Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2012

Dystans całkowity:1700.12 km (w terenie 203.93 km; 12.00%)
Czas w ruchu:63:33
Średnia prędkość:26.75 km/h
Maksymalna prędkość:64.00 km/h
Suma podjazdów:4543 m
Maks. tętno maksymalne:185 (99 %)
Maks. tętno średnie:159 (85 %)
Suma kalorii:1800 kcal
Liczba aktywności:32
Średnio na aktywność:53.13 km i 1h 59m
Więcej statystyk

IX GRYFICKIE MARATONY ROWEROWE im. Tadeusza Sobkowiaka 2012

Sobota, 2 czerwca 2012 · Komentarze(10)
Po świetnym Świnoujściu pora było potwierdzić formę na kolejnym maratonie. W losowaniu nie trafiłem na Romka, ale był za to Robert.
Przyjechałem spóźniony, więc szybko do biura i mini rozgrzewka z kolegą, gdzie omawiamy strategię. Tu trzeba napisać, że wiatr urywał głowę a chmury zapowiadały duży deszcz. I oczywiście przy starcie naszej grupy zaczęło padać.
Mój plan polegał na maksymalnym wypracowaniu przewagi i utrzymaniu jej do końca - proste ale trudne do zrealizowania. Od razu też chciałem rozerwać grupę, żeby zobaczyć kto jest chętny do walki. Oprócz Roberta zabrał się z nami Paweł nr 108 z M2. Przez jakiś czas jechaliśmy zmianami (w gęstym deszczu), jednak później zostaliśmy ja i Robert. Z pierwszego okrążenia pamiętam właściwie tylko wiatr i deszcz. Do wyboru: na zmianie - wiatr i woda z góry, na kole - wiatr i woda z koła (w twarz). Cały przemokłem i w konsekwencji zmarzłem (mimo wiatrówki). Mieliśmy dobre tempo, bo często kogoś wyprzedzaliśmy, a jednocześnie nikt się nie podczepiał. Chyba za bufetem wyprzedził nas gość na różowym rowerze, więc podczepiliśmy się mu pod koło. Ale skubany był jakimś cyborgiem, bo wiatr nie robił na nim żadnego wrażenia. Niestety wplątał nas też w tarapaty i źle skręcił na rondzie przed Cerkwicą a my pojechaliśmy za nim. Po jakimś czasie zauważamy błąd i wracamy, ale straty - jak się okazało - są już nie do odrobienia.
Gość nam odjeżdża, a my ponownie wyprzedzamy ludzi, którzy skręcili prawidłowo (jest i nasz nr z grupy - 108). Na PK (na mecie) i bufet wpadamy sami, gdzie chwytamy jakiś żarcie i dalej w drogę. Pogoda się poprawiła bo wyszło słońce, ale wiatr nadal chce nas zdmuchnąć z rowerów. Zaczynamy drugie okrążenie... Wyprzedza nas 108, ale nie możemy utrzymać mu koła i powoli się oddala.
Miny mamy nietęgie; warunki atmosferyczne nas wykończyły, dodatkowo zgubiona droga podłamały nasze morale. Nic to jedziemy. Tli się jeszcze we mnie wola walki, więc ładuję żela, banana, zapijam isostarem i trochę podkręcam tempo. Robert zaczyna gubić koło, a ja wpadam w swój rytm i prę do przodu. Od około 100km jadę już sam i tak już mam praktycznie do końca. W międzyczasie wyprzedzam jeszcze paru. Chyba za Świerznem łapie mnie gość z późniejszej grupy nr 109 - niestety M3. Jedziemy chwilę razem, ale nie jestem już w stanie utrzymać mu koła. Ponownie jadę ok. 100, 150 i później stałe - 500m za nim. Przed skrętem do Niechorza dochodzi mnie ponownie 108 (okazało się, że zatrzymał się na bufecie). Cieszę się, że już koniec, i ta ostatnia prosta z bocznym wiatrem nie robi na mnie wrażenia. Wiem już, że będzie ostry finisz i zastanawiam się jak to rozegrać.
W mieście jedziemy główną ulicą razem z wiatrem. Prędkość znacznie rośnie, gość nie odpuszcza, wyprzedzamy jadące samochody, przeskakujemy zwalniające progi i omijamy piesze wycieczki. Trwa tasowanie się, dojeżdżamy do decydującego skrętu na ośrodek, kolega jest z przodu, ja na jego kole. Wpadamy, on ciasno, ja po zewnętrznej - szukam miejsca do sprintu. Myślę "teraz ku#$a!" i staję na pedały. W nogach zaraz ogień ale wiem, że muszę to wytrzymać. Kolega widzi mój odlot i też zaczyna cisnąć, jednak jestem już na tyle rozpędzony, że nie jest w stanie mnie dogonić. Wpadam pierwszy na metę ciesząc się, że jedno miejsce w generalce urwałem.

Wyniki:
4 w M3, z analizy śladu wynika, że na pomyłce trasy straciłem ok 5min. - dokładnie tyle straty miałem do drugiego miejsca, do trzeciego... 25sekund!
12 w Open.
Garmin zarejestrował czas: 5:01:15 a czip 5:01:30 - włączyłem start pod bramką, a wyłączyłem za... ciekawe skąd różnica.

Robert 5 w kategorii, wpadł niedługo po mnie, równie zmęczony. Gratulacje, uściski, poszliśmy na żarełko, po czym ja się zawinąłem do domu.

Udana impreza, pogoda dała popalić, ale satysfakcja też jest. Trochę rozczarowała pozycja no ale to tylko zabawa. Gratulacje dla wszystkich uczestników i szacun dla gości, którzy pojechali 3 pętle.

Dzięki Robert za jazdę, miło było Cię poznać.
Romek jak zwykle - bez komentarza ;)

strona organizatora: Gryfland

dom - praca - dom

Piątek, 1 czerwca 2012 · Komentarze(2)
Kategoria 0-50km, praca
rano - spokojnie, minąłem Sargatha na śniadaniu :D
wieczorem - ostatnie kręcenie i sprawdzanie organizmu.
W domu regulacja szosy, piwko i spać.
Zapowiadają fatalną pogodę, lekko nie będzie...