W ramach czasu wolnego - serwis roweru. Na stół operacyjny poszło tylne koło, które od pewnego czasu miało tendencję do dziwnego "uciekania" i pobrzękiwania na zakrętach. Po dłuższych oględzinach i opukiwaniu roweru znalazłem luz na osi tylnej piasty. Rozbiórka potwierdziła zużycie środkowego łożyska (od strony kasety) i obracanie się ośki względem wewnętrznej bieżni łożyska (i luz).
Wycisnąłem wszystkie łożyska (4szt.) a tu taki widok:
To się dzieje po JEDNYM maratonie (błotnym) i dalszej jeździe bez rozebrania piasty (ale w suchych warunkach). Zająłem się tym dopiero, kiedy wyszedł problem czyli pół roku później.
Dzisiaj na żywioł, jak mi się chciało to mocno, jak nie to luźno. Od Brussow do Locknitz pełny gaz - tam się fajnie mknie.
W jakiejś wsi spotkałem "traktorowe" miasteczko z zabytkowymi ciągnikami. W Pasewalku, na tym dziwnym rynku była impreza ze strażą pożarną i sporo luda (a chciałem sobie tam przystanąć).
2 dni opadów i oba rowery uwalone - znów mycie i smarowanie. W piaście Novateka jest luźne łożysko i koło pływa na zakrętach - więc jeżdżę na zimowym kółku. Może dzisiaj zdążę je zrobić...
sesja wytrzymałościowa intensywność: miało być komfort (65%HRmax) ale była ostra praca.
Trening, którego nie da się przeprowadzić rano, bo musiałbym wyjść o 4:00 Powrót z pracy rozgrzał mnie do jazdy, więc od pierwszych metrów pojechałem mocno. Plan zakładał spokojną jazdę, ale dzisiaj chciałem sie sprawdzić na 100km. Dziś była pierwsza jazda w krótkim wdzianku, zjadłem banana i w drogę.
Pierwsza godzina jazdy: jadę na zachód pod wiatr, za sobą zostawiłem gigantyczną burzową chmurę, ale kolejna jest nad Locknitz... Noga ładnie daje, utrzymuję prędkość ok.37 (wymyśliłem sobie, że min. będzie na 33, dobrze na 35 a świetnie na 37). Średnia 34,9
Druga godzina: Jem banana. Trafiam na brukowane odcinki, które mnie mocno zwalniają. Dalej wieje i zaczynam żałować, że nie zabrałem nogawek. Niemcy grilują na całego, w każdej wiosce czuć pieczone mięsko (język ucieka mi do tyłka, mogę jedynie popić sobie isostara). W Gartz spada mi łańcuch (na wybojach) i muszę ręcznie go nakładać. Dobra okazja do nałożenia rękawków. Burza coraz bliżej (ciągle błyska). Jadę 33-35. Średnia (drugiej godz.) 32
Trzecia godzina: pora na batonik. Nawodnienie ok (zostało 1/3 zapasów), Asfalty już lepsze. Błyska prawie mi nad głową. Jestem przed Kołbaskowem i zaginam się ile mogę aby zdążyć... Robi się ciemno, jadę już bez okularów. Żałuję, że nie wziąłem tylnej lampki (mam tylko migacza na kierze). W końcu przyszło co nieuchronne - nie, nie mój zgon tylko ta cholerna burza. A właściwie nawałnica. Pogoda się nagle załamała. Zrobiło się bardzo ciemno, zaczął padać "gruby" deszcz. Do tego wiał porywisty wiatr. Od deszczu zrobiło się biało, wiatr rzucał mną po ulicy, krople deszczu zadawały ból, do tego waliło z nieba (błysk i od razu grzmot i tak co chwilę)... Byłem w oku cyklonu... Za Warzymicami, jedyne schronienie to przydrożne drzewa, znalazłem nawet wiatę PKSu - ale metalową ;) - wolałem nie ryzykować. Kompletnie mokry, wyziębiony i obolały stanąłem dopiero w Stobnie - też w metalowej wiacie, ale w obszarze zabudowanym. Nie dało się dalej jechać. Przeczekałem najgorsze i żeby nie zmarznąć bardziej to w deszczu pojechałem do domu... Więc rozumiecie, że średnia z tej godziny może byc marna - tylko 30,6 - obiecuję poprawę.
Najcieplejszy poranek roku - 5:00 - 15st. i tak ubieram nogawki i rękawki bo jakoś nie mogę w to uwierzyć.
Szosowiec (czerwony Spec) w Blankensee już pierwszy mnie pozdrawia :), za to w Dobrej spotkałem kolejnego, który oczywiście mnie olał... teraz tego będę molestował.