Bajabongo z Mateuszem, którego chwilami "podsmażałem". Mam nadzieję, że nie ma mi tego za złe. :) Świetna pogoda na kręcenie no i pierwsza jazda w stroju BBt zaliczona.
Trzeba się pilnie zgadać na pogadanie, bo na przyszły sezon szykują się mega wyrypy! Wygrajmy internety! haha
Pojechałem do Rewala po strój BBt a przy okazji zaliczyć sobie ostatni ścig w cyklu Maratonów Szosowych. Jak chyba wszyscy, którzy przyjechali na rozdanie ciuchów wybrałem dystans Giga ;) Miała to być czysta zabawa, ale chyba poniosły mnie emocje i rywalizacja bo było trochę "inaczej".
Do przejechania były trzy okrążenia najmniejszego dystansu. Pierwsze okrążenie - stały gaz na maksa - 37-45 - w trójkę przejeżdżamy je w równo 2 godziny. Drugie - stabilizacja szaleństwa - 35 na budziku i czas kółka - 2:08. Trzecie - dogania nas Remigiusz Ornowski (do którego należy najlepszy czas na BBt w historii) ze swoim 10cio osobowym pociągiem, w którym były same koksy zebrane przez dwa okrążenia. Wsiadamy z kolegami do niego, ale prędkości 37-40 nie pozwoliły mi na dłuższą zabawę. Po kilku zmianach niestety odłącza mi prąd, gaśnie światło (nawet mp3 zdechło) i dziękuję za ekspres. Trafiam na bombę życia podczas której nie daję rady jechać szybciej niż...25km/h. Masakra trwa godzinę. Na 30km do mety odżywam i końcówkę pod wiatr jadę "marną" trzydziestką.
Miejsca: M3 6/7 ;) w generalce 16/58 - wygrał oczywiście Remik i wszyscy, którzy z nim jechali (z mojej kat. 4 osoby), piąty Robert, który chyba dojechał do końca samotnie - jak ja.
Postuluję, aby Org dawał puchar albo chociaż uścisk dłoni za zdobycie takiego zgona. Przypomniały się wszystkie kontuzje z BBt, ledwo zszedłem z roweru. Dobrze, że przygotowując się na ten tour nie ćwiczyłem takich dystansów na maratonach bo jednak to zupełnie inna jazda.
Co do organizacji - oczywiście najwięcej robi trasa - a ta jest moim zdaniem fajna - najgorszy odcinek jest między Świerznem a Cerkwicą ok. 10km, reszta to gładziuchne asfalty jak w Niemczech, kilka dłuższych podjazdów i szybkie zjazdy. Meta jak zwykle bez możliwości ostrego finiszu - trzeba skręcić z ulicy o 180st na kostkę. Obiad - widziałem - chyba spory - zgubiłem talon i nic nie zjadłem. Medal za uczestnictwo z pleksi więc raczej budżetowy. Ogólnie polecam - strona orga.
Aaa, jeszcze strój edycji BBt 2014...zobaczycie na ustawkach ;)
Mimo wszystko był to udany łikend i miłe zakończenie sezonu oraz pożegnanie lata:
W gigantycznej kolekcji kolarzy Czesławy Kruczkowskiej odnalazłem i siebie (dzięki!):
"Naszła" mnie wczoraj wieczorem taka ochota na kręcenie (pewnie zasługa Kasztelanów), że postanowiłem zrobić sobie "epicką wyprawę" do pracy. :)
Ulubiona droga prowadzi przez las (już po niemieckiej stronie). Do wschodu słońca mam jeszcze godzinę, więc mocna lampka bardzo się przydaje: Zdjęcie trochę podrasowane, bo telefon nie oddaje całej sytuacji. Straszno? Dołóżcie deszcz, dziurawą drogę, 3 godz. wstecz i temp. 10st. a będzie jak na BBt przed PK w Gąbinie ;)
Po godzinie mijam Locknitz. Jadę dalej na zachód, nad Polską właśnie zaczyna się rozjaśniać: Mimo, że temperatura jest komfortowa to chce się pić. Niestety mam jeden koszyk, który został zajęty przez akkubidon lampki. W bagażniku mam rezerwową puszkę oschee, więc jadę ile wytrzymam. Za miasteczkiem skręt na północ i pierwsze poranne mgły - jak je nazywam - killery - bo nic przez nie nie widać. Mijam paru niemiaszków toczących się na rowerach do pracy i samochody jadące do centrum. Chłodno.
Przed samą granicą w Buku robię postój. Odłączam się od radia, zmieniam szkła na ciemne, otwieram napój i chłonę ciszę...zaraz jaka cisza? Z nieba dobiega nieustanny krzyk ptaków - znak, że jesień się zbliża i dziesiątki pticów leci do ciepłych krajów. Prawdziwy Animal Planet.
Polska, 6:45 - Słońce świeci dopiero od 10 minut ciemne szkła przydają się od pierwszych chwil: Jeżeli się przyjrzeć, to w oddali jest mgła i akurat tam prowadzi moja trasa. Zawsze o tej porze roku można się ładnie zmrozić. Niby tylko 6-7 minut jazdy, ale często przydałaby się dodatkowa warstwa. Nic dziwnego, że mimo iż są tam działki do zamieszkania to od kilku lat wybudował się...tylko jeden dom i to od razu z banerem do sprzedania. W Dobrej łapię PKSa i do Wołczkowa jadę 50km/h testując przy tym moje bolące kolano (nie jest źle, urwać się nie dałem).
Szczecin, 7:30 - melduję się w pracy. Pierwszy...jak zwykle.
Już za chwilę, już za momencik... LAMPA :D (i pora na zmianę szkieł - 6:20, Schmagerow).
A to dowód, że na płaskim też można zdobyć "górskie" oznaki (za to): Wczoraj przyszło pocztą...Królewską ;) Swoją drogą, jak Rapha może wysyłać te odznaki ludziom z całego świata to już wiadomo, dlaczego rękawiczki kosztują 150...euro (fakt, że stylowe), a spodenki "jedyne" 185. A się trzymałem za portfel przy Castelli...
Mimo wyczuwalnego bólu kolana przy porannym macaniu zdecydowałem się skoczyć na zwyczajową trasę do pracy. Jechałem z kadencją niczym Froome próbujący zerwać Contadora pod Puerto De Ancares. Kolano nie bolało, więc decyzja zapadła - wpisowe wpłacone. Teraz czekam na dobre wiatry.
Te głupie 52 sekundy sprintu 10 dni temu odczuwam jeszcze do dzisiaj. Przerwa pomogła na 20 minut, później pojawił się ból w kolanie i dupa. Spokojnie więc kręciłem...i fociłem...głównie siebie :)
ps. jak to jest, że nie jeździłem a jednak jakoś pieniądze na rower wyszły? Kupiłem sobie parę nowych szpejów; uszkodziłem niechcący mp3 - jest nowy, licznik gps po bbt padł totalnie (korozja ścieżek - zgon totalny) - dobrze, że mam drugi (ale Mikołaj już wie co ma mi przynieść ;)), nowy multitool (jeszcze mniejszy od poprzedniego), serwis roweru - hamulce w końcu ciche, no i parę ciuchów - bo jakoś trzeba wyglądać. ;)