Ustawka zareklamowana przez Piotra jako ostatnia w sezonie z super pogodą i (w domyśle) lekka... Czas i miejsce - klasyka - Głębokie godz. 10. Dokąd? - A to Grzesiek pewnie coś ma. - Nooo dobraaa - niech będzie Prenzlau. :) Dojazd bajka po super gładkich drogach rowerowych, powrót przez kilka hopek z "królewskim" podjazdem pod Schmolln.
Grupka nie była równa, jazda nie była lekka i ciągle nam się to rwało, ale trochę zabawy mieliśmy. Powrotna droga była pod wiatr i tu można było się ujechać. Niestety, ale chyba pół peletonu w różnych miejscach "padło", na początku czekaliśmy na kolegów, ale później już niektórzy nie mieli tyle czasu i "usmażeni" zostawali... Do końca dojechaliśmy we dwójkę z Piotrem. Pod koniec miałem dość - w domu dosłownie napadłem na lodówkę. Przyjechałem na oparach. Następnym razem proszę o luzik.
Ponieważ rzadko się zdarza tak liczna grupka, to ku pamięci trochę więcej zdjęć zapodaję:
Ej koledzy - uśmiech - zdjęcia robią:
Prenzlau, można coś zjeść i nareszcie odpocząć:
Obiecany rowerek ze szczecińskimi kolarzami (Matteo - ogień!)...
...i cyrkowcami (Piotr - tak, nie ma tam pedałów) :)
I na koniec niemiecki denkmal (pomnik) - zajawka kolegi z blogu obok Niemcy takimi pomnikami upamiętniają poległych w I Wojnie Światowej - w każdej niemieckiej wiosce coś takiego stoi.
Nie trafiłem w okienko pogodowe i już nie mogłem czekać - dorzuciłem wiatrówkę na grzbiet i spłynąłem z wodą po ulicach.
Wczoraj za to miałem inną akcję: przez rozpiętą koszulkę wpadł jakiś owad. Nie zatrzymując się zacząłem wytrzepywać koszulkę, ale nic nie znalazłem...do czasu jak mnie nie uj%$bie coś w plecy! Raz, dwa - ból jakbym był chłostany - zanim się rozebrałem (na ulicy) to jeszcze trzeci raz mnie użarło. Nie wiem co to było (raczej jakaś "kuńska mucha" - przy łące to było), na plecach pojawiły się wielkie placki typu jak po komarach. Ech, niebezpieczne jest życie bikera ;)
Najpierw lekko pod górkę, krótkie wypłaszczenie i pierwszy zjazd. Początkowe minuty jazdy, więc czasem zimno jeszcze przejdzie. Dalej es - prawo, lewo i drugi zjazd - tu już rozpędzam się mocniej i cisnę do granicy. W Lubieszynie płasko z lekkim podbiciem w okolicy skrętu do Dobrej. Koniec rozgrzewki na rondzie przy granicy... Ten stały - 6cio kilometrowy odcinek - od września pokonuję w całkowitej ciemności. Tak będzie przez najbliższe pół roku.
Szybka jazda bez oszczędzania. W dodatku do granicy miałem przylepę, który sam odpuścił po 15km jazdy, z kolei pętlę w Pasewalku robiłem z innym, który ponoć nie znał tych terenów i też siedział na kole (chociaż później sobie pogadaliśmy).
Bardzo fajną ścieżkę rowerową (wg naszych standardów - tor Formuły I) Niemcy budują tuż za naszą granicą (od wsi Bismark) w kierunku Locknitz. Mimo, że jeszcze nieskończona to gładź jest niesamowita. Nareszcie będzie można jechać bezpośrednio do kota i stamtąd uderzać w nieznane rejony. :)