Zagrało kilka czynników i miałem okazję pokręcić się po drugiej stronie miasta. Za "czasów Stravy" jeszcze mnie tu nie było, więc wszystkie napotkane podjazdy nabrały nowej jakości. :) Najbardziej wymagający był oczywiście ten pod Panoramę. Zrobiłem go...ale jak mają mnie rozjechać to nie tutaj. Ilość samochodów mnie przestraszyła. Wolę Miodową 10x podjechać niż tu się gibać. Pogoda...marzenie, jeszcze tak +5st więcej i można będzie mówić o upale. Nogi mam zmęczone, bo czułem że za szybko się "zapalają", więc te czasy są na zrobione na 90% możliwości. Inna sprawa, że jechałem traktorem ;)
Za to wracając trafiła mi się cysterna. Dzięki niej szybko przerzuciłem się z prawej na lewą stronę miasta (KOMa zgłosiłem do kasacji).
Od pewnego czasu mam w domu nową maszynę tortur żonki. Ponieważ nie ma w nim uchwytu na bidon, robiłem za służącego i na hasło: woda! biegłem z bidonem. :) Lenistwo potrzebą wynalazków - więc kiedy znowu musiałem oderwać się od czytania neta, pogrzebałem w swoim Pudle Rzeczy Do Roweru Ale Akurat Teraz Nieprzydatnych i zmajstrowałem coś takiego:
1. uchwyt na ramę do uchwytu na bidon (z Decathlonu) 2. karbonowy koszyk (takie mam skarby :)) 3. bidon (jeden z 54, więc mogę ten poświęcić) Działa. Nawet zrobiłem interwały żonki (tylko na większym obciążeniu) i całkiem to wygodne.
Brakowało mi paręnastu kilometrów do okrągłej liczby 1500 km w maju. Wziąłem szosę, aby zbytnio nie marnować czasu i pognałem do Prenzlau. Sam dojazd niemiecką krajówką odbywał się pod wiatr i nawet w sporym ruchu (ale bez "sytuacji"). Do Brussow już lepiej, pod Prenzlau jest fajnie pofalowany zalesiony teren i tam sobie pozwoliłem. Siadłem nawet na koło motorynce. Kiedy gościu zauważył w lusterku przyczajony rower to podkręcił z 40 na...43 :) Urwał mnie dopiero na podjeździe, kiedy złożył się aerodynamicznie i te 43 utrzymał... ja już nie dałem rady. :) Za Brussow nareszcie wiatr zaczął pasować, gładki asfalt, puste drogi (czyli 1 sam. na 3 min.) wbiłem sobie do głowy ucieczkę przed wycinakami z grupki z Głębokiego i cisnąłem na 5 z przodu :) W sumie chęci i motywacji starczyło na 2 godziny jazdy, coś nie mam ochoty na dłuższe jazdy. Trochę się obawiam maratonu P1000J co to będzie...najwyżej pojadę turystycznie.
Staty na koniec miesiąc: waga: 81kg woow! -4 do poprzedniego miesiąca i tylko +1 do wagi startowej! Co zmieniłem? Nie żłopię codziennie browarów, jem słodycze (nie garściami, ale wczoraj przy Giro torebkę galaretek zadłem) i w maju codziennie jabłko. Ciekawe... kasa wydana na rower w maju: 510 (serwis powypadkowy - robocizna 200, całe pudło skarpetek Danielo, nowe ciuchy rowerowe dla żonki - sponsorem jestem :) - ogólnie od 1.01 poszło...3565 (+rower) - mistrz wydawania kasy...
Szkoda, że jeszcze zimno było. Ślizgałem się na korzeniach i mokrej trawie - to jednak za dużo na Race Kingi. Ta cisza...i ptice...miła odmiana od kilometrów asfaltu (nawet ten najbardziej równy potrafi znudzić) i szumu wiatru w uszach.
Rano pogniotłem szczecińską górę koksów, a kiedy ruch się wzmógł przeniosłem się na naszą Gubałówkę. :) Znowu nikogo nie spotkałem. A na Stravie zawsze jest tam tłok.
W poszukiwaniu metrów "pionowych" pokatałem podjazd na Miodowej. O 6 rano mijał mnie tylko jeden samochód, ale o 7 już ruch gwałtownie wzrósł, schowałem się w lesie.
Z wczorajszego dnia - niemieckie polne drogi dla traktorów są tak zrobione, że można po nich jeździć szosówką: