rano - bieg, za oknem -10, zmarzłem w... wieczorem - jak zwykle - 1h rolek + A6W
Kolejne 1500kcal ulotniło się... to ponad 4l coli. ok. 13 puszek. Dzisiaj moja aktywność trwała 2 godziny. Czyli gdybym chciał uzupełnić energię (i tylko ją) colą to musiałbym pić jedną puszkę...co 9min. W Społem puszka kosztuje 1,55 x13 daje 20zł... Fajne są te wyliczenia, może następnym razem policzę dla czipsów :)
rano - 45min. biegu po śniegu (-7st). wieczorem - 1godz. rolkowania, A6W
Kontrola postępów: waga: 79,7kg tłuszcz: 12,2% woda: 61,4% mięso: 45,7%
Cel poboczny osiągnięty, jeszcze te 1,5% tłuszczu i będę zadowolony. Jeżeli utrzyma się tempo spadku to zostało mi ok. 2 tyg.
Z plusów "dodatnich": wyrzuciłem wszystkie ubrania powyżej L. Samopoczucie ok. Z plusów "ujemnych": zauważyłem, że brak mi siły i wytrzymałości na dłuższą jazdę (moim tempem, powyżej 4 godzin). Raczej wina diety, więc trochę zluzuję rajty...
W całym kraju pogoda lipna...a w Szczecinie da się jechać :)
No to kontynuacja śniadań w terenie na terytorium wroga... tym razem na celownik: Pasewalk.
Rano ładowanie plecaka, gps, aparat, empetri i w drogę (ok. 9:00, za oknem 1st Wiatr dzisiaj wiał ze wschodu, co by tłumaczyło ciągłą trójkę bez większego wysiłku. Do tego równe drogi pośród pól i wsi "nie przeszkadzały" w jeździe:
Więcej się na zatrzymywałem (w końcu to krótki dystans), mijałem kolejne - zadbane - niemieckie wioski (miła odmiana od tych zjechanych przy samej granicy, chociaż też ładnych). 40km dalej jestem u celu. Pasewalk to zwykła mieścina NRDowska z osiedlami z wielkiej płyty, zadbana trochę bardziej niż nasze miasteczka. Byłem tam wiele razy, ale dopiero teraz pojechałem tam jako celu podróży. Pobłądziłem po mieście, obczaiłem opisywane w necie średniowieczne kościoły, mury i wieże (nie jest to mój konik, więc tylko odnotowuję w pamięci - są). Dla ciekawych, szukających inspiracji itp... trochę fot:
Chwilę odsapnąłem, nacieszyłem się spokojem i ciszą (w centrum) i pora ruszać, bo zimno jednak się robi... Nie pamiętałem dokładnie jak zaplanowałem ślad, czasem coś mnie zaskakiwało. W drodze do... Sekelpfuhl (w sumie nie wiem kiedy to przejechałem - brak danych):
Ciekawe zestawienie starej linii napowietrznej z farmami wiatrowymi
Od Pasewalku jechałem stale z zimnym wmordewindwem, męczyłem się okrutnie. Po wielu ciężkich oddechach dojeżdżam do Loecknitz. Tu robię ostatni popas (banan), piję resztki herbaty (jeszcze ciepła) i...robię zdjęcie kotu (gdyż być w Loecknitz i nie widzieć kota to jak być w Szczecinie i nie wiedzieć Wałów Chrobrego ;)
Posiedziałem sobie trochę z nadzieją spotkania szosowych kolegów, ale pojechali chyba gdzie indziej, bo tylko niemieckie babcie śmigały... W planach miałem jeszcze objechanie terenów Arka, ale za Ladenthin dałem sobie spokój. Została mi godzina czasu, a trasy było na 35km do domu. Do tego wmordewnid i zmęczenie... Innym razem będzie okazja.
Teraz odpoczynek.
p.s. W Pasewalku na rynku znalazłem fajny kebabbar z miejscem na świeżym powietrzu. Jak będzie ciepło to Was tam zaciągnę... ;)
Rano - 40 min. biegu. Najgorzej biega mi się po asfalcie. Ciągle boję się o kolana, w czasie biegu mam różne miejscowe "mędzenia" w ich okolicach. Bieg co drugi dzień to rozwiązanie idealne.
Rano udało się podczepić pod pksa i praktycznie całą trasę pod wiatr łatwo przejechałem. Po drodze Treneiro mnie namierzył... Wieczorem - ogień, ale chyba coś z nogami nie tak...
Nareszcie... 0st. W końcu mniej można ubrać. Jazda przyjemna, o blasku wschodzącego słońca. Za Blankensee trafiłem na porę śniadaniową saren. Kilkadziesiąt rodzinek osobno skubało sobie trawę...
Pierwszy raz na krajówce zostałem obtrąbiony nie wiem za co. (młoda) Baba tak się piekliła i rzucała za kierownicą, że jedynie co ją uspokoiło to międzynarodowy znak pokoju...