zimowe Rieth
Wymyśliłem asfalty do Dobrej, a później teren do samego Zalesia.
Oj to było mocne, i nie ukrywam - trudne. Asfalt się skończył, zaczęło się błoto, kałuże jak jeziora, do tego wszechobecny lód...
za Grzepnicą© James77
Było tak ciężko, że prędkość spadła do 7-8km/h, miejscami prowadziłem rower (bo wszędzie lód)...
do Zalesia© James77
Były miejsca, że prowadziłem samą kierownicę...bo reszta ślizgała się bokiem, sam z trudem szedłem. Oczywiście, nie muszę dodawać, że skarpety nasiąkły wodą. Skutkiem czego zaczęło mi być zimno w stopy (po godzinie jazdy!). Te parę kilometrów z największym trudem przejechałem (100% błota/lodu) i jak tylko wjechałem na asfalt to od razu nacisnąłem mocniej aby nadrobić stracony czas.
Przed Dobieszczynem minąłem grupkę szosowców i dogoniłem jakiegoś turystę...
Plan na dziś nie zakładał luksusowego poginania asfaltem. Co więcej za Hintersee, trasa zakładała zjazd z drogi i ponownie jazdę lasem do Rieth.
do Rieth© James77
Buty już mocno przemoczone, zaczyna mi być mocno zimno... Do tego gdzieś utykam w mokrym śniegu i... kładę się na ziemię, bo nie mogę się wypiąć. Kuwa, cały bok w błocie. Otrzepuję się, chwilę na pozbieranie myśli... jestem gdzieś w niemieckim lesie, mam mokre stopy i ręce... ale rower cały...jadę dalej...
Po dwóch i pół godzinie dojeżdżam do przystani w Rieth (uff).
Tu robię sobie małą wigilię na pomoście:
przystań© James77
Taką symboliczną, z racji dużego dystansu (rocznego)...
Jeszcze rzut oka na resztę:
Rieth© James77
Rower uwalony błotem, łańcuch "świerszczy" od litrów wody...Trzeba jechać...
Z Rieth już asfaltami i niemieckimi drogami rowerowymi docieram do naszego kraju. Stamtąd krajówką do domu... Ujechałem się mocno. Przyjechałem bez czucia w stopach i powiem, że ten raz zdecydował o zakupie zimowego obuwia. Mam dosyć odmrażania sobie nóg i albo przestanę jeździć, albo zęby w tynk a będę jeździł jak człowiek.
howgh