Ciekawostka: Po "wyrwaniu" tych 3-4 kilogramów wagi które zawsze były, zdarzają mi się napady głodu, albo "bomby dnia". Chodzę wtedy jak zombi, wszystko mnie wkurza i chce mi się spać...Sytuację ratują duże ciasto z kremem i jeszcze większą kawą (600kcal)...Albo 2 cukinie zjedzone na raz (200kcal). :)
Nie zawsze świeci słońce i nie zawsze wiatr wieje z tej najlepszej strony. Dzisiaj rano była walka kluczyka od samochodu z licznikiem rowerowym. Po zaciętej batalii Garmin wygrał. :)
Między "je%$#ym wiatrem" a "boskim powiewem" jest bardzo cienka granica. Wystarczy zawrócić. ;) Sobotnia tułaczka po niemieckich drogach to jest coś co bardzo lubię w sobotę robić. Nic tak mnie nie relaksuje jak wgapianie się w licznik i pilnowanie tylko 4 paramerów: kadencji, tętna, prędkości i śladu. Po tygodniu chaosu te liczby to ukojenie dla umysłu. A jak jeszcze czasem się gdzieś zatrzymam i rozejrzę to z takiego relaksiku zostają fajne zdjęcia: - typowa stacja trafo gdzieś na niemieckiej wsi:
-grajek w Ueckermunde:
-sławna ławka w Szuflandii
-starówka w Uecker... (jedna z ładniejszych w zasięgu 4 godzinnej wycieczki)
- rynek tamże
- któryś z przystanków w Nigdzie:
Super było. Trochę za dużo żarcia wziąłem, ale lepiej mieć coś niż nie mieć nic (szczególnie w Dojczach). Nowa kiera jest niższa od starej i póki co bolą plecy w krzyżu. Ponieważ nie mam możliwości regulacji, pozostaje się do nowej pozycji przyzwyczaić (albo nie). Howk.
O, tak mi chodzą tryby. Stale coś terkoce. Ale jak 2 tygodnie temu łańcuch przeskakiwał na kasecie tak po naoliwieniu przestał. A powinno być gorzej. 3 dni nad tym myślałem - i wymyśliłem - uwaga: mam słabą nogę i nie mam czym "gnieść" korby. :) Inaczej tego nie widzę. Z optymizmem patrzę na dalszy rozwój formy i sam jestem ciekaw gdzie skończę.
ps. Przed pracą: 56km ze średnią 28,6 (z miastem, na 29erze). Ciągle za mało...
Kolejna droga dla rowerów powstaje między niemieckimi wsiami. Moim zdaniem najlepsza znana mi asfaltowa droga w naszym kraju nie równa się temu po czym dzisiaj jechałem. Można jechać na samych felgach. :)
Pobiegane. Znalazłem w szafie nowe spodenki biegowe. Obciski, całkiem wygodne. Szkoda tylko, że kupione kiedy byłem w rozmiarze XL. Wyglądam w nich jakbym dostał je po większym bracie. O 6 rano sąsiady (i sąsiadki) jeszcze śpio, więc muza w ucho, okular na nos i pobieglim. :)
Miało być lekkie turlanie, ale nie mogłem sobie odpuścić tej świetnej pogody. Po wczorajszym "wyssaniu" energii z organizmu myślałem, że nie będę miał siły do mocniejszej jazdy, ale niedzielny obiad napełnił bak i dzisiaj chciało się jechać. :)
Niedziela to...wyciągamy szosy, uprane obciski i jedziemy na swoją rundę. :) Ja dzisiaj zrobiłem inaczej; jako przygotowanie do lipcowego triathlonu pojechałem 50km (na zawodach będzie 40km) i i pobiegłem 20km (wymagane 10). Wyszło super (nie umierałem, więc satysfakcja ogromna). Dodatkowo w końcu zamontowałem nową kierę, która od Mikołaja leżała na szafie. Teraz mam o 240 gramów lżejszy rower. :) Mało? Pół bidonu, pół bochenka, kilka batonów lub wielki banan... W dodatku kierownica ma spłaszczenie w górnym chwycie, co z podwójną owijką robi całkiem fajne oparcie na długie dystanse.
Dobra. Część wysiłkowa opisana, a teraz najważniejsze. Tydzień temu skończyłem jakąś tam dietę. Wyniki były bardzo zadowalające, ale trochę doskwierały mi te ciągłe odmawiania sobie przyjemności. W tym tygodniu było luźniej, więc z pewną obawą stawałem w niedzielę na wadze. I tak: waga: 79,5kg tłuszcz: 12,7% Czyli nadal waga spada. :)
Zapisane ślady: Część rowerowa:Część biegowa: Nie mogę zebrać się, aby połazić na basen. W czerwcu ostateczny termin.