XI GORZOWSKI MARATON ROWEROWY – KŁODAWA 2012
Sobota, 30 czerwca 2012
· Komentarze(11)
Kategoria 200-więcej, maraton szosowy
Ranek przywitał nas stalowym niebem, z którego lada moment może lunąć spory deszcz.
Nie inaczej, zaraz po starcie mojej grupy (5-ta ostatnia Giga) zaczęło padać, jednak było na tyle ciepło, że oprócz totalnego przemoknięcia i pryskania wody spod kół na twarz, nie robił nam więcej nieprzyjemności. W mojej grupie byli mocni kolarze, którzy od razy narzucili tempo wyścigowe. Jechaliśmy po zmianach w deszczu po 37-42km/h. Chciałem utrzymać koło maksymalnie długo, ale niestety plan legł w gruzach na pierwszym punkcie żywieniowym. Podczas hamowania kolega przede mną wyciął pięknego szlifa, a chwilę dalej na zakręcie jeden z mocniejszych w naszym pociągu kolejnego. Krzyknął abyśmy poczekali i ja - jako jedyny - zostałem dobrym kolegą i zwolniłem odpuszczając mój ekspres... :/
Po kilkunastu minutach "szlifiarz" mnie dogania, oglądamy w biegu straty (na oko niewielkie) sugeruję koledze gonienie naszego pociągu. Podkręcam do 40, jednak zmiana jest wyjątkowo licha i rozczarowująca. Stajemy nawet wyprostować skrzywioną przerzutkę, po ruszeniu zostawiam kolegę w tyle...
Ciągle mam nadzieję na dojechanie do pociągu, więc cisnę mocno, jednak jak się okazuje jadę sam. Tak minęła pierwsza godzina jazdy...
Po półgodzinie jeden z samochodów mnie wyprzedzających zrównuje się ze mną, otwiera okno (już myślę, że jakiś burak będzie mnie opier$#%lał, że jadę ulicą) a kierowca mówi, że gość który jedzie za mną prosi, abym poczekał na niego bo nie może mnie dogonić :D no jaja, ok - mówię, jestem dobrym kolegą poczekam... zwalniam do 30 i czekam...
...czekam do pełnej godziny, po czym ruszam swoim tempem, bo w końcu to wyścig a nie wycieczka...
Z gościem się jeszcze mijam na końcu małej i początku dużej pętli, gdzie coś do mnie krzyczy abym poczekał... no kurde... znowu zwalniam do 30 i czekam...
czekam...
czekam...
Mija trzecia godzina, w której mnie oświeca, że trzeba być w życiu też egoistą i dbać o swój tyłek. Podkręcam do 35 i zaczynam gonić...
Chmury przeszły i przypieka ładnie słońce, więc płyny idą dosyć szybko. Staję na bufetach tylko uzupełniać bidony. Praktycznie od drugiej godziny jadę ciągle sam, owszem wyprzedzam jakiś wolniejszych, ale nikt się nie podczepia...
Tak jest właściwie do końca maratonu - 200 kilosów samotnie - dobrze, że to przewidziałem i zabrałem ze sobą radio, więc się nie nudziłem.
Kondycyjnie wiedziałem, że to przejadę. Cały poprzedni tydzień wypoczywałem i goiłem rany. Czułem, że jestem "świeży" i mam "dobrą" nogę. W mojej kategorii (6 osób) było 4ech bardzo mocnych kolarzy, którzy wylosowali się idealnie w grupach, więc samotna walka nie miała szans...
Liczyłem tylko na dogonienie piątego i to mi się udało.
Pierwszy raz ścigałem się na takim dystansie i muszę przyznać, że 7,5 godziny zap*^%%lnia jest przekroczeniem moich granic wytrzymałości i sił. Ostatnie 10km jechałem siłą woli, do tego jeszcze ostatni mega podjazd, na którym niektórzy prowadzili rowery... Masakra
Mam satysfakcję, że zaliczyłem dystans. Nie miałem żadnych kryzysów - ciągłe napieranie, walka przez 7 godzin. Kolana nie bolą, mięśnie właściwie też. Jechałem w moich steranych butach mtb, po kilku godzinach jazdy czułem pieczenie stóp na styku pedał-podeszwa. To jedyne źródło bólu...
Wyniki:
20/65 Open
5/6 M3
Jestem zadowolony, z wyniku i taktyki. Mimo samotnej jazdy czułem, że wycisnąłem max co mogłem - to było 120% moich możliwości.
Swoją drogą musiałem nieźle na mecie wyglądać, bo Robert martwił się jak ja wrócę w takim stanie :)
Spoko dojechałem :)
Następne maratony będę jednak jechał krótsze dystanse.
Strona orgów: Cyklista
wyniki: Datasport
Zdjęć niet, jedynie spiracone od Adama - zrobione przez Gosię (dzięki)
Nie inaczej, zaraz po starcie mojej grupy (5-ta ostatnia Giga) zaczęło padać, jednak było na tyle ciepło, że oprócz totalnego przemoknięcia i pryskania wody spod kół na twarz, nie robił nam więcej nieprzyjemności. W mojej grupie byli mocni kolarze, którzy od razy narzucili tempo wyścigowe. Jechaliśmy po zmianach w deszczu po 37-42km/h. Chciałem utrzymać koło maksymalnie długo, ale niestety plan legł w gruzach na pierwszym punkcie żywieniowym. Podczas hamowania kolega przede mną wyciął pięknego szlifa, a chwilę dalej na zakręcie jeden z mocniejszych w naszym pociągu kolejnego. Krzyknął abyśmy poczekali i ja - jako jedyny - zostałem dobrym kolegą i zwolniłem odpuszczając mój ekspres... :/
Po kilkunastu minutach "szlifiarz" mnie dogania, oglądamy w biegu straty (na oko niewielkie) sugeruję koledze gonienie naszego pociągu. Podkręcam do 40, jednak zmiana jest wyjątkowo licha i rozczarowująca. Stajemy nawet wyprostować skrzywioną przerzutkę, po ruszeniu zostawiam kolegę w tyle...
Ciągle mam nadzieję na dojechanie do pociągu, więc cisnę mocno, jednak jak się okazuje jadę sam. Tak minęła pierwsza godzina jazdy...
Po półgodzinie jeden z samochodów mnie wyprzedzających zrównuje się ze mną, otwiera okno (już myślę, że jakiś burak będzie mnie opier$#%lał, że jadę ulicą) a kierowca mówi, że gość który jedzie za mną prosi, abym poczekał na niego bo nie może mnie dogonić :D no jaja, ok - mówię, jestem dobrym kolegą poczekam... zwalniam do 30 i czekam...
...czekam do pełnej godziny, po czym ruszam swoim tempem, bo w końcu to wyścig a nie wycieczka...
Z gościem się jeszcze mijam na końcu małej i początku dużej pętli, gdzie coś do mnie krzyczy abym poczekał... no kurde... znowu zwalniam do 30 i czekam...
czekam...
czekam...
Mija trzecia godzina, w której mnie oświeca, że trzeba być w życiu też egoistą i dbać o swój tyłek. Podkręcam do 35 i zaczynam gonić...
Chmury przeszły i przypieka ładnie słońce, więc płyny idą dosyć szybko. Staję na bufetach tylko uzupełniać bidony. Praktycznie od drugiej godziny jadę ciągle sam, owszem wyprzedzam jakiś wolniejszych, ale nikt się nie podczepia...
Tak jest właściwie do końca maratonu - 200 kilosów samotnie - dobrze, że to przewidziałem i zabrałem ze sobą radio, więc się nie nudziłem.
Kondycyjnie wiedziałem, że to przejadę. Cały poprzedni tydzień wypoczywałem i goiłem rany. Czułem, że jestem "świeży" i mam "dobrą" nogę. W mojej kategorii (6 osób) było 4ech bardzo mocnych kolarzy, którzy wylosowali się idealnie w grupach, więc samotna walka nie miała szans...
Liczyłem tylko na dogonienie piątego i to mi się udało.
Pierwszy raz ścigałem się na takim dystansie i muszę przyznać, że 7,5 godziny zap*^%%lnia jest przekroczeniem moich granic wytrzymałości i sił. Ostatnie 10km jechałem siłą woli, do tego jeszcze ostatni mega podjazd, na którym niektórzy prowadzili rowery... Masakra
Mam satysfakcję, że zaliczyłem dystans. Nie miałem żadnych kryzysów - ciągłe napieranie, walka przez 7 godzin. Kolana nie bolą, mięśnie właściwie też. Jechałem w moich steranych butach mtb, po kilku godzinach jazdy czułem pieczenie stóp na styku pedał-podeszwa. To jedyne źródło bólu...
Wyniki:
20/65 Open
5/6 M3
Jestem zadowolony, z wyniku i taktyki. Mimo samotnej jazdy czułem, że wycisnąłem max co mogłem - to było 120% moich możliwości.
Swoją drogą musiałem nieźle na mecie wyglądać, bo Robert martwił się jak ja wrócę w takim stanie :)
Spoko dojechałem :)
Następne maratony będę jednak jechał krótsze dystanse.
Strona orgów: Cyklista
wyniki: Datasport
Zdjęć niet, jedynie spiracone od Adama - zrobione przez Gosię (dzięki)
przed startem...© James77