynni
dla tych z dalszych miejsc.
Cała impreza
rozpisana została na 4 dni i raczej nic się z tego nie urwie. Tzn. 1 dzień
(piątek) - rejestracja, odprawa i start honorowy (z masą krytyczną) razem z
legendarnym wystrzałem z armaty :)
2-3 dzień (+
poranek poniedziałku) - maraton
4 dzień -
zakończenie
Teoretycznie
jedzenie było obliczone i rozdysponowane po jednej racji żywnościowej na głowę.
Praktycznie można było zagadać z miłymi paniami o dodatkową miskę ryżu czy
jeszcze jeden baton do kieszonki (na którymś punkcie spytałem o dodatkową
bułkę, to najmilsza ze wszystkich pań swoją mi oddała :)). Swojego jedzenia nie
trzeba było ze sobą brać, bo oprócz dwóch pierwszych PK ustawionych co 90km
(czyli ok. 3 godzin jazdy) reszta była co ok 60km, więc zgłodnieć się nie dało
(ja co godzinę coś jadłem). Wody też nie brakowało.
- Przygotowania
Wrześniowe
noce są coraz chłodniejsze, dni krótkie…co ze sobą zabrać?
Pewną
nowością były 2 przepaki (jednak nie połączone ze sobą, tzn. były 2 niezależne
paczki), to daje całkiem nowe możliwości…ale jak się okazało zabrałem na
2PK…sudokrem i puszkę Oschee.
Obawiałem
się deszczu, który by bardzo utrudniał jazdę (pamiętam jeszcze z BBt
kilkanaście godzin jazdy w takich warunkach) na szczęście pogodę mieliśmy
wczesnojesienną.
Co tam
widać:
Po lewej na
dole mój bagażnik (wszystkimi rękami i nogami bronię się przed plecakiem na 24
godziny jazdy, poza tym…stylówa :D ), do którego włożyłem to co widać obok: 2
dętki z łyżką, 2 awaryjne żele/galaretki
Aptonia, powerbank do licznika i mp3, książka przejazdu, drugie szkła do
okularów. Czego nie widać to: łatki, guma z haczykami (do obwiązania czegoś do
bagażnika, parę zipów, mini apteczkę z kocem), 2 imbusy nr 5 i 6 (wszystkie
moje narzędzia).
Z prawej
ciuchy które miałem w dzień: strój kolarski + letnie nogawki i rękawki,
bandanka, potówka, skarpety na buty. Wiatrówkę wsadziłem do bagażnika.
Na noc (1DPK
- niebieska torba):
Zimowe
nogawki, grubsze skarpety (nie założyłem), bluza, koszula termo z długim
rękawem, jesienne rękawiczki i owiewy na buty. Ze sprzętu: 2 akumulatory, nocna
lampka, drugi zestaw baterii do Dakoty, smar do łańcucha (nie używałem), taśma
izol. do przyklejenia akumulatorów do ramy (mają swój pokrowiec, ale tak mi
wygodniej), puszka oschee z magnezem (gdyby coś się działo ale oddałem
koledze).
Na drugi DPK
(szara torba):
Oschee z
magnezem (wróciła do domu), sudokrem (wiadomo do czego - nie użyłem, bo trzeba
było wejść i zejść po schodach, a wtedy już bardzo bolały mnie kolana)
Do roweru:
Licznik,
Dakota, lampka-migacz (na noc się nie nadaje), 2 bidony 0,7l, bagażnik.
W kieszeń:
Kamera, mp3,
trzecią kieszeń wykorzystywałem do chowania banana/batona na posiłek w czasie
jazdy.
Po
spakowaniu wyszło to całkiem zgrabnie i najważniejsze, że było lekkie.
Całkowicie zrezygnowałem z ochrony przed deszczem, na wiatr miałem tylko lekką
kamizelkę, całe dostępne miejsce przeznaczyłem na ochronę przed zimnem. Jak się
okazało system się świetnie sprawdził (miałem mały zapas na nieprzewidziane
wypadki - wiatrówkę, wszystkie ciuchy używałem więc nic nie wiozłem na darmo).
Po tym
wszystkim ze spokojną głową mogłem pójść spać. :)
- Drogi, ulice, i inni
wariaci
Czy 700km
można wytyczyć bez bruku, krzywego asfaltu, czy ciężkiego ruchu samochodowego?
No nie. Moje siedzenie jest wypieszczone na gładkich niemieckich drogach, z
normalnymi ich użytkownikami a tutaj było…tak polsko ;)
Akurat w tym
samym roku jechałem P1000J (600km po Mazurach) więc mam świetne porównanie dróg
w różnych rejonach kraju (a przynajmniej tam gdzie odbywają się ultramaratony)
i muszę powiedzieć, że na Mazurach jest jednak gorzej. Jednak nasze drogi w
zach-pomie miejscami były baaardzo zmęczone.
Głównie były dobre i bardzo dobre nawierzchnie
i to bardzo długo (nie było znanych z Mazur dróg składających się z… samych
łat).
Sporo było
jazdy przez las, szczególnie jak się zjechało z wybrzeża.
Za to
kierowcy…to u nas chyba jest inny stan umysłu.
Na takie
wycieczki to jednak trzeba być odpornym i bardzo dobrze objeżdżonym w ruchu
ulicznym.
Okolice
Koszalia i Szczecina - masakra - bardzo duży ruch.
Odcinek
wzdłuż wybrzeża znośny (ale gdyby to był sezon wakacyjny to trzeba by dołożyć
matołów w kadetach, golfach czy innych calibrach).
Miałem kilka
zdarzeń drogowych gdzie musiałem uciekać bądź hamować bo leciał gość na
czołówkę (czyli klasyka polskiego wyprzedzania). Hitem okazała się pewna eLka,
która na jakieś pustej drodze uczyła się wyprzedzać rowerzystę (za każdym razem źle jej to
wychodziło i maksymalne oddalenie od brzegu jezdni było jakieś 10-15m po
fakcie… 3 razy tak mnie wyprzedzała). W nocy ruch był minimalny, a zdarzały się
odcinki, że przez godzinę z 3 samochody widziałem.
Z
wyprzedzonych pojazdów:
Skuter -
dogoniłem gościa, ale tak dymił, że bym chyba umarł z tego smrodu - tu
wystarczyło trzymać tempo -35-37 i go urwałem.
Wielki
traktor z jeszcze większą przyczepą ze słomą z obory (kawałki tego czegoś
leciały mi na kask) jechał ok. 35 i tu już łatwo nie było. Zaczekałem aż
ukształtowanie terenu będzie odpowiednie i za wyprzedzającym samochodem
skoczyłem na 45, wypracowałem przewagę i dalej już poszło. :)
- Pogoda
Ha,
najważniejsza. Bo to właściwie na nią się przygotowujemy i z nią mierzymy.
Pognozy się
sprawdziły - zapowiadane w dzień było 16-19 stopni a w nocy 5. Było słonecznie,
w nocy świecił księżyc.
Wiatr jak na
24 godziny jazdy więcej jednak pomagał, bo od rana wiał z nad morza, i lekko z
tyłu. Cały odcinek na wschód walczyłem z podmuchami (mam stożkowe koła i często
musiałem korygować tor jazdy). Za to jazda na południe była super, wiatr
pomagał, i do tego trochę cieplej się zrobiło. Wieczorem zelżało, akurat na
kierunek zachodni i w nocy walczyłem z temperaturą. Bo jednak szybko spadła do
10 aż w okolicach Dębna - Mieszkowic (środek nocy, lewy dolny "róg"
trasy) było ok. 4-5. Czułem, że to jest dolna granica ubrania. Bardzo dobrym
pomysłem było ubranie dwóch nogawek letnich i zimowych na raz. W nocy miałem na
sobie 4 warstwy odzieży (nic z dziennych ciuchów nie zdjąłem), na nogach 2.
Lekkie ocieplacze na nogach dawały radę, chyba tylko dlatego, że było mi
ciepło w całe nogi. Świetnym pomysłem (żonki!) było wzięcie buffa (zwykła mała
szmatka), zakrycie szyi aż do ust też zatrzymywało sporo ciepła.
- Wyścig
Tak to był
wyścig. Nastawiłem się na walkę o czołowe lokaty (nawet przez chwilę myślałem o
zwycięstwie). Czołówka zawsze się ściga obojętnie jaka to impreza. ;)
Dzięki
monitoringowi (co uważam za największą zaletę tego maratonu) można było śledzić
innych nie tylko przez kibiców, ale i przez samych zawodników. To zdecydowanie
pozwala ustalić strategię. Moja była bardzo prosta - to samo co na P1000J -
jechać samemu (- brak zmian i odpoczynków, + własne tempo, mniej stresu na
kole, krótkie postoje na punktach) ile się da. 2 pierwsze PK były co 90km i te
chciałem zaliczyć jak najszybciej. Przeskakiwałem między grupkami, jechałem
przez chwilę z jakąś parą, goniłem ile wlezie bez oglądania się za siebie. Od
PK1 (91km) już samotnie. Na laptopach obsługi sprawdzałem co się dzieje ze
stawką i już po drugim PK widziałem, że wszystko jest mocno naciągnięte a mnie
goni dwójka (później 4) zawodników. Za 2PK zacząłem jednak się oszczędzać i
jechać z maksymalną prędkością przy której czułem, że się nie spalam (akurat tu
było z wiatrem więc było sporo powyżej 30). Na PK4 (296km) gdzie był przepak
spotykam się pierwszy raz z koleżkami. Jednak ja właśnie zbieram się do wyjazdu a
oni za jedzenie… Na kolejnych kilometrach (już na lampkach) wyprzedzają mnie 2
soliści (oczywiście osobno), jednego później doganiam i urywam a za drugim w
odległości ok. 10-15m jadę bo tempo ma takie jak ja, a nie ma przedniej lampki
(tylko jakiś migacz!) więc mój "szperacz" sporo mu pomaga. Zresztą
przez jakiś czas jechał obok niego jakiś koleżka więc takie to solo na 90%. Nie
wiózł go na kole więc niech będzie. ;)
Mijają
kolejne punkty, na których zostawiam ślepego solistę, drugi robi się pierwszym
(minimalny czas na postojach) i dalej samotnie prę ile wlezie. Na drugim DPK w Myśliborzu jestem 2:12, gdzie jem duży obiad (kucharz z wojska). Tzn: żur, schabowy w ziemniakami i kapustą. Punkt był w ośrodku harcerskim i jak żywo przypominał wystrojem moje kolonie w ubiegłym wieku. :D
W
Mieszkowicach (ok 520km coś koło 3:30 w nocy) kończy się akumulator. O jak dobrze,
że miałem zapas (znowu polecenie żonki: "weź na wszelki wypadek!"),
zmieniam na świeżynkę, wcinam zimnego banana i jadę do Chojny. Tam straciłem z
10 minut z powodu złego oznaczenia PK na Dakocie (moja wina) i krążę szukając
punktu. Praktycznie kiedy podbijam książkę wjeżdża mój team pościgowy. Cóż, to
było do przewidzenia.
Od Chojny do
Szczecina są hopki, na szczęście zaczynają się znane tereny więc mam chociaż
psychologiczną nad nimi przewagę.
Około 4-5 robi się jaśniej i mglisto.
W Szczecinie
wpadam na 2 minuty przed pościgiem, z pośpiechu popełniam strategiczny błąd,
biorę jedzenie do kieszonek i bez chwili wytchnienia jadę dalej. Jadłem w biegu
co zemściło się w Stepnicy na ostanim PK, do którego dojeżdżałem 20km/h.
Koledzy mnie
dogonili (wcześniej jeden z nich zaatakował i samotnie pojechał po zwycięstwo w
kategorii) ale na szczęście nie zostawili.
Trójka okazała się całkiem zgraną
ekipą i nie robili problemu, gdy ciągle jechałem na kole (prędkość ok
25-27km/h). Na "alei farm wiatrowych" przed Wolinem, kiedy jedzie się
centralnie pod wiatr dałem mocną (25km/h) i jedyną zmianę jako podziękowanie za
hol, po czym znowu spłynąłem na koło. :) Dalej już
spokojnie razem dojechaliśmy do mety.
Uff wybiła
12:07.
Jechałem 27
godzin i 36minut. Według planu "max" o 7 minut za długo (przy dobrym
układzie planowałem być o 10:30). :)
- Statystyka
Samej jazdy
było 24:41 godzin, przerw niecałe 3 godziny (mimo pilnowania stopów da się dużo
z tego urwać).
Podjazdów
3200m, skromnie, na P1000J było więcej, ale mi wystarczy.
14,500
spalonych kalorii czyli około 6 normalnych dniówek (przyjmuje się 2500 dla
mężczyzny).
Trzy trasy
Szczecin-Świnoujście samochodem (w sumie 600km).
Zakupy:
koszula termo, jesienne owiewy (miałem tylko grube zimowe).
Koszty
imprezy: 380zł + moje wydatki.
Wywalczyłem
4 pozycję w kategorii (ale zobaczcie, że są 2 drugie i 2 trzecie miejsca, więc
czasowo…jestem trzeci). :)
W kategorii
Open nasza 5 gnała jak wariaci (ja uciekałem przez 500km oni gonili), następni
dojechali kilka godzin po nas.
Pierwszy
czas Open 26:55, Solo 26:30. Moim zdaniem bariera 24 godzin zostanie szybko
złamana.
- Podsumowanie
Z maratonu jestem zadowolony. Pierwsza edycja stała na wysokim poziomie
organizacyjnym (kolejna edycja za 2 lata). Jakość obsługi na punktach była
bardzo dobra. Trochę szwankował monitoring ("zamrażał" zawodników),
przez co tracił na wiarygodności - to powinno zostać poprawione.
Po maratonie nie mogłem zginać kolan (bolały ścięgna) do samochodu
"ześlizgiwałem" się po oparciu fotela. :) Po schodach prawie nie
chodziłem. Po trzech dniach zostało może z 10% bólu, są jeszcze otarcia od
siodełka i silikonowych pasków nogawek wokół ud. Mrowią mi też palce dłoni. Ból
ramion minął po dwóch dniach, mięśni nóg właściwie też. Widać jak organizm
szybko się regeneruje.
Powiedzenie, że: "Ból jest przemijający a chwała wieczna"
jest w 100% prawdziwe. :)
Polecam to przeżycie.
Organizator: ksuznam, wyniki, trasa, 2 tony zdjęć Relacja portalu Ewyspiarz.pl: relacja, która całkiem dobrze oddaje walkę w czołówce. :) Honorowy start maratończyków razem ze świnoujską masą krytyczną poprzedzony był wystrzałem z armaty film.