Co za szaleństwo dzisiaj było. Pojechałem góralem, aby zbytnio nie gazować z szosowcami. Jedynie zmieniłem koła na wyścigowe, bo nie chciałem odpaść na początku. ;) Trasa na szybko wymyślona, były odcinki pod wiatr, gdzie z trudem "cisłem" 30 na zmianie, i hopy z wiatrem na których z Piotrem i Michałem szaleliśmy po 50 i więcej (rekord napędu 55km/h). Raz chłopaki mnie urwali, kiedy na mojej zmianie przy 37 wyskoczyli zza mnie i tu szosa pokazało moc, bo fulem to mogłem tylko się bardziej pobujać. ;) Generalnie nie jest źle. Piotr i Michał nie mają litości dla nikogo. Mateusz wozi kanapki...chyba z nim będę góralem jeździł. ;)
Zawrotne, ranne 4 stopnie spokojnie ogarnia mój strój. Nie mam już tego zimowego zacięcia i dzisiaj pozwoliłem sobie na luźne miejskie toczenie. Aż tu nagle Arek wyskoczył. W końcu ktoś mnie dogonił. Kolega zamienił samochód na rower i świeży wrażeń pędzi jak szalony. No to teraz pora na Piotra. :)
Dzień trzeci wariacji tras porannych. Zamiast jeździć stale jedną, czy dwiema pętlami powymyślałem sobie 5 różnych, wgrałem do garmina, ustawiłem cyborga w liczniku na 25km/h i...tak się męczę z nim. :) W poniedziałek i wtorek dołożył mi trochę, ale dzisiaj to ja wygrałem. Nawet licznik wygrał fanfary - ja to odczytuję jako przyzwolenie na drożdżówkę z colą do śniadania. :)
Zima podstępnie w nocy zaatakowała w Szczecinie mega opadami śniegu. Wziąłem reklamówkę, zmiotkę do kieszonki i szybko wszystko posprzątałem, a to co zebrałem wysypałem gdzieś na polu:
Jak to ładnie wszystko wygląda zza ekranu komputera... Tu skręcę, tam jest ścieżka, tu jakiś szlak... A na żywca wychodzą kwiatki. Tzn błoto, bo parę razy się zakopałem :)
Ścieżka do Kościna (miał być fajny skrót do granicy):
"Kątęplacja" nad sensem życia nad jeziorem Dammsee:
Pamiętacie Szlak Bielika? Jest. W mokrym błotku, ze ścianką killerem, na której polegli już niejedni:
Fajna wycieczka. Akurat na 3 godziny bez picia czy jedzenia. Za to cały do prania.
Jeździł ze mną ponad pół roku... Dzielnie przeganiał spacerowiczów na DDRkach. Ostatnio musiał dzielić się miejscem z lampką i trzymał się jedną łapką. Na mrozach robił się twardy niczym piłka tenisowa... Aż w końcu przyszła gleba gleb, przyziemienie przyziemień. Zdradziecka, cienka tafla lodu na asfalcie (a jeszcze 500m wcześniej jechałem 30km/h) podcięła mi koło i z hukiem i chyba stęknięciem padłem na jezdnię... Niech zdjęcie dopowie resztę:
Ja też się mocno poobijałem, kuleję, bolą żebra przy głębszym oddechu... Ten lód był na całej powierzchni przez jakieś 30 metrów, dalej było normalnie, czyli sucho lub lekko wilgotno. W świetle lampki nic nie było widać. Nie muszę dodawać, że kask znowu ochronił mi głowę. Czyli jutro jeszcze szyja dojdzie...
Od kilku dni walczę z zajechanym napędem. Kupiłem nowy łańcuch i teraz próbuję dobrać z zapasów pozostałe elementy. Na razie średnio to wychodzi (3 kasety i łańcuch skacze, ale drugi blat zadziałał). Po trzech sezonach padło moje lekkie siodło Fizika na karbonowych prętach. Właśnie na zgięciach włókna rozeszły się i powstała bujająca kanapa. Poszukałem głęboko w pudle z gratami...i wyciągnąłem drugiego Fizika :) już nie karbona, ale również lekkie. Czasem chomikowanie się opłaca...