Ach, nie udało "toczyć się" do pracy przez cały miesiąc. Wypadły 2 dni, gdzie musiałem jechać samochodem. Ale i tak ładnie wyszło. W tym roku mam jeszcze jeden cel rowerowy do zdobycia - przejechać tyle samo co rok temu (został 1kkm). Więc... turlam się dalej...
Orkan, który szalał nad Europą dał się odczuć i mnie. Przestawiał mi rower jak chciał, hamował, przyspieszał... masakra Zimowe przestawianie czasu to porażka - zaczął się okres jazdy tylko po ciemku. Za to ciepło jeszcze.
Jak zrobią drogę dla rowerów na Łukasińskiego aż do Mickiewicza, a ją przebudują na 1 pas dla aut i 1 dla rowerów... to kupuję mieszczucha. Wtedy te wszystkie poszarpane odcinki, którymi jadę do pracy ułożą się w jeden ciąg pasa rowerowego i będzie niebo.
Skróciłem trasę, dzięki czemu nie stresowałem się widząc na liczniku zaledwie 25km/h. Do pracy przyjechałem przed czasem, akurat na otrzepanie się z błota.
PS. Powrót przez miasto - 3:1 uprzejmość kontra chamstwo (kobiety - faceci).
"Rybkę z dohamowaniem" musiałem zrobić aby ominąć dwie sarny. Wyskoczyły mi nagle za Bismark jeszcze przed wschodem słońca. Musiały chyba tam spać. A w Dobrej po ulicy spacerowały 2 dziki :)