Bałtyk Bieszczady Tour 2016 edycja IX

Sobota, 20 sierpnia 2016 · Komentarze(5)
Co dwa lata na mapie ultramaratonów pojawia się On - Święty Graal rowerzystów, którego każdy chce dotknąć, ale nie każdy ma odwagę bo sparzyć można się srodze...
Przejechałem go w 2014 z czasem 47:55 co do tej pory bardzo mnie satysfakcjonowało i nie czułem potrzeby ponownej rowerowej katorgi. Ale w tym roku było inaczej. Organizator 1008.pl postanowił zrobić 2 edycje jedna po drugiej. 2016km w 2016 roku. No i to zaczęło swędzieć. :)
Za jednym razem zmienić o numery cyferki na stroju, zdobyć spodenki z napisem "2016km non stop" i w ogóle pojechać w imprezie, która miała się już nigdy nie powtórzyć...o to warto było się starać.
Przygotowania zacząłem jeszcze w tamtym roku; rozszerzyłem zakres ćwiczeń, zacząłem biegać, machać hantlami, wzmacniać mięśnie głębokie...Od razu wiedziałem, że nie jadę po wynik. Chcę to po prostu zaliczyć i tak nikt nie ogarnie różnicy czasu przejazdu między 90 a 120 godzin. Będzie to wiedział tylko ten, kto to przejechał.
I tak zimę spędziłem na rolkach i orbitreku (to wszystko przed pracą czyli pobudki o 5 i 1-1,5h treningu), wieczorami ćwiczenia, na wiosnę zacząłem wychodzić na dwór oraz raz w miesiącu robić całodniową wycieczkę na rowerze w granicach dziennego dystansu BBt czyli ok. 350-400km. Lato zeszło na całkiem dobrym rozjeżdżeniu i bezproblemowej życiówce w bieganiu - 23km w 2h... oraz na przymusowej przerwie w wyniku wjechania samochodu w mój rower i lotu przez maskę (do tej pory mam ślady, a 29er niesprawny).
Ciężkie jest życie amatora kolarstwa, a jeszcze bez wsparcia finansowego i rodziny...czasem bardzo ciężkie.

Termin maratonu zbliżał się nieubłaganie, ostatnią pozycją na liście było...odchudzenie siebie do jak najlżejszej wagi. I tak przez kilka miesięcy zmieniłem (czy uzdrowiłem) dietę. Tłuszcz zaczął spadać z 15% (czyli nie tak źle) do 12% - tuż przez maratonem (to ok. 4kg mniej czyli tyle ile ważył mój bagaż - waga startowa 80kg przy 190cm). 
Po tym wszystkim czułem się dobrze przygotowany, rower dostał nowe kapcie, smar w łożyska, unowocześniłem część własnych "patentów". O kondycję się nie bałem, po tych kilku trasach wiedziałem, że jestem w stanie bez problemu je powtórzyć. Do tego logistyka zawsze się sprawdzała. W ogóle przestałem się obawiać wyjeżdżania poza zasięg wozu technicznego (a to też trzeba wyćwiczyć i przy tym nie brać góry sprzętu).

Pozostało jeszcze zrobić plan (i go  ładnie okleić):

W skrócie: odpoczywam 4 godziny na DPK, jadę 30km/h i jestem na mecie po 60h - czyli bez fajerwerków ale z luzem.

W przeddzień startu pojechałem do Świnoujścia na odprawę i po pakiet startowy:

Jeszcze masa krytyczna, którą odpuściłem:


Po miesiącach przygotowań wybił ten dzień, pora się spakować:

Opiszę pokrótce co i dlaczego coś wziąłem (może się to komuś przyda, a może powie, był to przerost formy nad treścią. Te rzeczy zostały wybrane przez moje doświadczenie):
Od góry z lewej:
1. mała, wąska torba na ramę (za mostkiem) - miała być na telefon i żelki. Ostatecznie z niej zrezygnowałem (utrudnia skręt kierownicą i zmieściłem się w pozostałych kieszonkach)
2. 2 ładowarki usb + kable do 2 telefonów, mp3 i przejściówka z akumulatora lampki do usb + ładowarka do akku lampki (Magicshine mj872, akumulator już słabszy i z trudem daje 8h prądu)
3. 5 dużych i 5 małych zipów - różne rozmiary bo nie zawsze nadmiar można obciąć, a może przeszkadzać.
4. gumka z hakami - nią do bagażnika mogę przytroczyć coś większego np. bluzę lub kurtkę
5. kask
6. 8 żeli aptonia wersja 700 ultra, czyli na długie wysiłki, bardziej jako ratunkowe pożywienie między odległymi punktami, niż coś na czym można jechać 5 dni. (jedna paczka do bagażnika, druga do przepaku)
7. kosmetyki (warto po drodze odświeżyć się), ja wziąłem: mały ręcznik, żel pod prysznic, antyperspirant, szczotka + pasta do zębów, żel przeciwbólowy, maść przeciw otarciom, leki przeciwbólowe, plastry na otarcia, wilgotne husteczki i kwasik BCAA - wszystko do przepaku.
8. kurtka p.deszcz
9. elektronika: smartfon, zwykły fon (samsung solid), nawigacja Dakota 20, licznik Edge 500, mały powerbank (Edge działa przez 14 godzin, na 2-3 potrzebuje tego małego powerbanku), lampka główna z akumulatorem i mały migacz (nie ma na zdjęciu)
10. Olej do łańcucha - miał być finischline ale zmieniłem na inny (mniejsza butelka) - do przepaku.
11. kamizelka p.wiatrowa
12. baterie AA x2 na dzień do dakoty + AAAx2 do tylnej lampki (gdyby coś) - para do bagażnika, reszta do worka
13. multitool - mi się nie przydał, ale kolega potrzebował poluzować śrubę w spdach i wtedy imbusik się znalazł.
14. okulary z wymiennymi szkłami (jasne/ciemne + ścierka)
15. karta płatnicza, dowód osobisty, 100 za nocleg, 50 na drobne wydatki - ostatecznie wszędzie płaciłem kartą
16. 3 świeże dętki (do stożków potrzebuję 60mm wentyla, nie każdy takie ma), łatek nie brałem, przebiłem 2 (2 stale miałem przy sobie).
17. 2 książki przejazdu (IX i X edycja)
18. pas do pulsu
19. potówka - dobra na upały jak i na wietrzne dni
20. mały buff - pamiętam 6 stopni w nocy w Bieszczadach - zakrycie szyi dużo wtedy daje - w przepak
21. zestaw base layer crafta - przyszedł na kilkagodzin przed wyjazdem ,rozmiar L ale chyba dla Amerykanów - gacie + krótki rękaw - na noc w Bieszczady - na razie w przepak
22. 3 stoje po 2 dni w jednym - uważam, że to rozsądne minimum, nie wyobrażam sobie przejechania 2000km w jednych gaciach, przy jakimkolwiek otarciu robi się nieciekawie. Moje stroje miały różne wkładki i grubość materiału, więc nawet ustaliłem kolejność zakładania.
23. bandanka - dobra na ciepłe i chłodne dni
24. spodenki biegowe (do normalnego chodzenia po kwaterze w Ustrzykach) doszła jeszcze firmowa koszulka 1008. - do bagażu (nie przepaku)
25. bluza Danielo - coś zimne dni, wadą było brak możliwości schowania (duża objętość) - ostatecznie nie założyłem - wiozłem w przepaku
26. rękawiczki biegowe (na chłodną noc w Bieszczadach) - nie używałem, rękawiczki rowerowe, skarpety na buty (Danielo takie robi - przy 10st zapewniają komfort nie wiania w stopy i buty są czyste - do max 15st wyżej robi się gorąco), 3 pary skarpetek rowerowych (jak się okazało nawet między nimi czułem różnicę wygody!)
27. plecak (nie ten na zdjęciu tylko większy) do bagażu, który dostępny był na mecie.
28. rękawki - letnie, nogawki letnie i zimowe (letnie wersje miałem przy sobie, zimowe na noc w góry i deszcze)
29. numer na rower, na koszulkę i na dole worek na przepak

Wszystko to miało mi starczyć na 6 dni jazdy rowerem non-stop z postojami co ok. 350km.

Rzeczy popakowałem bez problemu, miałem rozpisany plan, pogoda miała być nienajgorsza...pozostało wystartować liczniki i to przejechać.

Dzień I 20.08.2016 sobota:
Start o 7:05 (druga grupa tych co jadą dwie edycje)
Plan przewiduje dotarcie do Bydgoszczy (dokładnie Kryszyniec, zajazd Chata Skrzata) na 20:00. Czyli spokojne 300km.
Grupka oczywiście ciśnie 35km/h, jadę z nimi, czekając na sikustopa. Kiedy po godzinie zapala mi się lampka "gacie w dół!" odpuszczam, robię co trzeba i od tej pory jadę już samotnie swoim tempem.
No i teraz zaczyna się to czego oczekiwałem: samotna jazda z radiem w uszach.
Początkowe tempo było trochę za mocne (jak na ten dystnas), nie rozgrzałem dobrze ciała i zaczęły boleć plecy (krzyż) i boleć kolano. Ale po sikustopnie wszystko minęło. Pogodę tego dnia mieliśmy zmienną, tzn. był deszcz, było słońce ale jechaliśmy ciągle pod wiatr. 
Zaliczam punkt w Płotach:
Była telewizja i coś tam musiałem powiedzieć: wywiad.
Kolejne punkty w Drawsku Pomorskim, Pile (fota niżej), 

i Bydgoszczy, gdzie kończę na dzisiaj.
Świetnym pomysłem było stworzenie tematu na Stravie, gdzie każdy mógł skomentować moją jazdę, ja wrzucałem foty z trasy oraz komentarze jak się czuję itd. On line pełną gębą. :)
Chata Skrzata:

Koniec pierwszego dnia jazdy, przybyłem o 18 (2 godz. przed czasem) teraz miałem 4 godziny przerwy. Przyznam, że chciałem jechać dalej, kiedy widziałem jak inny się spieszą, walczą o każdą minutę ja...idę pod prysznic (cudowne uczucie) i świeżutki kładę się w pokoju. Jeszcze tylko podłączam wszystko do ładowania, nastawiam budzik za 3h, zapuszczam spokojną muzę i...leżę...leżę i smsuje z ludźmi. Nic nie pospałem, świadomość, że co chwilę odjeżdżają kolejni zawodnicy działała deprymująco, ale miałem plan i tego miałem się trzymać.

Dzień II 20/21.08 sob/niedziela
Startuję o 22 w sobotę. Czuję się wypoczęty, świeży, grupki nadal przyjeżdżają, ale widać, że walczą z trasą. Ubieram się na długo (ale letnio). Odpalam lampkę i lecę do Iłży. Na początku poniosło mnie bo jechałem 40km/h, dogoniłem kilku znajomych z innych maratonów, aż przez Toruń jechaliśmy przez chyba 2-3 godziny z kolegą Pawłem z Krakowa z którym jechałem Tour de Pomorze. W nocy rozstajemy się, bo chcę stanąć na rozprostowanie pleców. I znów samotnie, ale w ogóle mi to nie przeszkadza. W ogóle noc była gorąca po wyżej 22 stopni, spokojnie można by jechać na krótko, gdyby nie wygrzane za dnia ciało.

Rafineria w Płocku (hałas niesamowity). Po kilkunastu godzinach jazdy pojawiły się pierwsze większe bóle stóp (piekły). Co mnie bardzo zaskoczyło to super wygodna kierownica, która okazała się tak komfortowa, że właściwie do końca całej wyrypy nie odczuwałem skutków opierania się na niej rękami (jak na taki dystans oczywiście). Zaczął też wychodzić brak snu w Bydgoszczy. Zacząłem mulić, aż do punktu w Gąbinie, gdzie strażacy stawiają namiot dla strudzonych.

Byłem tutaj o 5:30 a ponieważ i tak przed planowanym czasem, więc poszedłem się zdrzemnąć na pół godziny. To pozwoliło oddalić senność i pierwsze zmęczenie. Zjadłem coś ciepłego i dalej w drogę. Szkoda, że drugiego dnia też było ciągle pod wiatr, ale nie padało.  Środkowy odcinek maratonu to były moje przygody z awariami sprzętu na poprzedniej edycji i nawet rozpoznaję miejsca postojów. Tkwi to w pamięci bardzo mocno. :)
Spokojnie zaliczam PK: Toruń, Dąb Polski, Gąbin, Żyrardów

na którym trochę odpoczywam, Białobrzegi i w końcu Iłża (700km godz. 15:23 niedziela, wg planu miałem być o 18, więc luz)
Idę na porządny obiad i zajmuję całą dwójkę.
Ubranie po dwóch dniach jazdy wyglądało tak:

Na prawdę warto wtedy zmienić na świeże, lub co najmniej przeprać.

W pokoju byłem sam, więc spokojnie biorę prysznic, przepakowuję ciuchy na Bieszczady, robię małe pranie, smaruję się czym trzeba (łańcuch w rowerze też), nastawiam budzik (mp3 w ucho) i kładę się spać.
Od znajomych obserwujących moje zmagania dostaję info o wielkim deszczu idącym w naszym kierunku...cóż...gdzieś miało padać, niech będzie i tu. :)
Śpię 2 godziny, przez 3 dochodzę do żywych. Za oknem pada i to nie mżawka, doskonale wiem, że od Iłży zaczynają się pierwsze pagórki, zwiększa się ruch samochodowy i trochę inaczej tu jeżdżą...

Dzień III 21/22.08 niedziela/poniedziałek
Wyruszam coś około 20 w niedzielę. Na ostatni odcinek zarezerwowałem sobie 20 godzin, spieszyć się nie muszę. Najważniejsze to nie dać się zabić w tym nieprzerwanym sznurze Tirów.
Na 120km odcinka tuż przed PK Majdanem Królewskim w tym deszczu o 2 w nocy na wiadukcie przebijam oponę. A właśnie sprawdzałem, że za chwilę odpocznę. :/

Nie mam gdzie się schować, nie mam łyżek, opony nowe. Ale...zmieniam przebitą dętkę niczym Lance na tym filmie: mistrzu.
Pompkę montuję już trzęsącymi się z zimna rękami. Dojeżdżam do punktu, gdzie jest serwis, tam proszę o dobicie do 8,5bara a sam idę ogrzać się do środka. Okazuje się, że można się przespać. I tak też robię rozbieram się do samych gaci Crafta (któe i tak na mnie wiszą bo są mokre), rozwieszam wszystko na krzesłach i idę pod koc na materac. Zasypiam tym razem bez budzika. Chyba na 2 godziny. Ciuchy lekko przeschły, ale pada dalej, więc bez różnicy. Zapas czasu i tak mam spory, jadę dalej.
Wlotówka do Rzeszowa:

Poniedziałek rano, czas porannego szczytu. Jednym słowem - masakra. Ci ludzie jeszcze nie nauczyli się chociażby lekko zjechać kiedy wyprzedzają rowerzystę. Zajeżdżają, wyjeżdżają przed kołem, nikt nie czeka na wolne miejsce do wyprzedzenia - no dzicz (mieszkam w Szczecinie i tu takich sytuacji już się prawie nie spotyka, do tego każdy szosowiec z moich okolic jedzie do Niemiec, gdzie stwierdza, że to w Szczecinie jest dzicz, a u sąsiadów normalnie). Czułem stałe zagrożenie i niebezpieczeństwo, trochę pomagała muzyka w słuchawkach...
W takich warunkach zaliczam wszystkie punkty kontrolne: Majdan Królewski, Rzeszów, Brzozów, Ustrzyki Dolne.
Brzozów wymaga małego wyjaśnienia: otóż organizują go panie z Koła Gospodyń Wiejskich i nie spotkacie tu drożdżówek i wody ze sklepu. To co tam jest to legenda tego maratonu:

Ciasta w niezliczonej ilości, robione własnoręcznie i to takie pyszne, że...warto dla nich jechać. Oczywiście zupy,kanapki, picie też jest, ale ci co wiedzą przyjeżdżają najeść się ciasta. :) Ja biorę po 2 kawałki z każdego rodzaju, popijam colą. Wspaniałe uzupełnienie cukrów. :)
Nażarty jadę dalej, pojawiają się pierwsze widoki, zabudowy górskie, kapliczki, słowem udało się "rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady" :)

Na minutę przed prawdziwym oberwaniem chmury dojeżdżam do ostatniego PK w Ustrzykach Dolnych. Czekam z pół godziny na zmniejszenie opadu, ale nic to nie dało. Nie chcę dłużej czekać i w ten zalew (aż musiałem wypluwać wodę) i rzeki na drogach jadę ostatnie 40km...
Mniej więcej w połowie jest punkt widokowy, który kiedyś ominąłem a chciałem mieć tu fotę:

Tak to właśnie wyglądało, zimno i mokro, brak widoków.
Na ok. 20km przed metą przy którymś tam podjeździe postanawiam się zatrzymać na ostatniego sikustopa, robię to tak nieszczęśliwie, że zanim zdążam się wypiąć tracę równowagę i z całym impetem przewracam się na słup znaku drogowego. Walę się boleśnie w żebra...Powiem wam, że wyłem z bólu niczym zarzynane zwierzę. Dobrą chwilę zabrało mi ogarnięcie się i wstanie z tej mokrej trawy. Robię parę głębokich oddechów - boli ale nie kłuje, więc chyba tylko stłuczenie. A to mnie nie zatrzyma.
Wdrapuję się na rower i już powoli, hamując na zjazdach (ruchy ciała wzmagały ból) dotaczam się do mety.
Wita mnie Robert Janik, gratuluje, wręcza medal i zaprasza do karczmy:


Przyjechałem o 16:01 w poniedziałek, czyli w 57 godzin. 3 godziny przed planem. Co mnie bardzo ucieszyło, bo do kwatery miałem 23km dalej pod górę i chyba kilometr od głównej drogi. Byłem cały mokry, zziębnięty wolną jazdą i obity. No i tu wyszedł zgrzyt - nie było samochodu z naszymi rzeczami. Moim zdaniem to wielka wtopa, bo ani nie byłem pierwszy, raczej gdzieś dalej a ludzie czekali od rana. Dopiero po chyba 2 godzinach przyjeżdża, ja mam już dreszcze z zimna. Pamiętacie Pawła z którym jechałem kawałek w nocy? Okazało się, że przyjechał tutaj samochodem i może mnie podrzucić (dokładnie to jego przesympatyczna żona - co jak się okazało później, uratowało mi tyłek). Dojazd zabrał nam z 40 minut (w tym szukanie zjazdu), droga do domu okazała się szutrówką, rozmiękłą od całodziennego deszczu. Nie nadająca się w ogóle na jazdę szosówką ani nawet na człapanie w butach spd. :( (tak sobie zarezerwowałem). Widząc to Ania powiedziała, że przyśle rano Pawła. Uf, ulga niesamowita, szczególnie, że nie byłem już wtedy w stanie wyjąć roweru z samochodu ani z niego wysiąść...Ten cholerny ból w plecach.
Koniec? Nieeee, dopiero półmetek. Na starcie mam być o 9 rano, czyli jeszcze 12 godzin przede mną. Nie poddaję się i działam dalej według planu.
Pokój okazał się bardzo przytulny i ciepły. Obok wynajmowała pokój para, gdzie chłopak (Rafał) również startował w BBt ale struł się okrutnie i musiał się wycofać.

Ładny prawda? Tyle tylko, że gniazdka były pod skosami...5 minut do nich dochodziłem. Przygotowuję się na ranek, czyli ciuchy te same, ale trzeba je trochę wypłukać i wysuszyć (szczególnie buty), przepakowuję z bagażu rzeczy do przepaku, prysznic, 2 panadole, rower będę robił jutro, budzik i idę spać. Kładę się na plecach i rano w takiej pozycji się budzę. Jem małe śniadanie, pakuję się i podjeżdża Paweł, który odstawia mnie na start X edycji Bałtyk Bieszczady. I teraz zaczynam bić wszystkie swoje rekordy.


Niestety ślad podzielony bo wyskoczył błąd w Garminie (śmieszne, że w miejscu mojego uderzenia):



Komentarze (5)

WIELKIE GRATULACJE !!!!!!!!! Ja chciałem w 2018 roku zmierzyć się tą legendą ale po operacji oka to już nie możliwe.[witrektomia]

strus 20:18 wtorek, 30 sierpnia 2016

Medialny jesteś :) gratki chłopie!!

jurektc 05:32 wtorek, 30 sierpnia 2016

Dojechałem do tego miejsca i już jestem wykończony, a Ty chcesz jechać dalej? ;)

A poważnie - straszny pech z tym znakiem drogowym. Nie wiadomo co napisać, brak słów. Może tylko to, że choćbyś wszystko idealnie i wzorowo zaplanował to pewnych rzeczy nie przewidzisz.

Aha, podziwiam dodatkowo za tę kwaterę 23 km od mety, bo zakładam, że początkowo miałeś plan dojechać tam i wrócić następnego dnia na dwóch kółkach? ;)

michuss 21:19 niedziela, 28 sierpnia 2016

Szacunek

N8H8 15:48 niedziela, 28 sierpnia 2016
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa ugoba

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]