Miało padać - nie padało Miało być 6st - było 9... Ostatni raz przed urlopem (i całkowitym rozpasaniem) skoczyłem na moją pętelkę do Bismarck. Wiatr w końcu wyłączyli i jechało się lekko i przyjemnie.
Jedna z ostatnich ustawek w tym sezonie, więc nie mogło mnie zabraknąć. Miałem jeszcze wymyślić trasę. Tym razem przyłożyłem się bardziej i starannie zaplanowałem ślad ze szczególnym uwzględnieniem podjazdów :) Wiało porządnie, tempo zapowiadane - lajt, czas jazdy: 4h - ubrałem się zimowo i pognałem na miejsce zbiórki. Na Głębokim byli: Romek, Robert, Mateusz, Michał, Bartek i Olaf. Sama jazda - jak to na lajcie; pogaduchy, trochę szarpania, małe skoki, próby nogi i takie tam... Gdzieś w połowie dystansu Bartek odpada (wiem, miało być lekko, ale nie wszyscy tego się trzymali i trochę było za szybko), Romek w Mescherin skacze do siebie, a w Lubieszynie Olaf z Mateuszem kierują się na Dobrą (Michał jak zwykle nam odjechał). Do celu (Mierzyn) dojeżdżamy ja z Robertem, gdzie się żegnamy.
Nie powiem, zmachałem się "letko", trasa trochę za długa. Wezmę poprawkę przy następnych ustawkach (jeżeli dacie mi jeszcze prowadzić) :)
Ślad bez dojazdu na Głębokie, (w statystykach ujęte) +13km i 25min.
5st zaczyna być normą o 5. Wyciągam ciężkie działa na chłód - ocieplane z windstopperem spodnie, buff, zimowe rękawice + góra jak wczoraj. Było ciepło i komfortowo, co widać po "normalnym" czasie.
Dzisiejszą jazdą zakończyłem "cieniowanie" siebie. Celem było 83, a jak się okazało dzisiaj - doszedłem do 82kg. Pełen sukces, szczególnie miło jak zakładam pasek, który nosiłem zeszłej zimy - brakuje dziurek :D
Wracam (po urlopie) na swoją podstawową pętlę - 30km, dla podtrzymania efektów i utrzymania sprawności.
Zaklinałem rzeczywistość i ubrałem się jak na 10st + bluza... Jednak termometr nie kłamał pokazując 5st, skutkiem czego zmarzłem. Jechałem 30-32, bo wiatr i zimno były przenikające do kości. Z kolei wolna jazda i niski puls raczej nie rozgrzewają... Zaliczyłem nawet 2 sikustopy co dodatkowo potwierdza spore wychłodzenie.
Na drodze do Plowen na odcinku leśnym, kiedy było jeszcze ciemno, kilka metrów przed rowerem przebiegła (przeleciała?) sarna. Całość trwała chyba z 0,5sek., po fakcie zdałem sobie sprawę co się przed chwilą stało...
Wymyślona trasa - jak zwykle na szybkiego - nie zapowiadała niespodzianek (na pierwszy rzut oka). Całość szacowałem na max 4 godziny, więc 2 bidony wody 0,7l +... batonik musli (więcej w domu nie było). Trasa jak to trasa po Niemczech b. dobre asfalty, tylko przy autostradach ruch zwiększony. Było kilka widoków, ale ogólnie to standardowe poginanie. Przez 3/4 trasy walka z wiatrem, który był na tyle silny, że przeszkadzał nie tylko od czoła... Poznałem baaardzo ciekawy kawałek trasy (tak sobie zaplanowałem ;)) Ahlbeck - Hintersee - bruk, piasek i szuter to na tym odcinku zabiłem średnią (a było 33km/h w trzeciej godzinie jazdy). Na samej granicy strzał z tylnego koła...dętka Szybka wymiana i już widzę co się dzieje... jednak załatwiłem w piątek jazdą na kapciu oponę i z boku powstała dziura... Mcgajwer czuwa, pomógł kartonik z opakowania dętki wsunięty pod oponę... Jedzenia wziąłem tyle (rano magiczna owsiana), że pod koniec tak mi spadł cukier, że zacząłem zasypiać na rowerze... myślałem stale o kupnie jakieś coli i pączków (a kasy nigdy nie biorę)... Ostatnia godzina to walka z wiatrem i snem... Przegięcie - to nie było fajne.
Nauczka na dziś: 5cm musli NIE starczy na 130km (za to 2 bidony wody tak). EJMEN
p.s. już w Mierzynie spotkałem Roberta, który atakował z kolegą dojczlandy Ale się zgadaliśmy...
p.s.2 w poniedziałek znowu kurs do ulubionego sklepu rowerowego po kolejne dętki i nową oponę (ale już nie Schwalbe).