Rano udało się podczepić pod pksa i praktycznie całą trasę pod wiatr łatwo przejechałem. Po drodze Treneiro mnie namierzył... Wieczorem - ogień, ale chyba coś z nogami nie tak...
Nareszcie... 0st. W końcu mniej można ubrać. Jazda przyjemna, o blasku wschodzącego słońca. Za Blankensee trafiłem na porę śniadaniową saren. Kilkadziesiąt rodzinek osobno skubało sobie trawę...
Pierwszy raz na krajówce zostałem obtrąbiony nie wiem za co. (młoda) Baba tak się piekliła i rzucała za kierownicą, że jedynie co ją uspokoiło to międzynarodowy znak pokoju...
Do Ueckermunde chciałem już dawno pojechać. Ładne miasteczko leżące w zasięgu szybkiej wycieczki kusiło od zeszłego sezonu...
Ta sobota wypadła idealnie: żonkę wezwali do pracy, pogoda wspaniała... Miałem 8 godzin do zagospodarowania - tylko Ueckermunde:)
Dzień wcześniej przygotowałem rower. Rano spakowałem prowiant, plecak, założyłem ogrzewacze na stopy i ręce... i o 6:30 pognałem zdobywać nowe tereny. :) Do celu jechałem szlakiem rowerowym Odra-Nysa, wjechałem na niego w Loecknitz i dalej - już po znakach - dojechałem do Ueckermunde.
W pierwszej godzinie temperatura oscylowała wokół 1go stopnia. Ręce mi zmarzły i pojawił się ból (rękawice jesienne + cienkie), ogrzewacze dawały ciepło tylko w miejscu styku z dłonią, końce palców były bez czucia... Na szczęście później temperatura się podniosła i już od drugiej godziniy problem znikł (było ciepło do końca, nogi zresztą też - tu full wypas).
Energia mnie rozpierała, drogi puste... Do tego jechać po czymś takim...
Tak dojechałem do Hintersee, gdzie dalej już drogą szutrową skierowałem się do Rieth. W Ludwigshof wyczaiłem punkt widokowy, na którym nastąpił drugi posiłek poranny (ok godz. 9):
Fajne widoki ale zdjęcia nie zrobiłem - aparat nie robi panoramy. Warto tam pojechać, chociażby dla tego widoku i spokoju jaki wokół panuje (zalecane MTB). Również w tej wsi trafiłem na zjazd miłośników koni. Stało ok. 10 samochodów z załadowanymi przyczepkami. W sumie - koni było pełno. :)
Nawierzchnia stale była dobrej jakości, wiatr nie przeszkadzał, słońca było pełno i do tego było mi ciepło... Po drodze trafiałem na takie ciekawostki:
Przystań w Rieth tym razem odpuszczam, będę tam jeszcze nie raz. Kieruję się od razu do celu. W końcu docieram na plażę, gdzie można spotkać sobotnich spacerowiczów. Trochę dalej jest falochron, na który można wjechać:
Wiem, że pod słońce, ale chciałem uwiecznić rozbłyski wody (i tak ledwo widoczne).
Jestem już blisko. Ogólnie to zwykłe miasto ,jedyną atrakcją jest Stare Miasto (no i może ta plaża), jest tam również luksusowa marina z apartamentami - ale na wjeździe jest tablica, że teren prywatny, więc dalej się nie pchałem.
Przekraczam zabytkowy most i po chwili pojawiają się pięknie odrestaurowane domy. Cała starówka ma klimat, tętni życiem i jest sporo ludzi.
Wybiło południe, na liczniku 100km...odpocząłem - trzeba wracać. Ustawiłem energetyzującą muzę i - już bez fantazji - pognałem główną ulicą do domu (ruch był znikomy). W Glashute opróżniam plecak z ostatniego batona i puszki coli. Czuję w nogach dystans, więc ostatni postój dobrze mi zrobił.
W domu pojawiłem się o 14:40. Akurat miałem czas na ogarnięcie się i zrobienie obiadu dla wracającej z pracy żonki. :) Świetnie, lubię takie zgranie. Podsumowując: fajna wycieczka, ładny dystans, piękna pogoda no i w końcu dużo zieleni i słońca...
Coś nie tak tylko z licznikiem; raz, że nie mogłem wgrać zaplanowanej trasy, to wcięło mi ślad przy odczycie i mapkę rysowałem ręcznie. Licznik pokazał 161km, wg gpsies jest 145... chyba źle oznaczyłem leśny odcinek Rieth-Warsin. Czas wpisałem samej jazdy.
Propozycja: Co byście powiedzieli na wspólną fotę na tej ławce?
Jeszcze moje zabawy z kamerką (edycja to jednak masakra):